Epilog Ligi Mistrzów


Sam finał Ligi Mistrzów można opisać w kilku zdaniach, co też i pewnie uczynię, ale by przypomnieć sobie przebieg całej edycji Pucharu Mistrzów w tym sezonie, potrzeba już dużo więcej słów. W skrócie: było naprawdę przyzwoicie.


Udostępnij na Udostępnij na

Najlepszym epitetem, jakim można by określić mecz finałowy, jest słowo „sprawiedliwy”. Wygrała drużyna bezdyskusyjnie lepsza tego dnia i nikt nie powinien tego podważać. Owszem, poziom finału nie powalał, ale dzięki szybko strzelonej bramce przez Barcę Man U musiał się otworzyć, zagrać agresywniej i ofensywniej a przynajmniej próbować. Tak więc od początku moje obawy mogłem schować do szuflady; już nie musiałem się zastanawiać, czy „Czerwone Diabły” będą murować bramkę niczym Chelsea w pierwszym półfinałowym spotkaniu na Camp Nou. Teraz można tylko gdybać, czy jeśliby to uczynili od pierwszej minuty, mieliby większe szanse na zatrzymanie walca ze stolicy Katalonii.

Cieszyłem się bardzo tym finałem, bowiem spotkały się w nim zdecydowanie dwie najlepsze drużyny tego sezonu. Po obu ekipach było widać ogromne zmęczenie, kluby zagrały ponad 60 spotkań. I przez tych 90 minut środowego wieczoru zostały rozwiane wszelkie wątpliwości odnośnie do tego, komu przypadną wszystkie laury. Manchester United zagrał źle, bez pomysłu, bez ikry więc przegrał; Barca miała tego dnia magię i technikę po swojej stronie – dlatego też wygrała. Leo Messi zdobył bramkę (i to głową!), a dryblował kapitalnie, szczególnie w drugiej połowie. Cristiano Ronaldo nie mógł sobie znaleźć miejsca na boisku, próbował być liderem, ale niestety nie dał rady. Nie potrafił wejść w pole karne mimo tego, że na lewej obronie stał 35-letni Sylvinho, a na środku Yaya Toure, nominalny defensywny pomocnik.

Jednak ja raczej nie porównywałbym do siebie Argentyńczyka z Portugalczykiem. Jedyne, co ich łączy, to duża liczba strzelonych goli, wszechstronność i dobry drybling. Ronaldo jest jednak więźniem własnych warunków fizycznych, nie potrafi tak szybko podnosić się z murawy jak Messi czy też „przenikać” przez przeciwników. Nadrabia to jednak większa dynamiką i siłą fizyczną od wychowanka „Blaugrany”. Ten z kolei rewanżuje się małymi stopami, które potrafią w nieprawdopodobny sposób kontrolować piłkę i przyspieszeniem, które na przestrzeni metra pozwala mu zgubić obrońców. Ponadto były zawodnik Sportingu Lizbona ma powierzonych dużo więcej zadań taktycznych (łącznie z defensywą) niż Messi, który jest klasycznym wolnym elektronem. I mimo że to niewątpliwie dwie największe gwiazdy europejskiej piłki, nie są jednak skazane na rywalizację, gdyż są po prostu ulepione z innej gliny.

Refleksje

Manchester United nie został pierwszą drużyną, której udałoby się obronić puchar Ligi Mistrzów. W półfinałach nadal mogliśmy podziwiać hegemonię angielskich drużyn, jednak żadna z nich ostatecznie nie triumfowała. Jeden z półfinalistów, londyński Arsenal, z pewnością ugrał w tej edycji więcej niż powinien, ale to raczej zasługa słabych przeciwników w drabince turniejowej niż nagłego renesansu ekipy Wengera. „Kanonierzy” pokonali na swojej drodze najpierw po rzutach karnych Romę, przekreślając tym samym nadzieje zawodników Spalettiego na finał we własnym mieście, a następnie Villareal. Hiszpanie byli bardzo ciekawą drużyną rozgrywek, pokazali ładny dla oka futbol, niewiele ustępujący temu z  Barcelony. W ćwierćfinale z Anglikami jednak najpierw padli ofiarą przepięknej przewrotki Adebayora, a w rewanżu „Żółta Łódź Podwodna” zagrała bez Senny i Cazorli, czyli praktycznie przestała istnieć.

Thierry Henry w końcu triumfował w Lidze Mistrzów, po to też przecież przeniósł się na Camp Nou. W tej chwili Francuz jest chyba najbardziej utytułowanym grającym zawodnikiem świata. Jednak w finale był niewidoczny. Inne laury zgarnęli za to jego koledzy z drużyny: Messi został królem strzelców, zdobywając 9 bramek, a Xavi, bohater finału, zanotował najwięcej asyst, bo aż siedem.

Największe rozczarowanie? Oczywiście Real Madryt. Kolejny sezon odpada we wczesnej fazie rozgrywek do tego, będąc upokorzonym przez Anglików z Liverpoolu, którzy rozgromili przeciwników na Anfield, a wcześniej wywieźli zwycięstwo z Santiago Bernabeu. Taka drużyna jak „Królewscy” z pewnością zbyt długo już gra słabo i tym bardziej nie powinna odpadać w takim stylu. Być może Real zostanie zmobilizowany także przez to, że wszystkie trzy korony zgarnęła mu sprzed nosa Barcelona. Fiorentino Perez będzie miał sporo do roboty, chcąc odbudować potęgę klubu ze stolicy Hiszpanii. Bo już chyba nikt nie wątpi w to, czy ten sędziwy pan wygra wybory.
Tradycyjnie zawiódł także Inter Mediolan. Być może Jose Mourinho, przechodząc do stolicy mody, myślał, że fatalna postawa drużyny w Lidze Mistrzów wynika tylko z braku pewności siebie i odpowiedniej motywacji. Portugalczyk jednak przekonał się, jak wiele warty jest Inter na arenie międzynarodowej i również musi zmienić sporo w swojej ekipie. Inter ma bowiem ładnie wyglądający skład, ale tylko na papierze, a drużynie potrzebni są zawodnicy pokroju Zlatana Ibrahimovicia na każdej pozycji na boisku.

Wszystkie poziomy wstydu przekroczyły zarówno Storting Lizbona, jak i Bayern Monachium. Portugalczycy dlatego że zostali ośmieszeni i złupieni przez Niemców. Rozumiem, można przegrać 1:7 w jednym meczu, ale żeby w drugim dostać jeszcze 0:5? Ale Bawarczycy są nie lepsi, bowiem tymi dwoma zwycięstwami nastraszyli w Europie dosłownie wszystkich, a potem sami zainkasowali cztery bramki od Barcelony. Ot, całe kuriozum europejskiej piłki.

Wisła Kraków powinna się więc cieszyć, gdyż odpadła z eliminacji w dwumeczu z przyszłymi triumfatorami. A przecież „Biała Gwiazda” pokonała Barcelonę 1:0, co nie udało się wielu zespołom w tym sezonie, na czele z krezusami angielskimi. Być może obecni i zapewne przyszli Mistrzowie Polski w następnym sezonie wreszcie zagrają w tych elitarnych rozgrywkach, bowiem po zreformowaniu eliminacji trafią na przeciwnika z podobnej półki do tej polskiej.

Najładniejsza bramka? Padło ich sporo, ale tylko trzy wyrastają poziomem ponad inne. Najtrudniejsze jest jednak, aby z tych trzech wybrać właśnie najładniejszą. To jest według mnie niemożliwe. Mam na myśli trafienie Cristiano Ronaldo w meczu z Porto za odległość, za wagę bramki i za długi słupek, gol Emanuela Adebayora przeciwko Villareal, gdyż nadal przewrotki należą do najpiękniejszych elementów futbolu oraz strzał Michaela Essiena z meczu z Barceloną, za wykonanie, efektowność oraz trzeźwość umysłu reprezentanta Ghany.

Reasumując, kolejna edycja Champions League dobiegła końca. Ta stała na co najmniej dobrym poziomie, ale następna zawsze może być jeszcze lepsza. Ogólnie czasu poświęconego na oglądanie tych batalii nie należy uważać za stracony.

Komentarze
~mam racje (gość) - 15 lat temu

Dariusz Szpakowski i TVP za puszczenie reklam tuż po
meczu. Boźań, Puźol, Pepe Guardiola i kilka innych
klasyków będzie mi się śnić po nocach.

Odpowiedz
~Jajt0 (gość) - 15 lat temu

Beznadziejny final- najgorszy stylowo od kilkunastu
lat

Odpowiedz
gilbert3 (gość) - 15 lat temu

Chyba w wykonaniu Manchesteru, bo Barca zagrała swoje
i te 2:0 to był najniższy wymiar kary dla ManU.

Odpowiedz
~Seba (gość) - 15 lat temu

W skrócie: było naprawdę przyzwoicie.

Absolutna nieprawda! Sędziowanie bylo calkowicie
nieprzyzwoite i dzieki niemu wlasnie barca wygrala!
Gdyby sedziowie byli uczciwi to nie byloby blaugrany
nawet w finale....

Odpowiedz
~Tomi (gość) - 15 lat temu

ruchała widać ze na sporcie to się nasz jak żubr na
wysiadywaniu jajka...

Odpowiedz
~lukas (gość) - 15 lat temu

finał nie był taki zły, Barca zagrała swoje i
potwierdziła, że jest najlepsza w tym sezonie, znowu
zawiodły Real i Inter, skoro Arsenal potrafił dojść
do półfinału to dlaczego im się nie udało

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze