W dotychczasowych tekstach naszego cyklu próżno szukać dużych wzmianek o występach reprezentacji Polski na Mistrzostwach Świata. Jak wiadomo, na przyszłorocznym Mundialu nas zabraknie, choć jeszcze dwa lata temu mało kto brał taki obrót sprawy na poważnie. Jednak w takich chwilach warto wspomnieć sobie dawne czasy, kiedy futbol dla Polaków był czymś znacznie więcej niż teraz, a mecze reprezentacji wywoływały łzy wzruszenia w jakże ciężkim okresie dla naszego narodu. W tym tygodniu pragniemy wraz z Czytelnikami cofnąć się do lat 30. poprzedniego wieku i przypomnieć pierwszą przygodę "Biało-Czerwonych" z Mistrzostwami Świata.
Polska po raz pierwszy do eliminacji Mistrzostw Świata przystąpiła w 1933 roku, a były to kwalifikacje do turnieju odbywającego się rok później. Jednak wówczas nasza kadra trafiła na silną i faworyzowaną reprezentację Czechosłowacji. Nieśmiali debiutanci z Polski przegrali pierwsze spotkanie w Warszawie 1:2, natomiast rewanż w ogóle nie doszedł do skutku. Wszystko przez zakaz wydany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które z niewyjaśnionych przyczyn zabroniło wyjazdu do Pragi. Tak więc na szansę debiutu wśród najlepszych drużyn świata trzeba było czekać kolejne cztery lata.
W kwalifikacjach do Mundialu 1938 we Francji los spotkał nas z Jugosławią. Tym razem to Polacy odgrywali rolę faworyta, bowiem na Igrzyskach Olimpijskich w 1936 roku wywalczyli czwarte miejsce. Pierwszy mecz rozegrany 10 października 1937 roku okazał się jednym z najważniejszych dni dla polskiego futbolu. Na stadionie Wojska Polskiego kadra pod wodzą Józefa Kałuży wygrała 4:0 i praktycznie zapewniła sobie awans do turnieju głównego. Strzelcami bramek dla „Biało-Czerwonych” byli Leonard Piątek (dwa trafienia), Jerzy Wostal i Ernest Wilimowski. Pewni swego Wilimowski i spółka pojechali na rewanż i choć na Bałkanach polegli 1:0, to i tak do kraju wracali w glorii finalistów Mundialu.
Pociągiem do Strasburga
Polacy przed wyjazdem na Mistrzostwa udali się do leżącego w Wielkopolsce Wągrowca, gdzie na terenach klubu sportowego Nielba przygotowywali się do turnieju. Następnie drużyna pod wodzą Kałuży udała się do Poznania, skąd pociągiem przez Berlin udała się do Strasburga. Reprezentacja liczyła 15 członków plus trzy osoby ze sztabu szkoleniowego. W Polsce pozostała siódemka zawodników, którzy nie załapali się do składu trenera Kałuży.
5 czerwca 1938 to dzień debiutu polskiego zespołu na Mundialu. Przeciwnikiem na stadionie de Meinau, na którym zasiadło 13 tysięcy widzów, była Brazylia, która choć występowała po raz trzeci z rzędu na światowym czempionacie, to jednak nie należała wcześniej do potęg. Co więcej, na każdym z turniejów drużyna z kraju kawy nie mogła przejść poza pierwszą rundę. To właśnie turniej w 1938 roku miał być dla „Canarinhos” odmianą, bowiem wszyscy upatrywali nadzieję w niesamowitym Leonidasie. Dodatkowo Polacy nie mieli doświadczenia w grze z ekipami z Ameryki Południowej, co z pewnością mogło mieć wpływ na rywalizację z wirtuozami futbolu.
Polska do historycznego pojedynku przystąpiła w następującym składzie: Edward Madejski – Władysław Szczepaniak (kapitan), Antoni Gałecki, Wilhelm Góra, Erwin Nyc, Ewald Dytko, Teodor Piec, Leonard Piątek, Fryderyk Scherfke, Ernest Wilimowski i Gerard Wodarz.
Sędziujący spotkanie Ivan Eklind ze Szwecji tego dnia dużo razy musiał sięgać do swojego notatnika, aby zapisywać strzelców bramek. Jak można było przewidzieć, do ataku od początku rzucili się Brazylijczycy i już po osiemnastu minutach prowadzili 1:0. Gola zdobył Leonidas, który, jak się okazało, sięgnął po koronę króla strzelców całego turnieju. Wówczas swój nieprzeciętny talent zaprezentował Wilimowski, który iście po brazylijsku zabawił się z defensorami „Canarinhos”. Gdy na swojej drodze miał już tylko bramkarza, jeden z obrońców w nieprzepisowy sposób go powstrzymał, a Eklind bez wahania wskazał na jedenasty metr. Rzut karny na wyrównującego gola zamienił Fryderyk Scherfke i tym samym został strzelcem pierwszego w historii gola dla reprezentacji Polski na Mundialu. Radość podopiecznych Kałuży nie trwała długo. W 25. minucie po strzale z okolic szesnastego metra na listę strzelców wpisał się Romeu. Brazylijczycy przycisnęli jeszcze bardziej i w rytmie samby zdobyli trzecią bramkę w 44. minucie. Tym razem Madejskiego pokonał Peracio.
Wydawać by się mogło, że zniechęceni golem do szatni Polacy będą już bez szans. Wówczas jednak sprzymierzeńcem dla „Biało-Czerwonych” okazały się warunki pogodowe. W przerwie zaczął padać deszcz i w drugiej części lepiej grało się naszym rodakom. Swój kunszt znów pokazał Wilimowski, który ponownie ośmieszył rywali z Ameryki Południowej i w 60. minucie było już 3:3. Mecz rozpoczął się od nowa, a Brazylijczycy imali się różnorakich sposobów na poprawienie swojej gry. To właśnie wtedy doszło do legendarnej już gry Leonidasa bez butów, o której krążyły ciekawe legendy. Niektórzy twierdzili, że zagrał on tak całe spotkanie, bowiem do gry na boso przyzwyczaił się na słonecznych, brazylijskich plażach. Warunki się poprawiły, a Polacy stracili czwartą bramkę. Do siatki po raz drugi piłkę skierował Peracio, który uczynił to w dość szczęśliwy sposób. Po jego strzale piłka odbiła się od poprzeczki, a następnie od naszego golkipera, po czym wpadła do bramki. Gracze znad Wisły nie zamierzali się poddać w końcowych minutach wyrównali za sprawą niesamowitego tego dnia Wilimowskiego. Arbiter ze Szwecji zmuszony był zarządzić dogrywkę. W niej dzielił i rządził Leonidas, który najpierw okiwał Szczepaniaka i skierował piłkę do siatki, a następnie wykorzystał błąd… Szczepaniaka, który źle wybił futbolówkę – i było 6:4 dla Brazylii. Waleczni Polacy starali się do końca, aby odwrócić losy meczu i znów dał o sobie znać Wilimowski. Gracz Ruchu Hajduki Wielkie strzelił swojego czwartego gola w tym meczu, jednak okazało się to za mało na ekipę, która turniej zakończyła na trzecim miejscu.
Powrót z tarczą
Niestety ówczesny regulamin mistrzostw był bezlitosny i Polacy pożegnali się z czempionatem. Mimo porażki w pierwszej rundzie zawodnicy zyskali wiele pochlebnych komentarzy, a w kraju czekało ich godne powitanie. Na kolejny występ reprezentacji Polski na Mundialu trzeba było czekać do pamiętnego 1974 roku.
O sile zespołu stanowił wspomniany Wilimowski, którego śmiało można nazwać jednym z najwybitniejszych polskich piłkarzy w historii. Wychowany na Śląsku, zaczął robić furorę już w wieku 17 lat. Wówczas wykupiony do Ruchu Hajduki Wielkie z 1. FC Katowice brylował na ligowych arenach, strzelając aż 112 goli w zaledwie 86 występach. Na boisku wyróżniał się rudą czupryną i odstającymi uszami, a także skromnymi warunkami fizycznymi, bowiem miał zaledwie 172 cm wzrostu. Według wielu wyprzedzał swoją epokę, co zresztą można było zauważyć w pojedynkach z cudownymi technicznie Brazylijczykami. Łącznie w 22 występach z orłem na piersi zdobył 21 goli. Z pewnością bilans ten byłby znacznie okazalszy, gdyby nie wybuch II wojny światowej. Wilimowski jak większość Ślązaków zmuszony był do przyjęcia niemieckiego obywatelstwa i na zawsze wyjechał z Polski. Występował w wielu klubach za naszą zachodnią granicą, a także został powołany do reprezentacji Rzeszy. Z tego względu traktowany był przez wielu jak zdrajca, a o jego zasługach dla polskiej kadry zapomniano. Choć nigdy nie ruszył na front w niemieckim mundurze ani nie wypowiedział złego słowa przeciw Polsce.