Dziwny był to mecz. Zmierzyły się ze sobą dwie, uważane przez wielu za najlepsze, drużyny na świecie. Mimo to poziom sportowy, zwłaszcza w pierwszej połowie, pozostawiał do życzenia. Spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1. Oba gole padały po stałych fragmentach gry i błędach w kryciu. Mimo to w końcówce byliśmy świadkami wielkich emocji, którymi można obdzielić kilka spotkań. Za nami kolejne "El Clasico".
Pierwsza połowa była nudna. Nie bójmy się tego powiedzieć. Jeśli ją przegapiliście, nie macie czego żałować. Jeśli oglądaliście, możliwe, że zdarzyło się Wam przysnąć. Powiedzmy sobie szczerze: nie powinno to nikogo dziwić. Obie drużyny nie były ostatnio w dobrej dyspozycji. Real co prawda wygrywał, jednak styl, w jakim to robił, sprawił, że w Madrycie co raz głośniej krytykowano nietykalnego do tej pory „Zizou”. Barcelona nie dość, że grała źle, traciła jeszcze sporo punktów. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego można było usłyszeć wiele opinii, że będzie to najsłabszy klasyk w historii. Pierwsza połowa jedynie potwierdziła te tezy.
Gdzie szukać przyczyny tak słabej gry obu drużyn? Dziwnym trafem zarówno w Realu, jak i w Barcelonie wszystko zaczęło się psuć, gdy w środku pola zabrakło generałów – Toniego Kroosa i Andresa Iniesty. Ci zawodnicy byli odpowiedzialni za kierowanie grą swoich drużyn, kontrolowanie tempa i kierunku rozgrywania akcji. Byli mózgami obu ekip. W Realu co prawda nie najgorzej spisywali się Modrić, Kovacić i Isco, jednak żaden z nich nie potrafił na dobre wejść w buty Niemca. Podobnie było w „Blaugranie” w czasie absencji Iniesty. To samo oglądaliśmy dziś na boisku Camp Nou.
Chaos. To chyba najlepsze określenie tego, co działo się na murawie przez większość spotkania. Żadna ze stron nie potrafiła skonstruować ciekawych sytuacji bramkowych, gra toczyła się wolno i przewidywalnie, brakowało zawodników, którzy potrafiliby przyspieszyć grę czy to jednej, czy drugiej ekipy. I w takim marazmie trwaliśmy w pierwszej i na początku drugiej połowy. Brak ładnej, szybkiej gry. Brak emocji. Brak nieprzewidywalności. Przypominam – mówimy o starciu Barcelony z Realem Madryt, a nie Górnika Łęczna z Ruchem Chorzów. Chociaż, o ironio!, w tym drugim przynajmniej nieprzewidywalności moglibyśmy być pewni.
Wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniło się, gdy na boisku, po raz pierwszy od czterdziestu dni, pojawił się Andres Iniesta. Gra Barcelony zaczęła wyglądać lepiej, zyskała powiew świeżości. Iniesta stawiał stempel na każdej akcji. Drugi gol dla „Barcy” wisiał w powietrzu. Istotnym było też to, że wejście kapitana „Dumy Katalonii” zwolniło, przynajmniej w jakiejś części, Leo Messiego z ciężaru rozgrywania akcji. Mógł on przejść wyżej i zająć się tym, czym powinien. Wraz z pojawieniem się na boisku Iniesty wróciły pewność siebie i luz Sergio Busquetsa. Powrót na boisko kapitana przywrócił również status quo w drużynie Barcelony, która znów była groźna i grała lepiej.
Niestety dla kibiców Realu Toni Kroos nie mógł się dziś pojawić na boisku. „Królewscy” plątali się, nie potrafili rozegrać choćby jednej składnej akcji. Luka Modrić, wobec obecności na boisku Isco, musiał się skupić bardziej na zadaniach defensywnych, a wspomniany Hiszpan był dziś cieniem samego siebie ze starcia z Atletico. Nie pokazał nic. Kibice Realu mieli jednak również dzisiejszego wieczoru szczęście. Mają w drużynie Sergio Ramosa, który po raz kolejny odmienił losy meczu i w ostatniej minucie strzelił gola dającego wyrównanie. Co warte podkreślenia, oba gole padły po stałych fragmentach gry. Tak, w meczu dwóch najlepszych drużyn na świecie nie decydowały piękne, składne akcje czy cudowne gole. Decydowały stałe fragmenty gry, przy których zresztą obie drużyny broniły jak dzieci we mgle. Gdyby w lewym górnym rogu ekranów nie było informacji, kto gra, można byłoby pomyśleć, że to spotkanie polskiej pierwszej ligi. Pogubione krycie czy właściwie brak przekazywania informacji o tym, kto kogo ma kryć – tak to mniej więcej wyglądało. Dramat.
Emocji nie zabrakło w doliczonym czasie gry, kiedy Barcelona przycisnęła, a Real mógł jeszcze „Dumę Katalonii” skontrować. Przyznacie jednak, że oczekiwaliście czegoś więcej niż trzech (sic!) minut otwartej, szybkiej gry.
El Clasico! Dobrze, że już po tobie!