Książę Rio


21 czerwca 2013 Książę Rio

Mój wujek to nie lada numer. Jest znanym bon vivantem krakowskich środowisk twórczo-imprezowych, nie oparła mu się chyba żadna dama, oczywiście z rodzaju tych na poziomie, ale nie o tym będzie mowa – w końcu to nie felieton Pawła Zarzecznego. Gdy przyszedłem na świat, wujek zwany „Księciem Rio" – od kultowego niegdyś krakowskiego lokalu o tej właśnie nazwie – obdarzył mnie prezentem niezwykłym – butelką wina, która do dziś pozostała nieruszona. Lata mijały, a trunek nadal czekał na niezwykłą okazję, by go odkorkować. Wlepiając ostatnio oczy w butelczynę, przyszła mi do głowy myśl, że gotów byłbym się o nią założyć, ryzykując stwierdzenie, że większość z Was nie słyszała zapewne nigdy o Heleno de Freitasie. Nie pomyliłem się? Poznajcie historię prawdziwego „Księcia Rio” – postaci legendarnej, ale jakże tragicznej.


Udostępnij na Udostępnij na

Jak często bywa w tego typu opowieściach, Heleno miał wszystko. Kobiety – które kolekcjonował taśmowo – sławę, uwielbienie tłumów. Reasumując – był George’em Bestem Ameryki Południowej lat 40., pierwszym sportowym celebrytą Ameryki Łacińskiej. Brazylijskiemu piłkarzowi bliżej jest jednak do losów Garrinchy aniżeli Pelego. Heleno oraz legendarnego gracza zwanego „Aniołem z krzywymi nogami” łączy wiele rzeczy, nie tylko barwy klubowe. Mimo iż nigdy nie spotkali się w jednej drużynie, obaj są legendami „Fogao”, jak zwykło nazywać się w Brazylii Botafogo. Tak jak magiczny skrzydłowy, tak Heleno, zwany „Księciem Rio”, również umierał sam, w całkowitym zapomnieniu, niszczony swoimi demonami oraz chorobami. Zanim jednak do tego doszło, rządził niepodzielnie na brazylijskiej ziemi, czarując gawiedź golami, a kobiety twarzą godną Clarka Gable’a i Rudolfa Valentino.

Heleno de Freitas
Heleno de Freitas (fot. tonnyribbtop.blogspot.com)

De Freitas jest postacią dziś nieco zapomnianą, ale to właśnie on na dekadę przed magiczną czwórką Didi – Vava – Pele – Garrincha był na świeczniku świata brazylijskiego futbolu. Impulsem do napisania tego artykułu jest film „Heleno” z roku 2011 w reżyserii Jose Henrique Fonseki. Utrzymany w surowym klimacie czarno-biały obraz w szalenie stylowy sposób opisuje życie piłkarza, jego wzloty i w końcu powolny upadek. W rolę Heleno wcielił się Rodrigo Santoro – obiecujący aktor znany z roli androgynicznego Kserksesa w „300” Zacka Snydera czy enigmatycznego Raula Castro w dwóch częściach filmu „Che” autorstwa Stevena Soderbergha. Obraz Fonseki w niezwykły sposób oddaje klimat tamtych czasów, jest niemalże widokówką wysłaną do nas z Brazylii lat 40., doskonałą w swej formie niczym reklamy Chanel – w których nomen omen Santoro także występuje.

Legenda głosi, że 17-letniego Heleno odkryto na plaży, kiedy dryblował pomarańczami, a krótko później podpisał on kontrakt z Botafogo. Ameryka Południowa odznacza się specyficznym podejściem do sportu i sztuki – niemalże romantycznym, z dominującym realizmem magicznym, w którym granice pomiędzy marzeniami a rzeczywistością się zacierają, a wszystko nabiera nowego wymiaru. Najwybitniejsi pisarze latynoamerykańscy kochali sport – Julio Cortazar miłował boks, futbol nie był nigdy obcy znanemu urugwajskiemu poecie oraz dziennikarzowi, Eduardo Galeano. To właśnie on szeroko rozpisywał się na temat „Księcia Rio”, z oczywistą nutką latynoskiej pasji oraz specyficznej literackiej maniery pisarzy z tamtego obszaru świata:

„Heleno de Freitas… To oczywiste, że był cyganem… Miał twarz Rudolfa Valentino i temperament wściekłego psa. Gdy biegał po murawie, sypały się iskry. Pewnej nocy w kasynie stracił wszystkie pieniądze. Innej nocy – któż to wie kiedy? – stracił swoją pasję do życia”.

Określeń opisujących Heleno jest cała masa. Analizując jego życie, można stwierdzić, że niemożliwe jest, aby wszystko to, co stało się udziałem de Freitasa, mogło być życiem jednego człowieka. Był piłkarzem, gwiazdorem, dyplomowanym prawnikiem (!), członkiem artystycznej bohemy Rio de Janeiro, geniuszem, łamaczem kobiecych serc, prawdopodobnie kochankiem Evity Peron, człowiekiem o mentalności cygana – wolnym jak ptak i korzystającym z życia aż do utraty tchu. W wieku 17 lat dołączył do Botafogo, pięć lat później był najlepszym graczem drużyny, po 10 latach był piłkarzem numer jeden w całej Brazylii. W barwach „Fogao” rozegrał 235 meczów, w których strzelił aż 209 bramek. Kiedy Fonseca przygotowywał się do preprodukcji filmu, przyniósł zdjęcia Heleno. Rodrigo Santoro tak oto wspomina ten moment: „Moje pierwsze wrażenie było bardzo silne. Było w nim coś, co przyciągało uwagę… ten wzrok, ta jego elegancja”.

Rzeczywiście, „Książę Rio” był inny niż piłkarscy idole rodem z Brazylii. Pod względem wyglądu i zachowania nie przypominał Pelego, Garrinchy czy Leonidasa. Był raczej typem miejskiego dżentelmena – eleganckiego, wykwintnego. Był prawdziwym królem życia, znał całą ówczesną śmietankę towarzyską kraju. Oddajmy znów głos Rodrigo Santoro: „Ten facet był niczym mit. Zagubiony w czasie, był najważniejszą postacią tamtej ery. Na jego oczach narodził się futbol. Granie w piłkę nie było wtedy tak szanowanym zajęciem, jak to jest dzisiaj. Heleno był królem towarzystwa, ale rzucił to wszystko w cholerę – byle móc grać w piłkę.” A grał jak mało kto.

Napastnik zdobywał bramki niemal we wszystkich meczach, w których brał udział. Wiele z nich było rzadkiej urody. Jego zabójcza skuteczność wywoływała szał radości na trybunach, a kibice przerabiali znane piosenki, by dopingować nimi piłkarza. Ten odwdzięczał się tańcząc sambę po zdobytych golach lub udając rozrzucanie bananów na trybuny. W taki oto sposób jego grę przeciwko Flamengo w 1947 roku opisuje wspominany wyżej Eduardo Galeano:

„Heleno stał tyłem do bramki, jak typowy napastnik. Przyjął wysoko posłaną piłkę na klatkę piersiową. Jakimś cudem udało mu się ją tam utrzymać w nienaturalnym zgięciu. Pomiędzy nim a bramką stał prawdziwy mur. W polu karnym Flamengo było chyba więcej ludzi niż w całej Brazylii. Jeśli upuściłby piłkę, straciłby ją. Heleno zaczął więc iść z piłką na klatce piersiowej z ciałem odchylonym do tyłu, nikt nie mógł go sfaulować, inaczej byłby karny. Kiedy znalazł się w pozycji do strzału, wyprostował się, a piłka spadła wprost na jego nogę. Odpalił bombę i było po wszystkim”.

Polub Bloody Football! na Facebooku

Nie wszyscy jednak kochali Heleno. Tak jak to bywa z idolami, wywołują ambiwalentne odczucia. Fani Botafogo wielbili go niczym futbolowego boga, na innych stadionach go wyśmiewano. Fani drużyn przeciwnych nazywali go „Gilda” – od wyjątkowo pięknej, ale niezwykle kapryśnej bohaterki filmu granej przez hollywoodzką gwiazdę, Ritę Hayworth. Sam „Książę Rio” nie unikał rozgłosu – ba! – robił wszystko, byle o nim mówiono. Był zapatrzony w siebie, co doprowadziło go do ostatecznego upadku. Heleno swoje frustracje przelewał na relacje z ludźmi, bardzo źle traktował kobiety. Gdziekolwiek się pojawił, wzbudzał sensację – nieważne czy go kochano, czy nienawidzono, wszędzie odciskał swoje piętno. Dlaczego zatem ten piłkarski geniusz pogrążał się w stopniowym szaleństwie?

Paradoksalnie – z braku sukcesów. Mimo iż był legendą Botafogo, nigdy nie wygrał niczego znaczącego, jego karierę zastopowała także wojna. W kadrze Brazylii występował jedynie przez cztery lata, pomiędzy 1944 a 1948 rokiem, nigdy zatem nie wystąpił na mistrzostwach świata, o których tak przecież marzył. W 1942 i 1946 roku z powodu wojny odwołano mundiale, nie dane mu więc było zakosztować atmosfery mistrzostw. W 1950 roku został z kolei pominięty w składzie kadry, ponieważ selekcjonerem był Flavio Costa, któremu kiedyś na treningu – panowie pracowali razem w Vasco – Heleno przystawił do skroni pistolet i… pociągnął za spust! Broń była jednak nienabita… Czy gdyby „Książę Rio” wystąpił w sławnym przegranym 1:2 meczu z Urugwajem na Maracanie, Brazylijczycy wygraliby? Tego się niestety już nigdy nie dowiemy…

W 18 meczach w barwach „Canarinhos” zdobył aż 13 bramek, ale to dorobek skromny jak na jego możliwości. Jedyne znaczące sukcesy Brazylijczyka to drugie miejsce wraz z kadrą na Copa America w 1945 roku, kiedy został ex aequo królem strzelców imprezy wraz z Roberto Mendezem z sześcioma golami w dorobku oraz mistrzostwo stanu Rio de Janeiro zdobyte z Botafogo w 1948 roku. Nie licząc zwycięstw w mało znaczących turniejach towarzyskich, na tym zamykają się sukcesy tego genialnego piłkarza. Później jego los znaczyły jedynie obłęd, choroby i cierpienie.

Koniec Heleno był smutny. Zamiłowanie do używek, kobiet oraz rozczarowanie brakiem sukcesów doprowadziły go do ruiny, a ostatnie lata życia spędził w hospicjum w Barbacenie. Uzależnienie od eteru – „Książę” wciągał go, nasączając uprzednio chusteczki – alkoholu, papierosów oraz nieleczony syfilis zaprowadziły prawdziwe spustoszenie w jego organizmie, a w końcu doprowadziły do śmierci. Heleno podczas kariery piłkarskiej konsekwentnie odmawiał leczenia choroby wenerycznej, bojąc się, że leki osłabią jego boiskową formę. Przebywając już w hospicjum, kilkukrotnie próbował odebrać sobie życie, m.in. po wysłuchaniu transmisji radiowej z 29 czerwca 1958 roku, kiedy genialny młodzian zwany Pele doprowadził Brazylię do mistrzostwa świata. „Canarinhos” na stadionie Rasunda w Sztokholmie wygrali 5:2 i odkupili winę za blamaż na Maracanie sprzed ośmiu lat.

Ambicja oraz poczucie niespełnienia szargały rozdartym wewnętrznie Heleno, który nie mógł zrozumieć, dlaczego to nie jemu dane było wygrać mistrzostwo świata. W 1950 roku został pominięty w składzie, teraz umierał w samotności. Legenda głosi, że gdy Pele strzelił na 5:2, „Książę Rio” włożył sobie do ust całą paczkę papierosów i… zapalił, chcąc skrócić swój żywot. Ostatecznie go odratowano, ale na swoje życie targał się jeszcze kilkukrotnie. Innym razem zjadł wszystkie wycinki gazet ze swoimi uwiecznionymi popisami futbolowymi, którymi obklejony był jego szpitalny pokój. Żadna z samobójczych prób nie przyniosła jednak skutku, genialny piłkarz zmarł śmiercią naturalną rok później w 1959 w wieku zaledwie 39 lat. Patrząc na butelkę, w końcu się przemogłem i odkorkowałem ją. Trunek smakuje wybornie. Twoje zdrowie, Heleno!

Artykuł ukazał się także na Bloody Football! Blog

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze