Italia na okrągło: Czarna strona calcio


18 kwietnia 2012 Italia na okrągło: Czarna strona calcio

Po wydarzeniach, które miały miejsce w sobotę, cały piłkarski świat zatrzymał się na chwilę. Kolejna śmierć piłkarza, do której doszło w karetce pogotowia w drodze ze stadionu. Wcześniej zawodnik zasłabł na boisku. Zmarł piłkarz, a więc człowiek z pasją. Czy musiało się tak stać? Z włoskich mediów napływają coraz to nowsze, bardziej dramatyczne informacje.


Udostępnij na Udostępnij na

To, co wydarzyło się w miniony weekend we Włoszech, jest bez wątpienia tragedią. Piermario Morosini, zawodnik Livorno, padł na murawę podczas meczu Serie B z Pescarą. Była 31. minuta spotkania. Piłkarz osunął się na murawę, próbował wstać, co mu się jednak nie udało, znów bowiem upadał. I tak kilkakrotnie. Chciał krzyczeć o pomoc, jednak przez gardło nie przeszło mu żadne słowo. Zanim spostrzegli się koledzy z zespołu, szybko zabrała go karetka do szpitala. Niestety, w drodze umarł. Oficjalnie z powodu ataku serca. – Niestety, przyjechał tu już martwy. Miał zawał serca. Nie mogliśmy nic zrobić – mówił później doktor De Blasi z lokalnego szpitala. Zastanawiające jest to, że po kilku dniach po śmierci Morosiniego zaczęli wypowiadać się inni specjaliści. – Gdyby przy linii bocznej był defibrylator, życie Piermario Morosiniego zostałoby uratowane – mówiła nie tak dawno we włoskiej prasie lekarz kardiolog Daniela Aschieri. Następnie owa pani wytoczyła kilka zarzutów wobec lekarzy, którzy znajdowali się wówczas na stadionie.

Piermario Morosini nigdy już nie będzie robił tego, co tak naprawdę kochał
Piermario Morosini nigdy już nie będzie robił tego, co tak naprawdę kochał (fot. sport.sky.it)

Gdy miał 13 lat, zmarła mu matka, Camilla. Niespełna dwa lata później życie zadało mu kolejny cios. Umarł mu ojciec, przez co w wieku 15 lat został sierotą, musiał żyć bez rodziców. Jakby było tego mało, kilka lat temu w wypadku samochodowym stracił też brata Francesco. W ostatnich dniach jego życia towarzyszyła mu już tylko niepełnosprawna siostra. Razem wspierali się w trudnych chwilach, których nie brakowało w rodzinie Morosinich. Przed kilkoma laty Morosini udzielił szczerego wywiadu, w którym opisywał przykre wspomnienia z przeszłości. – Ludzie często pytają, dlaczego wszystkie nieszczęścia skupiają się właśnie na mnie. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi i to powoduje jeszcze większy ból. Życie jednak toczy się dalej. Istnieją takie sytuacje, które odciskają na tobie piętno. Te same rzeczy powodują jednak złość i pomagają w osiąganiu założonych celów. Chciałbym zostać dobrym piłkarzem, w szczególności dla moich rodziców. Wiem, że byliby ze mnie dumni. Ta myśl dopinguje mnie jeszcze bardziej – opowiadał wówczas. Morosini był twardym człowiekiem, bo musiał. Był również twardym piłkarzem, który zawsze wiedział, czego chce. Zawsze pragnął grać na najwyższym poziomie, a z piłki czerpał wiele radości.

Piemario Morosini urodził się 5 lipca 1986 roku w Bergamo. W miejscowej Atalancie trenował i grał w zespołach juniorskich. Zanim jednak ten defensywny pomocnik skończył wiek juniorski, trafił do Udinese Calcio. Właśnie w drużynie „Bianconerich” zadebiutował w Serie A. Zawsze marzył, by móc występować w najwyższej klasie rozgrywkowej we Włoszech. Dane mu to było, począwszy od 23 października 2005 roku, gdy debiutował podczas przegranego meczu 0:1 z Interem Mediolan. W owym sezonie Morosini wystąpił w sumie w pięciu meczach w lidze oraz w trzech spotkaniach Coppa Italia i jednym nieistniejącego już Pucharu UEFA. Po zakończeniu sezonu zabrakło dla niego miejsca nawet w szerokim składzie klubu z Udine. Na sezon 2006/2007 został więc wypożyczony do Bologny, z którą występował w Serie B. Jednak i w tej drużynie był tylko rezerwowym. Na zapleczu Serie A wystąpił w 18 spotkaniach, ale tylko osiem razy w podstawowym składzie. Dobrym posunięciem była przeprowadzka po sezonie do Vincenzy. W ciągu dwóch lat wystąpił w 66 meczach tego zespołu, zdobywając nawet jednego gola. W 2009 roku powrócił za niespełna 1,5 miliona euro do Udinese. Zawodnikiem tego klubu był do końca swojego życia, jednak co sezon wypożyczany był do innej drużyny. W 2010 roku występował w Padovie, później w Vincenzie i na końcu w Livorno. W tym sezonie zdążył zagrać w ośmiu meczach w barwach tej ekipy w Serie B. Morosini miał za sobą występy w młodzieżowych reprezentacjach Włoch, dla których rozegrał łącznie ponad 50 meczów. W drużynie do lat 21 zadebiutował 5 września 2006 roku podczas wygranego 1:0 spotkania z Austrią. W 2009 roku Pierluigi Casiraghi powołał go do 23-osobowej kadry na mistrzostwa Europy do lat 21.

Po śmierci Morosiniego całe piłkarskie Włochy były w szoku. Nie była to pierwsza sytuacja, gdy piłkarz umierał na boisku lub w drodze do szpitala. Na świecie zdarzały się takie przypadki, ale za każdym razem powtarzano, że nic podobnego się już nie wydarzy. Znów było inaczej. Lega Calcio zawiesiła 33. kolejkę Serie A, tłumacząc się, że chociaż w taki sposób odda cześć zmarłemu w sobotę piłkarzowi. Nie wszyscy jednak potrafili uszanować tę decyzję. Na przykład prezes US Palermo, Maurizio Zamparini, stwierdził, że była to kolejna nieprzemyślana decyzja władz ligi, bo przecież wystarczyłaby tylko minuta ciszy. Być może, ale trzeba się zastanowić, co jest ważniejsze. Ludzkie życie czy piłka nożna? Z całym szacunkiem do piłkarskiej pasji nie tędy droga, panie Zamparini. Wiele postaci ze świata futbolu tuż po tragedii wypowiadało się na temat śmierci Morosiniego. – Będąc w futbolu przez 26 lat, nie potrafię sobie przypomnieć podobnej tragedii. To był poważny człowiek, profesjonalista – mówił Giampaolo Pozzo, właściciel Udinese. Znający Piermario ze zgrupowań młodzieżowej reprezentacji Italii Domenico Criscito również był zasmucony śmiercią swojego kolegi. – Traktowałem go jak brata, zawsze razem dzieliliśmy pokój na zgrupowaniach – powiedział gracz Zenitu Sankt Petersburg.

Dziś w południe odbył się pogrzeb zmarłego w sobotę piłkarza. Jednak nie była to spokojna wędrówka Morosiniego do innego, pewnie lepszego, życia. Włoskie media przekrzykują się w sprawie winy, którą obarczeni zostali policjanci pilnujący porządku na stadionie. Karetka pogotowia, która jechała ratować 25-letniego Włocha, nie mogła przejechać przez tunel prowadzący na płytę boiska, ponieważ stał w nim radiowóz policyjny. Sanitariusze musieli więc czekać, aż któryś z policjantów wyjedzie samochodem, by umożliwić im przejazd. Karetka wjechała dopiero trzy minuty po tym, jak Morosini upadł na murawę. Obecnie prokuratura kompletuje dokumenty, które mogą obciążyć policję.

Gdy Piermario Morosini upadał na murawę, na pewno był zadowolony. Jego Livorno prowadziło bowiem 2:0 z faworyzowaną Pescarą. To chyba jedyne pocieszenie, choć i tak z całą pewnością niewystarczające. Piłkarskie Włochy po raz kolejny przeżywają mocny cios. Do dziś nikt nie umie uwierzyć w to, co się stało. Najwyraźniej jednak ktoś potrzebował tego gracza tam w górze…

Poniżej znajduje się film z momentem upadku Morosiniego na murawę. Jest naprawdę wstrząsający.

Komentarze
~Pitcha (gość) - 13 lat temu

Bardzo dobry artykuł, ale "W wieku trzynastu lat
zmarła matka piłkarza, Camilla" zastąpiłbym: Gdy
miał on 13 lat, zmarła mu matka, Camilla. Bo z
tego, co jak na razie widnieje w tym artykule można
zrozumieć, że jego matka miała 13 lat, kiedy
zmarła.

Najnowsze