Jeszcze Polska (piłka) nie zginęła? Porażki z Portugalią i Włochami na Stadionie Śląskim


Liga Narodów kolejnym turniejem poza naszym zasięgiem

15 października 2018 Jeszcze Polska (piłka) nie zginęła? Porażki z Portugalią i Włochami na Stadionie Śląskim

11 października 2018 roku reprezentacja Polski rozegrała z Portugalią swój drugi mecz w Lidze Narodów. Wydarzenie o tyle głośne, że dwanaście lat temu pokonaliśmy Portugalczyków na słynnym Stadionie Śląskim 2:1. Teraz na zmodernizowanym obiekcie musieliśmy uznać wyższość przeciwnika. Jednak nie wszystko było jeszcze stracone, ponieważ legendarny obiekt gościł w niedzielę drużynę Italii. Niestety również Włosi zaserwowali nam bolesną lekcję pokory.


Udostępnij na Udostępnij na

Jak to się dzieje, że gdy gra polska reprezentacja piłkarska, ludzie w natychmiastowym tempie wykupują bilety, by zasiąść na stadionie? Rezerwują miejsca w barach, knajpach, gdzie przy butelkach piwa oglądają ze znajomymi mecz. Umawiają się na domówkach przed telewizorami lub też w wyznaczonych miejskich strefach dla kibiców. Tylko po to, aby dopingować reprezentację. Niesamowite zjawisko, nad którym się nie zastanawiamy, a przecież dotyczy większości z nas. I nie jest tu mowa o mistrzostwach świata, które już niestety za nami.

Otóż 11 i 14 października 2018 roku o godzinie 20:45 seniorska kadra rozegrała swoje pierwsze mecze o punkty na nowym, zmodernizowanym Stadionie Śląskim. Jednak zanim przejdziemy do samych wydarzeń w Lidze Narodów, kilka słów o tym wspaniałym obiekcie.

Stadion Śląski powraca do żywych

Stadion Śląski to najbardziej rozpoznawalna świątynia polskiej piłki nożnej. Nic dziwnego, skoro przez wiele lat pełnił funkcję stadionu narodowego. Otwarty w 1956 roku na terenie parku Śląskiego w Chorzowie stał się jednym z największych obiektów sportowych w kraju. Odbywały się na nim między innymi zawody żużlowe, zawody lekkoatletyczne, jak również masowe koncerty muzyczne.

Stadion Śląski przed modernizacją/ Fot. Kamil Jasica

Jednak największym zainteresowaniem cieszyły się mecze polskiej reprezentacji piłkarskiej. Począwszy od 1956 roku, rozegrano na nim 55 meczów. Rekordy frekwencji sięgały nawet 100 000 widzów. Wygrywaliśmy z takimi potęgami, jak: ZSRR, Belgia, Holandia, NRD, Portugalia czy Anglia. To właśnie po zwycięstwie nad tą ostatnią brytyjskie media nadały mu przydomek „Kocioł Czarownic”. Z biegiem lat obiekt zaczęto na bieżąco modernizować. Aż do roku 2009, gdy nastąpił kolejny etap przebudowy, który z powodu wielkich szkód – w ciągu dwóch kolejnych lat – przyczynił się do zamknięcia stadionu.

Symbol Śląska wiele na tym stracił, w tym miano narodowego na rzecz nowego, powstałego w Warszawie. Ostatnim meczem, jaki na nim rozegrano, było przegrane spotkanie ze Słowacją w 2009 roku. Nikt nie wierzył w powrót legendy. Każdy spisywał na straty. Aż do 1 października 2017 roku, kiedy to otwarto całkowicie zmodernizowany, nowy monument. Na samo jego otwarcie przyszło ponad 100 000 ludzi chcących obejrzeć międzynarodową arenę, która pomimo trudności wróciła na sportową mapę naszego kraju. Już tydzień później rozegrano pierwszy mecz o punkty pomiędzy młodzieżowymi reprezentacjami Polski i Białorusi.

Stadion Śląski po modernizacji/ Fot. Kamil Jasica

Kwestią czasu było wyczekiwanie na ten najważniejszy moment. Dzień, w którym po raz 56. we wnętrzu „Kotła Czarownic” pojawi się seniorska reprezentacja. Kadra Adama Nawałki na czele z Robertem Lewandowskim. I tak 27 marca 2018 roku „Biało-czerwoni” wybiegli na murawę Stadionu Śląskiego, by zmierzyć się z Koreą Południową. Choć był to tylko mecz towarzyski, będący spotkaniem przygotowawczym pod kątem nadchodzących wówczas mistrzostw świata w Rosji, to cieszył się niesamowitym rozgłosem. Kibice tłumnie przybyli na żółto-niebieskie trybuny gorąco dopingować polskich piłkarzy. Orły Nawałki po trudnym boju pokonały azjatycką drużynę 3:2. Tym samym w świetnym stylu ochrzczono pierwsze oficjalne zwycięstwo seniorskiej kadry na nowo powstałym obiekcie. Teraz przyszedł czas na mecze o punkty.

Nic dwa razy się nie zdarza

To miał być ten dzień. Kadra Jerzego Brzęczka po dwunastu latach wróciła do śląskiej fortecy, by zmierzyć się z Portugalią. W 2006 roku, pod wodzą holenderskiego szkoleniowca Leo Beenhakkera, rozegraliśmy niesamowite spotkanie w ramach eliminacji do Euro 2008, pokonując ówczesnych wicemistrzów Europy 2:1. Rywali dwukrotnie zdemolował Euzebiusz Smolarek.

Teraz w nieco innych okolicznościach los ponownie zestawił nas z drużyną z Półwyspu Iberyjskiego. Różnice, jakie dzielą 2006 i 2018 rok, pokazują, że z biegiem lat wiele może się zmienić. Portugalia aktualnie jest mistrzem Europy, Stadion Śląski po okresie niedoli został zmodernizowany. Z kolei UEFA, odchodząc powoli od meczów towarzyskich, postanowiła wprowadzić nowe rozgrywki międzynarodowe nazywane Ligą Narodów. Zmieniali się również trenerzy i składy obydwu zespołów. Jedynym spójnikiem łączącym te wydarzenia jest data 11 października.

Już od pierwszych minut mecz nabierał rumieńców. Polakom bardzo zależało, by dobrze wejść w to spotkanie i powtórzyć wyczyn sprzed lat. Potwierdzeniem tego była bramka Krzysztofa Piątka w 18. minucie. Po stałym fragmencie gry z narożnika boiska Rafał Kurzawa centruje piłkę w głąb pola karnego, a najwyżej do niej wyskakuje właśnie napastnik Genoi. Jest to pierwsze trafienie Polaka w biało-czerwonych barwach, który tym samym udowodnia całemu światu, że nie tylko we Włoszech potrafi zdobywać cenne gole.

Jednak to zdarzenie, zamiast przygnębić Portugalczyków, sprawiło, że zaczęli jeszcze bardziej wierzyć w siebie. I tutaj znów pojawiły się nasze zmory z eliminacji do mundialu czy samych występów na rosyjskich boiskach. Skrzętnie budowane ataki pozycyjne rywali w 31. minucie przyniosły wyrównanie. Na listę strzelców wpisał się Andre Silva, ostatnimi czasy zachwycający swoja grą na hiszpańskich boiskach. Zaczęliśmy popełniać katastrofalne błędy, a samobójcza bramka Kamila Glika w 43. minucie była efektem nieporadności i obnażeniem naszych braków.

Mecz Polska – Portugalia/ Fot. Kamil Jasica

Po zmianie stron podopieczni Fernando Santosa zaczęli z wysokiego c. W 52. minucie strzałem z dystansu Bernardo Silva podwyższa wynik. Na trybunach Stadionu Śląskiego wielka konsternacja, bo nie tak miało wyglądać to spotkanie. Jednakże doping kibiców nie cichł, uspokojeni byli faktem, że do końca meczu pozostało jeszcze sporo czasu. Liczne przyśpiewki oraz „Mazurek Dąbrowskiego” widocznie pokrzepiły serca polskich piłkarzy. A gdy na boisku pojawił się Jakub Błaszczykowski, który kilkanaście minut później fenomenalnym uderzeniem zdobył bramkę kontaktową, w biało-czerwone serca wstąpiła nadzieja. Słońce wyjrzało zza chmur, a meksykańska fala wzburzona przez liczne ręce fanów potrafiła zrobić ogromne wrażenie. Czas biegł jednak nieubłaganie i tego dnia nie był dla nas litościwy. Wraz z końcowym gwizdkiem przepadła szansa na powtórzenie pamiętnego spotkania sprzed lat.

Historia zatoczyła wielkie koło, lecz tym razem utwierdziła w przekonaniu, że nic dwa razy się nie zdarza. Przegraliśmy z Portugalią, ale to nie był koniec naszej przygody z Ligą Narodów. W grupie 3 dywizji A czekała jeszcze jedna wielka drużyna, z którą skrzyżowaliśmy miecze we wrześniu – Włochy. 14 października 2018 roku pojawiła się szansa na wymazanie porażki sprzed kilku dni.

Z ziemi włoskiej do Polski

W 1797 roku na mocy współpracy z Napoleonem Bonaparte generał Jan Henryk Dąbrowski utworzył we Włoszech oddziały zbrojne nazywane Legionami Polskimi. Była to odpowiedź żołnierzy będących na emigracji po III rozbiorze polskiego narodu. Zainspirowany tym wydarzeniem Józef Wybicki napisał tekst, który miał nieść nadzieje i krzepić biało-czerwone serca do walki o wolność kraju znad Wisły. A w 1927 roku „Mazurek Dąbrowskiego”, tytułowany również „Pieśnią Legionów Polskich we Włoszech”, stał się oficjalnym hymnem państwowym Rzeczypospolitej Polskiej. Od tamtej pory śpiewany na ważnych wydarzeniach 14 października zawitał po raz kolejny na ustach kibiców oraz piłkarzy reprezentacji Polski. Co najlepsze, zagrzewał nas do batalii przeciwko ojczyźnie, w której narodziły się inspirujące słowa.

7 września w Bolonii rozegraliśmy pierwsze grupowe spotkanie w Lidze Narodów. Włosi, którzy mecze mistrzostw świata w Rosji oglądali w telewizji, traktują nowy turniej jako rehabilitację za nieudane eliminacje. Obecny szkoleniowiec Roberto Mancini stale przebudowuje zespół, by stworzyć drużynę mogącą powtórzyć choćby wyczyn z 2006 roku. Jednak jednobramkowy remis sprzed miesiąca bardziej mógł zadowalać nas niż gości z Półwyspu Apenińskiego. Nadszedł czas na rewanż. Po porażce z Portugalią ekipa Jerzego Brzęczka ponownie wybiegła na murawę w Chorzowie. Obydwie drużyny miały jeden cel – zwycięstwo, które zapewni utrzymanie się w Dywizji A.

Oczekiwania wobec kadry kibice mieli wielkie. Inauguracyjny mecz w Lidze Narodów dał nadzieję na to, że po fatalnych występach na mundialu powoli zaczynamy się odradzać na nowo. Lecz Portugalczycy szybko sprowadzili nas na ziemię. Mimo to kibice, wciąż wierząc w kadrę, prawie po brzegi wypełniają trybuny Stadionu Śląskiego, które z żółto-niebieskich barw zamieniły się w biało-czerwone fale.

Doping na trybunach Stadionu Śląskiego/ Fot. Kamil Jasica

Jerzy Brzęczek dokonał w składzie kilka znaczących zmian mających zapewnić cenne trzy punkty. Jednak to Włosi po pierwszym gwizdku sędziego ruszyli do ataku. Strzał Jorginho w poprzeczkę bramki Wojciecha Szczęsnego już w 2. minucie dał jasny sygnał ostrzegawczy, że w tym spotkaniu nie będzie powtórki z Bolonii. To samo zrobił w 30. minucie Lorenzo Insigne, a polski bramkarz mógł mówić o wielkim szczęściu. Na dobrą sprawę w pierwszej połowie to Szczęsny, dzięki swojemu refleksowi i interwencjom, był najmocniejszym punktem zespołu, ratując kilkakrotnie kolegów przed utratą gola.

W drugiej części gry na murawie pojawili się Kamil Grosicki oraz Jakub Błaszczykowski. Roszady miały ożywić poszczególne formacje, aczkolwiek w dalszym ciągu nie przekładało się to na grę podopiecznych Jerzego Brzęczka. Przed doskonałą szansą na decydującego gola stanęliśmy w 72. minucie, gdy Grosicki nie potrafił wykończyć idealnego podania w pole karne, a Arkadiusz Milik, po zablokowanym strzale przez Donnarummę, uderzył ponad poprzeczkę. Ta akcja powinna zmienić wynik na tablicy świetlnej.

Mecz Polska – Włochy/ Fot. Kamil Jasica

Włosi od początku dyktowali warunki gry, konstruowali atak pozycyjny w swoim stylu, raz po raz burząc nasze szyki bojowe. Brak planu na przechytrzenie włoskiej defensywy oraz słaba gra wiązały się z jękami i niezadowoleniem kibiców. Choć trzeba przyznać, że jak dotąd szczęście towarzyszyło Polakom. Gdy powoli zbliża się koniec regulaminowego czasu, sędzia dolicza trzy minuty. „Już pal licho, dobry i ten remis” – myśleli głośno kibice. Wówczas Włosi zadają ostateczny cios. Cristiano Biraghi po stałym fragmencie gry zamyka akcję i wręcz wyszarpuje z naszych rąk cenne punkty oraz wszelkie nadzieje. Pełni bólu i rozczarowań spadamy do dywizji B.

Co dalej?

Los dał drugą szansę, a my jej nie wykorzystaliśmy. Po blamażu w Rosji mieliśmy udowodnić, że był to tylko wypadek przy pracy, że nie wszystko jeszcze stracone i wciąż pozostajemy w grze, walcząc ramię w ramię z najsilniejszymi w Lidze Narodów. Portugalia oraz Włochy otworzyły nam oczy i wyraźnie pokazały, że do drzwi polskiej piłki znów pukają lata posuchy.

Piłkarze po raz kolejny zawiedli. Nie zawiedli za to kibice, którzy zdzierali gardła, śpiewając wniebogłosy „Polska. Biało-czerwoni” czy „Polacy, jesteśmy z Wami”. W obydwu spotkaniach ich doping nie milkł. Rozbrzmiewał z dumą hymn narodowy, a biało-czerwone szaliki co jakiś czas unoszone w górę tworzyły niezwykłą dwukolorową banderę. Serce na trybunach Stadionu Śląskiego zostawione, z kolei frekwencja dopisała. Co z tego, skoro w pojedynkach na boisku rywale bez szwanku wychodzą z „Kotła Czarownic”. Miejsca, w którym na własne życzenie sami się ugotowaliśmy.

Komentarze
xxxx (gość) - 6 lat temu

Doping? To chyba jakaś pomyłka.

Odpowiedz
zEEd (gość) - 6 lat temu

ZGINIE! :D

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze