La Seleccion ponownie dumą narodową!


Czterdzieści cztery lata, tyle czasu kibice reprezentacji Hiszpanii czekali na tak spektakularny sukces. Nikt przed tym spotkaniem nie dopuszczał do siebie myśli, że ten finał może okazac się kolejną porażką. Grali jak nigdy przegrali jak zawsze - ta sentencja podsumowywała występy "La Furia Roja" na wszystkich wielkich imprezach ostatnich lat, jednak straciła już swoją aktualność: Hiszpania 1:0 Niemcy. "El Nino" (Dzieciak) ograł Lahma niczym dziecko, wykorzystał brak pewności i chimeryczność Jensa Lehmana i poszedł w ślady Jesusa Peredy i Marcelino Cao, bo właśnie ci zawodnicy w 1964 roku zdobywając bramki w finale dali swojej drużynie tytuł.


Udostępnij na Udostępnij na

Rozpoczęło się nerwowo, bo bardziej obyci w finałach wielkich imprez Niemcy usiedli na podopiecznych Aragonesa. Potrafili bardzo dobrze się ustawiać, zawężali pole gry i uniemożliwiali zawodnikom z Półwyspu Iberyjskiego swobodne rozgywanie piłki w środkowej części boiska. Jednak po początkowym nerwowym okresie Hiszpanie zaczęli grać w sposób bardziej przemyślany, poukładany i powoli przejmowali inicjatywę. Często zdarza się tak, że w wielkich finałach o zwycięstwie jednej bądź drugiej strony decyduje błysk geniuszu albo karygodny błąd któregoś z zawodników. W tym spotkaniu w najważniejszej akcji meczu mieliśmy oba wyżej wymienione aspekty. Genialnie, jak na rasowego napastnika oraz złote dziecko hiszpańskiej piłki przystało, Fernando Torres naciskał na rywala do samego końca i zmusił do błędu Lahma. Z drugiej strony niemiecki defensor, znany z inklinacji ofensywnych, brakiem zdecydowania umożliwił napastnikowi Liverpoolu dojście do piłki. Hiszpanie w tym spotkaniu mieli wiele niesamowitych, finezyjnie, z polotem rozegranych ataków. Bramkę zdobyli jednak po indywidualnym wejściu „El Nino”. Wielu sympatyków ekipy „La Seleccion” obawiało się, że brak „Grande El Guaje” (Davida Villi) „zrobi różnicę”, jednak Aragones udowodnił, że posiada w składzie 23 równych zawodników, którzy potrafią łatać powstałe luki. Fabregas może nie zagrał na takim poziomie jak w spotkaniu z Rosją, trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, iż Frings oraz Hitzlsperger znacznie bardziej utrudniali mu życie a niżeli defensywny pomocnik „Sbornej”, gracz Rubina Kazań – Semak.

Po tym spotkaniu można śmiało powiedzieć, że przełamane zostały dwa stereotypy i jedna klątwa. Pierwszy odnosi się do tak zwanego niemieckiego ”genu zwycięstwa”: Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn przez 90 minut biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. Drugi dotyczy Hiszpanii grającej piękny, ofensywny futbol, jednak wracającej „na tarczy” z ME i MŚ. GARY JUŻ CI NIE WIERZE! – w tym miejscu chciałbym powiędzkować „Mądremu człowiekowi z Hortalezy”, że znalazł panaceum, antidotum na „Klątwe Gary’ego Linekera” i sprawił, że Niemcy z podkulonymi ogonami wracać będą do domów. Po tych mistrzostwach ulec zmianie może również mentalność hiszpańskich kibiców. Od tej chwilii drużyna narodowa powinna być ich chlubą i dumą. Czekali długo, bo 44-lata to szmat czasu i nie jedna piłkarska epoka, ale chyba było warto, bo nikt nie może powiedzieć, że Hiszpania nie zasłużyła na ten tytuł. Od pierwszego do osatatniego gwizdka udowadniali, że są godni noszenia miana Najlepszej Drużyny Starego Kontynentu. Dlatego proszę, nie rozgrywajce już swoich spotkań w miastach typu Elche, bądź Malaga, ale w Madrycie na Santiago Bernabeu, w Barcelonie na Camp Nou, bądz w Walencji na Estadio Mestalla.

Na koniec warto również zwrócić uwagę na jeden fakt. Po raz drugi w historii drużyna, która w fazie grupowej zgarnęła komplet zwycięstw cieszyła się na końcu ze zdobycia głównego trofeum. Kto był pierwszy? Francja, w 1984 roku. W grupie zdobyła 9 punktów, a w finale 2:0 ograła…..Hiszpanie :). Żeby jeszcze dodać uroku tej sytuacji mogę przypomnieć, że kapitanem „Tricolores” był wówczas człowiek który dziś wręczył Casillasowi puchar imienia Henri Dulanaya – Michel Platini. Finałowe spotkanie było ostatnim dla Luisa Aragonesa w roli szkoleniowca „La Seleccion”. Tak jak dwa lata temu Marcello Lippi po wygraniu z Włochami mistrzostwa świata zrezygnował z dalszego prowadzenia reprezentacji, tak teraz czyni były szkoleniowie Atletico Madryt. Czy pójdzie w ślady Włocha i po raz drugi wejdzie do tej samej rzeki? Czas pokaże, na razie można życzyć mu powodzenia w prowadzeniu Fenerbahce Stambuł. Sam jestem ciekaw jak ta współpraca będzie się układać, gdyż aktualny mistrz Turcji będzie pierwszym klubem spoza Hiszpanii, który Aragones weźmie pod swoje skrzydła.

Na podsumowania całego czempionatu jeszcze przyjdzie pora, na razie dajmy się pocieszyć Hiszpanom.

Viva Espana!!!!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze