Filip Marchwiński – perełka z Poznania, która nie spełnia oczekiwań


Filip Marchwiński z buta wszedł do ekstraklasy. Pomimo słabszego okresu wciąż jest jedną z największych nadziei polskiej piłki

29 października 2020 Filip Marchwiński – perełka z Poznania, która nie spełnia oczekiwań
Przemysław Szyszka / lechpoznan.pl

Gdy Adam Nawałka wpuszczał go na boisko w Sosnowcu, wszyscy wieszczyli mu wspaniałą karierę. To będzie pan piłkarz, pod wrażeniem talentu 16-latka byli eksperci na całym świecie. W Polsce szykowano mu już transfer za granicę, a Lech miał spodziewać się oferty za 15-20 milionów euro. Atmosferę podgrzała bramka zdobyta w prestiżowym meczu z Legią. Jak widać po czasie, kariera Filipa Marchwińskiego trochę wyhamowała. Nadal jest piłkarzem Lecha, łapie tylko pojedyncze minuty, a gdy już gra, to zazwyczaj słabo.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie spisujemy oczywiście na straty wychowanka Lecha, bo ma zaledwie 18 lat i zapewne jego kariera jeszcze nabierze rozpędu. Najbardziej jednak boli nas fakt, że piłkarz z takim potencjałem nie gra na miarę swoich możliwości. Trudno stwierdzić, o co chodzi, czemu Jakub Kamiński odpalił, a Filip Marchwiński stanął w miejscu.

„Chłopak wyłamujący się z polskiej myśli szkoleniowej”

Gdy pierwszy raz ukazał się większej publiczności, oczarował każdego. Wszystkich zatkało. Nikt nie myślał, że akademia Lecha Poznań wyprodukuje aż taki skarb. Taka technika to niecodzienna rzecz u polskiego piłkarza. Choć warto przypomnieć, że jeszcze przed debiutem w Sosnowcu miał oferty od między innymi Interu Mediolan. Mówi się, że ta oferta mogła opiewać nawet na 400 tysięcy euro. Za 15-latka, o którym mówiło się, że ma talent, ale w profesjonalnej piłce jeszcze nie postawił pierwszych kroków.

To pokazywało skalę talentu i umiejętności Filipa Marchwińskiego. Polska myśl szkoleniowa nie przyzwyczaiła nas do takiego typu piłkarza. Zazwyczaj produkowaliśmy zawodników pragmatycznych, opierających swoją grę na sile fizycznej. To absolutne przeciwieństwo piłkarza stawiającego pierwsze kroki w Canarinhos Skórzewo. Swoją drogą to swoim stylem bardziej przypomina Brazylijczyka niż Polaka. Elegancja w poruszaniu się, bajeczna technika, głowa wysoko podniesiona, ale też czasami zbytni egoizm to rzeczy charakteryzujące Filipa Marchwińskiego.

„On będzie kosztował 15-20 milionów”

Po debiucie w spotkaniu z Zagłębiem Sosnowiec, gdzie zdobył premierową bramkę, zrobiło się o nim naprawdę głośno. Mateusz Borek w jednym z odcinków „Misji Futbol” zdecydował się nawet na bardzo odważne słowa: – Dziś przychodzą po niego największe kluby, włączając Ajax Amsterdam. Lech nie chce go już sprzedawać, bo dziś to jest tylko parę milionów. Za dwa lata, gdy zagra 60 spotkań w ekstraklasie, to będzie już 15-20 milionów. To jest taka skala talentu. Zawsze był to chłopak, który wyprzedzał rówieśników. Trzeba w nim budować pewność siebie. Jeśli będzie fajnie się rozwijał i złapie więcej boiskowej arogancji, to będzie duży pożytek dla polskiej piłki i kasy Lecha Poznań.

We wspomnianym spotkaniu z Zagłębiem został najmłodszym strzelcem bramki dla „Kolejorza”, pobijając tym samym innego wychowanka, Dawida Kownackiego. Miał wówczas na karku zaledwie 16 lat i 340 dni. Trudno było wtedy się nie zgodzić z teorią Mateusza Borka. Chłopak wszedł do ligi i poustawiał wszystkich. Pokazał, że Polska też może mieć człowieka z tzw. „magic touch”. Miały być miliony i rekord ekstraklasy, a na razie mamy figę z makiem. Na widoku pojawili się inni, którzy zrobili kariery, a Filip Marchwiński wciąż jest tylko rezerwowym.

Włoscy agenci

Często zdarza się tak, że młodzi piłkarze za szybko odpływają od rzeczywistości. Kilka dobrych spotkań i już myślą o transferze, o ucieczce z Polski. To jest jasne, każdy młody chłopak o tym marzy. Niejeden już był, który za szybko włożył głowę w chmury i zniknął nam z radarów. Agenci, akcje reklamowe i pogłoski o dużych transferach – to najczęściej one „psują” piłkarzy. Trochę podobnie było w przypadku Marchwińskiego.

Jako 15-latek wyjechał na testy do Arsenalu. Jak wspomina, nie brał pod uwagę przenosin na stałe do Londynu. Jak wspominaliśmy, Marchwińskim zainteresowane były najlepsze kluby Europy. Od Interu po Ajax czy Milan. Takie poważne marki mogą nieźle zawrócić w głowie. Na dodatek związał się on z włoskim agentem piłkarskim Giovannim Branchinim. Ten ruch ma mu zapewne załatwić w przyszłości transfer do Serie A. Już latem było blisko, aby pomocnik przeniósł się do Torino. Wydaje się jednak, że jego transfer to kwestia czasu. Prędzej czy później dojdzie do skutku. Teraz Marchwiński chce się skupić przede wszystkim na dobrej grze w Poznaniu i zdaniu matury w Polsce.

Otrzeźwiający strzał od życia

Swój pierwszy sezon zakończył z kilkoma spotkaniami w pierwszym zespole. Głównie było to spowodowane kontuzjami. Nowy sezon jednak nie zaczął się dla niego tak kolorowo. Dariusz Żuraw rzadko stawiał na młodego pomocnika. Jeśli Filip Marchwiński już wchodził na boisko, to tylko na końcówki. Na jesień nie zagrał ani jednego spotkania w lidze od pierwszej minuty. Trudno jednak winić za to trenera Lecha, „Marchewa” po prostu nie przekonywał swoją grą ani trenera, ani kibiców.

– Miałem nadzieję, że będzie tak samo jak w końcówce poprzedniego sezonu. To było trochę zgubne i możliwe, że dzięki temu zmieniło się moje podejście. Wydawało mi się, że jestem blisko regularnej gry i że to wszystko jest już takie proste. Jak się okazało, tak nie było i przez te pół roku dostałem taki otrzeźwiający strzał od życia. Na ten moment uważam, że było to bardzo dobre, bo zacząłem bardziej szanować to, co było wcześniej, i zacząłem trochę inaczej patrzeć na swoją sytuację. Jest to kolejne doświadczenie, dzięki któremu jestem mądrzejszy – opisywał swoje trudne chwile dla oficjalnej strony Lecha Poznań

Czy było to doświadczenie, które mu pomogło? Na pewno. Po euforii wokół jego osoby został lekko sprowadzony na ziemię. Dla młodego zawodnika to nie jest łatwe położenie, gdy wymaga się od niego więcej, niż on może dać. Na dodatek z każdym nieudanym spotkaniem krytyka kibiców rośnie. Zamiast skupić się na grze i wchodzeniu do wyjściowej jedenastki, cały czas musiał coś komuś udowadniać. Że jest wart 15 milionów. Na wiosnę sytuacja Marchwińskiego lekko się poprawiła. Dostawał więcej minut, ale trudno powiedzieć, by je produktywnie wykorzystywał.

Nieszczęsny rzut karny

Pomimo przeciętnego sezonu Filipa Marchwińskiego to były udane rozgrywki w wykonaniu Lecha Poznań, a mogły być jeszcze lepsze. To właśnie młody Polak miał na nodze piłkę na wagę awansu do finału Pucharu Polski. Dokładnie pamiętamy heroiczny mecz półfinałowy pomiędzy „Kolejorzem” a Lechią. 120 minut nie dało rozstrzygnięcia, więc doszło do konkursu „jedenastek”. Świetny początek Lecha, obrony Mickeya van der Harta zakończone poważną kontuzją Holendra i dwie piłki „meczowe” Lecha.

Do pierwszego karnego podszedł Filip Marchwiński. Jego zadaniem było przypieczętować awans „Dumy Wielkopolski”. 18-latek jednak nie wytrzymał presji i oddał, a w zasadzie podał piłkę do bramkarza. Oczywiście nie dosłownie, ale nie ukrywajmy, Marchwiński się po prostu spalił i nie wytrzymał presji. Jakby nie patrzeć, to kolejny moment w jego karierze, gdzie nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Tamto spotkanie zakończyło się katastrofą dla Lecha i odpadnięciem z Pucharu Polski.

Czy to nie czas, aby w końcu odpalić?

Filip Marchwiński to rocznik 2002, czyli zawodnik jeszcze bardzo młody. Przypadek Jakuba Modera, a zatem jego klubowego kolegi, pokazuje, że „Marchewa” wciąż ma czas, aby wykorzystać pełnię swojego potencjału. Przecież jego talent nie rozpuścił się jak lód w drinku. On cały czas jest, tylko gdzieś uśpiony, może potrzebuje czasu, aby obyć się z ligowym graniem.

Z drugiej strony rozumiem poznańskich kibiców, którzy już mają dosyć Marchwińskiego. Nic niewnoszące zmiany coraz bardziej irytują fanów. Jego koledzy z tego samego rocznika z meczu na mecz wchodzą na coraz wyższy poziom. Mowa o Jakubie Kamińskim i Filipie Szymczaku. Chyba jednak najwyższa pora, aby dołączył do nich Marchwiński. Przecież on jako pierwszy wchodził do pierwszej drużyny.

Nie pasuje profilem do ekstraklasy

Większość piłkarzy przyjeżdżających do ekstraklasy uważa, że jest ona fizyczna. Trudno się z tym nie zgodzić, dlatego często technicy, artyści, wizjonerzy mają problem w naszej rodzimej lidze. Jednym z takich przypadków jest właśnie Marchwiński. Wychowanek Lecha tu zagra jakąś piętką, tu założy popularne sito obrońcy (jak w meczu z Benficą), tu zaskoczy wszystkich niekonwencjonalnym zagraniem. Istny Marchwiński. Może problem leży właśnie w tym aspekcie, że „Marchewa” jest zbyt delikatny, nieprzystosowany do PKO Ekstraklasy.

Pamiętamy jednak, że Filip Marchwiński to jedna z większych nadziei polskiej piłki. Taka łatka się do niego przyczepiła i taka pozostanie. Nie gra się z tym łatwo. Tym bardziej że Marchwiński to nie jest lider zespołu. Gdy Lech gra dobrze, to i reprezentant Polski do lat 19 gra dobrze. Życzymy sobie jednak, aby słowa wypowiadane przez wszystkich na jego temat nie były rzucone na wiatr. Jest w nim coś niesamowitego, tylko musi to wykorzystać, a zostanie wielkim piłkarzem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze