W historii futbolu pojawiało się wielu zawodników, którzy jednym czynem gwarantowali sobie pamięć o nich na wiele lat. Tak było z Rene Higuitą, który zasłynął tym, że obronił strzał tzw. kopem skorpiona, stając na rękach i odbijając piłkę nogami. Z kolei Jorge Campos w trakcie swojej kariery bramkarskiej często występował w niekonwencjonalnych strojach, którymi zachwycał kibiców na trybunach. Mało kto pamięta, że byli oni także bardzo dobrymi piłkarzami. Podobnie jest z Antoninem Panenką, którego sposób wykonania rzutu karnego przeszedł do annałów piłkarskiej historii i do dziś znajduje wielu naśladowców.
Antonin Panenka przyszedł na świat 2 grudnia 1948 roku w Pradze. Jako jedenastolatek dołączył do miejscowego Bohemiansu i tam zagłębiał się w tajnikach futbolowego rzemiosła. W tym klubie spędził większość swojej piłkarskiej kariery, którą kończył w Austrii, grając w Rapidzie Wiedeń i VSE St.Poelten. Panenka należał do absolutnej czołówki czechosłowackich graczy tamtego okresu. Wyróżniał się na boisku dryblingiem i techniką, a jego perfekcja w wykonywaniu rzutów wolnych pozwalała mu często wpisywać się na listę strzelców. Dobra gra w rozgrywkach ligowych sprawiła, że Panenka w 1973 roku trafił do reprezentacji Czechosłowacji. Jak się okazało trzy lata później, odniósł z nią swój największy sukces w karierze.
Wielki sukces
W 1976 Czechosłowacja z Panenką w składzie udała się na Mistrzostwa Europy w Jugosławii. Jednak najpierw, aby udać się na finały, kadra musiała przejść eliminacje, gdzie trafiła do silnej grupy z Anglią, Portugalią i Cyprem. Kwalifikacje rozpoczęły się dla Panenki i spółki katastrofalnie. Porażka 3:0 z faworyzowanymi Anglikami z pewnością wprowadziła sportową złość w drużynie, co objawiło się już w kolejnym meczu. Następnym rywalem był Cypr, który oczywiście był nikim innym jak łatwym dostarczycielem punktów, co bezlitośnie wykorzystał bohater tego tekstu. Panenka w meczu z Cypryjczykami trzykrotnie wpisał się na listę strzelców. Wtórował mu Marian Masny i Czechosłowacy wygrali 4:0. Droga do awansu była jeszcze długa, lecz podopieczni Vaclava Jezka spisywali się znakomicie, odprawiając po kolei kolejnych rywali.
Finały w Jugosławii, Czechosłowacja rozpoczęła od starcia z faworyzowanymi Holendrami. Finaliści Mistrzostw Świata sprzed dwóch lat przyjeżdżali na Bałkany, aby wziąć rewanż na Niemcach, z którymi mierzyli się w finale Mundialu, a mecz z Panenką i spółką miał być tylko formalnością. Czechosłowacja zwyciężyła po dogrywce 3:1 i zamiast rewanżu z Niemcami, Holendrzy musieli zadowolić się meczem o brąz z Jugosławią. Panenka po wygranej mógł spokojnie zająć się przygotowaniami do meczu, który, jak się okazało, odmienił jego życie.
Karny Panenki
Mecz finałowy z Niemcami od samego początku należał do Czechosłowaków. Po 25 minutach prowadzili oni już 2:0, po trafieniach Jana Svehlika i Karola Dobiasa. Jednak przeciwnik rzucił się do odrabiania strat. Zaledwie trzy minuty po trafieniu Dobiasa Dieter Muller zdobył bramkę kontaktową. Wynik długo nie ulegał zmianie i gdy wszyscy w Czechosłowacji szykowali się już do mistrzowskiej fety, Bernd Holzenbein wyrównał stan spotkania w 89. minucie gry. W Pradze ucichły radosne nastroje i ponownie nastał czas skupienia, bowiem przed graczami Jezka była dogrywka. Jak się okazało, dodatkowe minuty nie przyniosły rozwiązania i do wyłonienia zwycięzcy potrzebny był konkurs jedenastek. Do czwartej serii zarówno Czechosłowacy, jak i Niemcy, trafiali do siatki. Jednak w tej serii do piłki podszedł Uli Hoeness. Reprezentant naszych zachodnich sąsiadów przeniósł piłkę nad poprzeczką. Teraz jeśli w następnej kolejce któryś z graczy Jezka trafiłby do siatki, byłoby po wszystkim. Kolejnym zawodnikiem czekającym na oddanie strzału był Panenka, który już wcześniej pokazał się z dobrej strony jako wykonawca stałych fragmentów gry. Gdy mierzący niespełna 180 cm wzrostu zawodnik z wąsikiem na twarzy zaczynał brać rozbieg, cała Czechosłowacja zamarła. Panenka zasymulował silne uderzenie, po czym lekkim strzałem posłał piłkę w środek bramki zmylonego Seppa Maiera. Sposób, w jaki wówczas zawodnik Bohemiansu Praga pokonał niemieckiego golkipera, wzbudził zachwyt wśród wszystkich osób związanych z futbolem. Do Panenki przylgnęło nawet określenie „piłkarskiego poety”, nadane przez jednego z francuskich żurnalistów. Sam zawodnik pytany, skąd pomysł na takie wykonywanie jedenastki, odpowiadał:
– Często po treningach zostawałem z bramkarzem Bohemiansu, Zdenkiem Hruską, i strzelałem mu jedenastki. Często zakładaliśmy się o to, kto będzie lepszy, a nagrodą były czekolada i piwo. Jeśli udało mi się strzelić wszystkie pięć karnych, Zdenek stawiał, jeśli zaś obronił choć jeden mój strzał, to ja stawiałem. Często przegrywałem i zacząłem szukać pomysłu, jak przechytrzyć Zdenka. Pewnej nocy obudziłem się i rozmyślałem o tym. Doszedłem do wniosku, że bramkarz niemalże zawsze czeka do ostatniej chwili i próbuje przewidzieć, w który róg zdecyduje się uderzyć zawodnik. Postanowiłem zamarkować silne uderzenie, a gdy golkiper został już zmylony i rzucił się w któryś z rogów bramki, ja leciutko podcinałem piłkę. Bramkarz nie miał już szans na obronę – mówił Panenka.
– Jedynym moim problemem potem było, że zacząłem nieco przybierać na wadze. Wszystko przez to, że wygrywałem te wszystkie piwa i czekolady – dodał żartobliwie pomocnik mistrzowskiego zespołu z 1976 roku.
Panenka spróbował także swojej sztuczki na boiskach ligowych, a także w meczach reprezentacji, jednak to karny w finale ME, obserwowany przez miliony ludzi na świecie, zyskał popularność, choć może wydawać się ona dla samego Panenki nieco uciążliwa. Po dziś dzień niemalże wszyscy kojarzą go wyłącznie ze wspomnianej jedenastki, a mało kto pamięta o jego genialnej grze w środku pola.
– Do dziś wielu ludzi, których spotykam, mówi: „Patrz, to ten piłkarz od karnego”. Podoba mi się, że wiele osób pamięta o mnie, lecz mało kto pamięta, że byłem też dobrym dryblerem.
Nie tylko rzuty karne
Jedyne, czego na pewno żałuje Panenka, to fakt, że nigdy niedane było mu pokazać się w silnej europejskiej lidze. Ograniczenia w czasach komunistycznych nie pozwalały na wyjazd na zachód, a co więcej „piłkarski poeta” nie mógł nawet przenieść się do wielkich czeskich klubów: Sparty czy Slavii.
– Prezes Bohemiansu był nieugięty. Mimo że graliśmy w drugiej lidze, nie pozwalał mi na odejście. Wówczas zrozumiałem, że chyba na zawsze będzie dane grać mi w barwach tego klubu – wspomina Panenka.
Jednak w 1981 roku jako 33-latek wyjechał z Czech do Austrii, gdzie podjął grę w Rapidzie Wiedeń. Był niewątpliwie jedną z największych gwiazd ligi. Zdobył dwa tytuły mistrzowskie, a Rapid z nim w składzie dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, gdzie uległ Evertonowi. Po czterech latach gry w Wiedniu blisko 37-letni Panenka przeniósł się do VSE St.Poelten, gdzie nadal wyróżniał się wspaniałą grą. Tam zakończył karierę i wrócił do rodzinnej Pragi. Pracował jako ekspert telewizyjny i trener, lecz prawdziwe powołanie znalazł jako prezes ukochanego Bohemiansu.
– Bohemians to część mojego życia. Jestem ambasadorem klubu i pomagam w znalezieniu mu sponsorów. Uwielbiam to, co robię – tak o swojej pracy mówi Panenka, który na zawsze zaskarbił sobie miłość fanów tego stołecznego klubu. Trudno im się dziwić, skoro przez wiele lat mogli podziwiać grę tego wspaniałego „piłkarskiego poety”.