Everton pokonał w meczu u siebie Hull City aż 5:1. Było to najwyższe zwycięstwo w tej kolejce.
Przed pojedynkiem Evertonu z Hull City zdecydowanym faworytem wydawali się gospodarze. Po 27. kolejkach „The Toffies” mieli na koncie 38 punktów, czyli aż o 14 więcej od przeciwników. W ostatniej kolejce gracze z Liverpoolu zaprezentowali się jednak słabo i przegrali na wyjeździe z Tottenhamem, natomiast „Tygrysy” pauzowały ze względu na występ Aston Villi w finale Carling Cup, a dwa tygodnie temu przegrali 0:3 z West Hamem. Szkoleniowiec Evertonu, David Moyes, musiał zestawić jedenastkę, nie umieszczając w niej kilku podstawowych zawodników walczących z kontuzjami, a dokładniej: Fellainiego, Hibberta, Sahy, Senderosa, i Vaughana. W zespole Hull City nie mogli zagrać: Ashbee, Gardner i Fagan.
Na Goodison Park kibicom humory dopisywały od samego początku, bo to ich pupile mieli przewagę optyczną. W 11. minucie szczęścia spróbował Mikel Arteta, lecz jego uderzenie z dystansu nie znalazło drogi do siatki. Sześć minut później Hiszpanowi dopisało szczęście i mógł utonąć w ramionach szczęśliwych kolegów po tym, jak skrzętnie wykorzystał dobre podanie Yakubu.
Steven Pienaar kilka chwil później pozazdrościł koledze z drużyny i też próbował pokonać Boaza Myhila, ale było to bezskuteczne działanie. W 28. minucie zawodnicy Evertonu stanęli przed genialną okazją na zdobycie gola. Sędzia podyktował rzut karny. Do piłki oddalonej 11 metrów od bramki podszedł Nigeryjczyk Yakubu. Niestety dla sympatyków gospodarzy, Afrykanin uderzył bardzo źle i nie wpisał się na listę strzelców.
Trzy minuty później ziściło się piłkarskie przysłowie, iż niewykorzystane sytuację się mszczą. Do wyrównania doprowadził Tom Cairney. Te dwa zdarzenia mocno rozwścieczyły piłkarzy „The Toffies”. Wystarczyło im siedem minut, by się odgryźć. Świetnie dysponowany tego dnia Mikel Arteta zdobył swoją drugą bramkę, tym razem w rolę podającego wcielił się zawodnik rodem z RPA, czyli Steven Pienaar.
Po przerwie Everton grał jeszcze lepiej. Już w 51. minucie zrobiło się 3:1. Tym razem Richard Garcia nieporadną interwencją pokonał własnego bramkarza. To był sygnał dla gospodarzy, aby dobić rywali. Chwilę później dokonać tego próbował Jack Rodwell, rezultat na tablicy świetlnej jednak się nie zmienił. W kolejnych fragmentach gry bardzo aktywny był Victor Anichebe, ale brakowało mu skuteczności. Swoją okazję miał też ponownie Yakubu, ale dzisiejszy dzień zdecydowanie nie był najszczęśliwszym w jego życiu.
W 82. minucie „The Toffies” dobili Hull. Na 4:1 podwyższył Landon Donovan po genialnej asyście Leightona Bainesa. Cztery minuty później Jack Rodwell dokończył dzieła zniszczenia, ustalając wynik na 5:1. Kibice oglądający to spotkanie byli świadkami istnego wgniecenia w murawę gości.