Bycie gwiazdą w swoim nietopowym klubie z jednej strony daje wielki szacunek lokalnych fanów i przyciąga uwagę otoczenia, z drugiej zaś zwykle powoduje u zawodnika chęć spróbowania się na jeszcze wyższym poziomie. Okazuje się jednak, że nie zawsze wyjazd z miejsca, w którym się jest bohaterem, jest tym, czego się oczekiwało. Mało tego – nierzadko dopiero powrót do matecznika sprawia, że dawna gwiazda zaczyna świecić tym blaskiem, z jakiego była pamiętana przez lata.
„Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” – to polskie przysłowie znajduje swoje odzwierciedlenia również w futbolu. Co prawda coraz rzadziej, ale ileż jest przykładów zawodników, którzy całą swoją wierność i lojalność poświęcili jednemu klubowi? Którzy mimo ofert od największych możnych na świecie postanowili pozostać w swoim macierzystym zespole i tam święcić tryumfy i przeżywać porażki? Wystarczy wymienić nazwiska takie, jak: Maldini, Giggs czy Xavi. Gracze ci nigdy nie podjęli ryzyka zmiany otoczenia – w ich przypadku okazało się to opłacalnym wyborem, gdyż ich medale można liczyć dziesiątkami.
Znamy jednak piłkarzy, którzy swoje domostwa kochali, a mimo to owe ryzyko podjęli. Dla sławy? Dla pieniędzy? W poszukiwaniu nowych wyzwań? Być może. Wielu się to nawet opłaciło i zostali wielkimi gwiazdami. Dziś jednak porozmawiajmy o tych, którzy zdali sobie sprawę z faktu, że tylko w domu jest dobrze… w porę.
Skok na głęboką wodę
Na początku skupmy się na karierze piłkarza szczególnie nam znanego, który swego czasu był graczem ze światowego topu i nie nazywa się Lewandowski. Lukas Podolski, bo o nim mowa, urodził się w Gliwicach i nigdy swoich polskich korzeni się nie wypierał – ba, sam zainteresowany w wywiadach twierdził nawet, że karierę mógłby zakończyć w zabrzańskim Górniku. Jednak to nie śląski klub jest jego domem. Nasz bohater do młodzieżowej drużyny 1. FC Koeln trafił latem 1995 roku, w wieku zaledwie dziesięciu lat. W klubie z Nadrenii Północnej-Westfalii przeszedł przez drużyny młodzieżowe, zadebiutował w pierwszym zespole, właśnie z niego został powołany do reprezentacji Niemiec. W Kolonii się wychował, tam mieszkał i przeszedł przez trudny okres dojrzewania. A kiedy dano mu szansę, począł odwdzięczać się za powierzone mu zaufanie.
Już w pierwszym sezonie w dorosłym zespole ustanowił rekord Bundesligi, jako pierwszy 18-latek strzelając dziesięć bramek. Nie uchroniło to klubu od spadku z ligi, jednak młodzian, który mógł przebierać w ofertach, wolał zostać w Kolonii i pomóc jej awansować. Jak postanowił, tak też zrobił, przy okazji z 24 trafieniami zostając królem strzelców drugiej klasy rozgrywkowej. W zachodnich Niemczech zagrał jeszcze jeden sezon, jednak po spadku transfer był nieuchronny. A zgłosił się po niego nie byle kto – sam Bayern. W nim wygrał mistrzostwo i puchar kraju, jednak nigdy nie został najważniejszą częścią zespołu, ustępując miejsca Luce Toniemu i Miro Klose. Przez trzy sezony w Bawarii udało mu się rozegrać 106 meczów, w których zdobył zaledwie 26 goli. A jakości przecież mu nie brakowało: od początku przygody z pierwszą drużyną Koeln grał i strzelał dla reprezentacji jak na zawołanie, nawet będąc w drugiej Bundeslidze. Dla porównania, podczas pierwszej przygody z macierzystym klubem przywdziewał koszulkę 85 razy i zanotował 51 trafień, z czego 22 w niemieckiej ekstraklasie.
Podolski postanowił zatem wrócić tam, gdzie był szczęśliwy. Do domu. Kolejne trzy sezony, 96 spotkań i 35 goli. W ostatnim w Bundeslidze trafiał osiemnastokrotnie, został czwartym strzelcem rozgrywek i znów Kolonia stała się dla niego za mała… W londyńskim Arsenalu na swoim poziomie zagrał tylko pierwszy sezon, w dwóch kolejnych nie dostawał już tylu szans, nie strzelał tylu goli, stracił zaufanie Wengera. Wypożyczono go do Interu, tam również sławy nie zrobił. W obu klubach dostał szansę 101 razy, notując przy tym zaledwie 32 trafienia. Teraz próbuje się odnaleźć w tureckim Galatasaray. Zbyt słaby? Wiele razy pokazywał, że w formie jest w stanie konkurować z najlepszymi. Tylko w domowym klubie i w reprezentacji, w której zdobył aż 48 goli w 128 meczach, pokazywał, że jest piłkarzem przez duże P i dokładnie tak był traktowany. Podczas ostatniego roku w Londynie w jednym z wywiadów nie ukrywał swojej tęsknoty do Kolonii: – Może któregoś dnia znów tu wrócę. To dla mnie zawsze jakaś opcja i sprawa tego, co czuję w sercu. W futbolu czasami sprawy toczą się bardzo szybko.
Podolski sad sial, from Bayern to Arsenal's bench.
— Kenji Lam (@lilkenjivert) December 26, 2013
Kolejny gracz z wysokiej półki? Nie trzeba daleko szukać, wystarczy przenieść się do Dortmundu i przyjrzeć się Nuriemu Sahinowi. Choć ma 27 lat, w Borussii określany jest mianem legendy. Latem 2001 roku, mając 12 lat, trafił do młodzieżowego zespołu i jego talent zaczął dawać się we znaki. Do tego stopnia, że w pierwszej drużynie zadebiutował dzień przed 17 urodzinami. W swoim pierwszym sezonie pobił parę rekordów, w wyjazdowym meczu z Norymbergą został najmłodszym strzelcem w historii Bundesligi. Przed 19 urodzinami i wypożyczeniem do Feyenoordu zagrał w aż 49 meczach, po roku wrócił, stał się absolutnie kluczową postacią i reżyserem gry, był jednym z głównych architektów mistrzostwa w 2011 roku. „Kicker” uznał go za gracza sezonu. Już wtedy zdarzało mu się przywdziewać opaskę kapitana, był wprost ubóstwiany przez kibiców. Żyć nie umierać. Jeszcze parę lat i fani własnymi rękoma postawiliby mu pomnik.
Przeszkodą okazał się Real Madryt – niewielu graczy potrafi mu odmówić. Turek nie miał jednak szczęścia – przeszkadzały kontuzje, nie do końca udała się aklimatyzacja. Efekt? 10 (słownie: dziesięć) meczów w Madrycie. Następnie wypożyczenie do Liverpoolu, gdzie przez pół roku udało mu się wystąpić w 12 spotkaniach. I w końcu najlepsza z możliwych decyzji: wypożyczenie do BVB na 18 miesięcy z opcją pierwokupu, na który zdecydowano się po roku (zrobiono by to wcześniej, problemem była kwestia odstępnego). Znów gra, znów kibice skandują jego nazwisko. A co sam Sahin mówił po powrocie do Niemiec? To jest mój dom. Tutaj spędziłem wiele wspaniałych chwil i ukształtowałem się jako piłkarz. Jestem niezwykle szczęśliwy, że wracam do Dortmundu.
Borussia Dortmund sign Nuri Sahin. Return of the hero.. #BVB
— Ajinkya Mandhare (@Ajinkya_Jhingi) January 11, 2013
W Polsce również znajdziemy gracza, który wpisuje się w naszą historię. Paweł Brożek do Wisły trafił w wieku lat piętnastu, a więc w najtrudniejszym dla chłopca okresie, kiedy bunt jest największy, a wpływ otoczenia najbardziej przyswajalny i odczuwalny zarazem. W Krakowie widzieli, że mają do czynienia z materiałem na snajpera, i dano mu szansę w 1999 roku – kiedy miał zaledwie 16 lat. W ekstraklasie zadebiutował dwa lata później, zastępując… Tomasza Frankowskiego. Zmiana historyczna. Niespełna miesiąc później klub podpisał z graczem dziesięcioletni (sic!) kontrakt. Do 2005 roku był jeszcze wypożyczany do łódzkiego KS-u oraz do GKS-u Katowice. Wrócił do Krakowa, wywalczył miejsce w kadrze… i przez 5,5 sezonu zagrał w 195 spotkaniach, 101 razy pakując piłkę do siatki, dwa razy został królem strzelców, wygrał cztery mistrzostwa (wcześniej jako jeden z młokosów, ale jednak pełnoprawnych graczy drużyny, zdobył jeszcze trzy). Imponujące.
Stagnacja na mistrzowskim fotelu musiała się Brożkowi znudzić, gdyż skorzystał z oferty tureckiego Trabzonsporu. Tam kariery nie zrobił, podobnie jak w Celtiku, do którego został wypożyczony, oraz w Recreativo Huelva, w którym również rozegrał jeden sezon. Przez trzy lata udało mu się w wyżej wymienionych klubach zagrać 46 razy i zdobyć… pięć bramek. Napastnik ukorzył się, zgodził się na znaczne obniżenie zarobków i wrócił do „Białej Gwiazdy”, w której fani powitali go z rozpostartymi ramionami. W dwóch minionych sezonach zagrał dla Wisły 70 razy i strzelił 33 gole, 30.11.2015 zanotował swoje 125. trafienie w ekstraklasie, niedługo dołączy do grona dziesięciu najlepszych strzelców w historii ligi. W domu jest szczęśliwy.
https://twitter.com/xsleezesister/status/347421512787169282
Tęsknota przyczyną problemów?
Dlaczego piłkarzom czasem nie udaje się zabłysnąć w nowym zespole? Czy wyjazd poza granice swojego kraju, poza rodzinne miasto (lub takie, w którym spędziło się młodość) to faktycznie aż takie obciążenie psychiczne? Okazuje się, że tak. Tęsknota za domem w obcym państwie dotyczy w większym lub mniejszym stopniu mniej więcej 3/4 populacji – piłkarze nie są tutaj wyjątkiem. Większości udaje się w końcu pokonać problemy. Co ciekawe, wydaje się, że zawodnicy ofensywni są o wiele bardziej narażeni na kłopoty, jakie w nowych klubach dotknęły Brożka czy Podolskiego – w ich grze olbrzymią rolę odgrywa psychika – negatywne emocje potęgują nieskuteczność, która pogłębia z kolei smutek – koło się zamyka, w ten sposób o wiele łatwiej wyjść z sytuacji z poczuciem porażki.
Zaistniały problem często na dłuższy czas obniża formę zawodnika, nawet po powrocie do miejsca, w którym czuje się najlepiej, zwykle mija dłuższa chwila, czasem nawet pełny sezon, aż piłkarz odpala na dobre i cieszy swoją grą kibiców tak samo, jak w czasie pierwszego pobytu w klubie. Coś, co język angielski nazywa „homesickness” (dobry odpowiednik w języku polskim niestety nie istnieje, chodzi o stan permanentnej tęsknoty za domem), dotyczy w głównym stopniu zawodników, którzy „zasiedzieli się” w swoim klubie macierzystym. Jeśli ktoś w czasach juniorskich lub na początku dorosłej kariery kilka razy zmienił zespół, takiego problemu mieć raczej nie będzie. Przypadek Pawła Brożka, który z przerwami na lokalne wypożyczenia spędził w Krakowie 12 lat, a wyjechał w wieku 27 najdobitniej pokazuje, że najtrudniej walczyć z przyzwyczajeniami. Tutaj wszystko było na miejscu, do każdego można się było odezwać po polsku, problemów nie trzeba było rozwiązywać samemu. O tym, że urodzony w Kielcach napastnik potrafi grać w piłkę, przekonywać nikogo nie trzeba – jedynym poważniejszym problemem była właśnie kwestia nieodnalezienia się w nowej rzeczywistości. A wydawać by się mogło, że każdy ligowiec, gdyby tylko mógł, zamieniłby się z Brożkiem, by skorzystać z życiowej szansy.
Pointą do całości niech będzie wypowiedź polskiego napastnika z czasów, gdy był zawodnikiem Recreativo Huelva. Na pytanie o to, czy chciałby zakończyć swoją karierę w Wiśle, odpowiedział, że skorzystałby z oferty krakowskiego klubu w każdej chwili. Mówił to w czasie, w którym mieszkał w słonecznej Andaluzji teoretycznie z dala od wszelkich problemów. Bardzo chciał spróbować swoich sił poza polską ligą, którą przecież przerastał. Niezwykle szybko przekonał się jednak, że nie tylko Wisła to Brożek – taki układ działał w obie strony. Podobnie było w przypadku Sahina, Podolskiego i kilku innych, niekoniecznie równie znanych przypadków. Nie każdy orzeł musi opuścić rodzinne gniazdo, by w pełni rozwinąć swe skrzydła. Tam Twój dom, gdzie serce Twoje.