Koronawirus położy kres gigantycznym transferom?


Jak epidemia koronawirusa wpłynie na piłkarski rynek transferowy?

15 maja 2020 Koronawirus położy kres gigantycznym transferom?

Koronawirus obrócił nasze codzienne życie o 180 stopni, a jego wpływ odczuwamy w zasadzie nieustannie. I mocno odczuwa go też gospodarka. Także ta piłkarska niezwykle ucierpi. Dotychczasowe cięcia zarobków są jedynie wstępem do jeszcze większych finansowych zmian w wyglądzie piłki, jaką znamy. Latem przekonamy się, że ukształtowanie działania rynku transferowego będzie przypominało oblicze futbolu sprzed dobrych kilku lat, a transfery rzędu 200 milionów euro na długi czas mogą odejść w zapomnienie.


Udostępnij na Udostępnij na

20, 30, 50, a w skrajnych przypadkach nawet 100 procent obniżki pensji. Koronawirus niestety wprowadził nas w nową rzeczywistość, która wymusza dostosowanie się do innych warunków życia. Piłka nożna, podobnie jak prawie wszystkie pozostałe gałęzie gospodarki, zaczyna funkcjonować na nowo. Gdy znów wrócimy do względnie normalnego grania, będzie się ono odbywało na zmienionych warunkach i ze znacznie mniejszym nakładem pieniędzy.

Transferowy Everest

Jest początek sierpnia 2017 roku. Niedługo po tym, jak Gerard Pique wstawił na Instagram zdjęcie z Neymarem podpisane „Se queda” („Zostaję”), Brazylijczyk podpisuje historyczny kontrakt z PSG, na którym widnieje suma 222 miliony euro, którą działacze francuskiego klubu muszą wyłożyć, żeby ściągnąć nową gwiazdę. Neymar zamienia Barcelonę na Paryż, pisząc tym samym historię piłki nożnej. Ponad dwukrotnie przebija tym samym kwotę transferu, za którą Manchester United ściągnął z Juventusu Paula Pogbę, a która wówczas stanowiła światowy rekord transferowy.

222 miliony euro. Suma absolutnie nie do wyobrażenia, zresztą do dziś stanowiąca rekord pod względem zapłaconych pieniędzy za piłkarza. Już po owym transferze z sierpnia 2017 roku mówiono, że kwota może przez wiele lat nie zostać przez nikogo pobita. A być może zostanie w rankingach u samej góry na wieki wieków. Za sprawą koronawirusa tym bardziej prowadzenie Neymara w klasyfikacji rekordowych transferów pozostanie długo niezagrożone.

A przecież wiele wskazywało na to, że kolejna nieludzka granica może paść już niedługo. Dziedzicem transferowego rekordu Neymara miał zostać jego kolega z zespołu – Kylian Mbappe. Według serwisu Transfermarkt jego wartość rynkowa na koniec ubiegłego roku wynosiła 200 milionów euro. Bardzo dużo mówiło się o zainteresowaniu Florentino Pereza francuską gwiazdą, stąd temat transferu do Realu Madryt nie wydawał się abstrakcyjny. A wówczas trzeba by było się spodziewać, że rozmowy wcale na kwocie owych 200 milionów by się nie zamknęły. Janne Ahonen, skacząc w 2005 roku w Planicy 240 metrów, miał ustalić granicę ludzkich możliwości w skokach narciarskich. Jak wiemy, pękło już 250 metrów i z roku na roku skoczkowie są bliżej 260. metra. Zatem wielce prawdopodobne, że także w futbolu kolejna granica transferowa by padła.

Koronawirus a transferowa rzeczywistość

Trzeba się jednak pogodzić z faktem, że prawdopodobnie 222 miliony euro zapłacone za Neymara przez dłuższy czas dalej będą rekordową sumą. A gdyby nie koronawirus, to kto wie, może kolejny rekord by padł już latem? Kylianowi Mbappe Florentino Perez otworzyłby pewnie od zaraz bramy Estadio Santiago Bernabeu, nawet nie zważając na ogromne koszty transferu. Sezon 2019/2020 miał być ostatnim Jadona Sancho w Dortmundzie, a kolejka do reprezentanta Anglii z pewnością byłaby pokaźna, a co za tym idzie – pieniądze na stole też niemałe. Obecna sytuacja wymusza na klubach jednak inne działania i znaczne zejście z kosztów.

Nie oznacza to jednak, że do takich transferów nie dojdzie. Oczywiście piłkarze nie zostaną uwięzieni w klubach, w których grają obecnie. Inne natomiast będą ewentualne rozmowy między klubami w kwestii transferu. Jeszcze niedawno, chcąc wyciągnąć z Tottenhamu choćby Harry’ego Kane’a, według Transfermarktu trzeba było zapłacić minimum 150 milionów euro, a prawdopodobnie londyński klub nie przystałby na ofertę poniżej 200 milionów. Obecnie Anglik wyceniany jest na niewiele ponad 100 milionów, a pewnie i tak kluby, które mogłyby obecnie sobie pozwolić na taki transfer, można by policzyć na palcach jednej ręki.

Niewiele ponad dwa miesiące bez futbolu, a straty gigantyczne. Można to doskonale zobrazować na podstawie klubu z największym stadionem w Europie. 12 marca oficjalnie zawieszono rozgrywki La Liga i mniej więcej w podobnym czasie zamrożono normalne funkcjonowanie w Hiszpanii. Do dziś Barcelona rozegrałaby na Camp Nou co najmniej pięć spotkań, nie licząc ewentualnych dalszych meczów w Lidze Mistrzów.

W zależności od spotkań za najtańszy bilet na Camp Nou należałoby zapłacić między 29 a 69 euro. Uśredniając z cenami z najwyższej półki, tj. koło 200, a czasami więcej euro, przeciętnie jeden kibic za obejrzenie meczu z trybun płaci 100 euro. Średnio w sezonie 2018/2019 na spotkaniach domowych Barcelony na obiekcie znajdywało się 76 tysięcy fanów, co w przeliczeniu z kwotą za bilety daje przychód mniej więcej ośmiu milionów euro. Za jeden mecz! Zatem z samych dni meczowych jak na razie klub jest stratny minimum 40 milionów. I to licząc po możliwie najniższych kosztach.

A dochodzi do tego działalność klubowego muzeum, a w zasadzie jej brak. Dziennie Camp Nou poza sezonem wakacyjnym odwiedza średnio 5000 osób. Opłata za zwiedzanie wynosi około 30 euro, zatem jednego dnia przychód sięga mniej więcej 150-200 tysięcy euro. A bywa, że znacznie więcej. Mnożąc to przez liczbę dni bez świadczenia owej usługi, widać, że straty znacznie przekroczyły 10 milionów euro. A mówimy tylko o tych podstawowych, możliwych do przeliczenia dochodach. A przecież na tym się nie skończy. Reasumując to wszystko, wizja kolejnych wielkich transferów „Blaugrany” (choćby powrotu Neymara), a także klubów podobnego kalibru wydaje się zdecydowanie bardziej odległa.

Sytuacja polskiego rynku

Zimą Monaco płaci za Radosława Majeckiego siedem milionów euro, ustanawiając tym samym rekord, jeśli chodzi o transfery z polskiej ekstraklasy. Jak na polskie realia wielkie pieniądze, ale od razu zaczęto spekulować, że rekord może wytrwać tylko do lata, bo przecież po Michała Karbownika ustawiały i dalej ustawiają się w kolejce kolejne wielkie kluby – Real Betis, Sevilla, Sporting, PSV, Club Brugge, Besiktas Stambuł. Saga transferowa trwa w najlepsze. Mówiono o ogromnych sumach sięgających nawet 15 milionów euro. Ale czy Legia w obliczu epidemii koronawirusa może liczyć na takie pieniądze za 19-latka?

Według serwisu Transfermarkt Karbownik obecnie jest wart niecałe cztery miliony euro. Ale umówmy się – za takie pieniądze nie ma szans, żeby Legia puściła swój młody brylant. Tak czy inaczej z ceny będzie trzeba zejść. Wspomniane 15 milionów to na ten moment abstrakcja. Za piłkarza, który na wysokim poziomie nie rozegrał nawet jeszcze jednego pełnego sezonu, nikt takich pieniędzy nie wyłoży. Co jednak nie oznacza, że transferowy rekord ekstraklasy nie zostanie pobity.

A przecież nie tylko Karbownik może latem opuścić Polskę za niemałe pieniądze. W programie Canal+ „Dobry wieczór. La Liga” dyrektor sportowy Realu Valladolid zdradził zainteresowanie Kamilem Jóźwiakiem i Przemysławem Płachetą. Cały czas przewijają się nazwiska młodych gwiazd Lecha Poznań – Gumnego, Marchwińskiego czy Puchacza. Zatem latem wiele na polskim rynku może się wydarzyć. I choć ceny cały czas idą w dół, to za swoje gwiazdy polskie kluby będą mogły wyciągnąć niemałe pieniądze.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze