Ekstraklasowa logika widoczna jak na dłoni


Obecne rozgrywki udowadniają, że pojęcie ekstraklasowej logiki jest nadal aktualne…

19 września 2019 Ekstraklasowa logika widoczna jak na dłoni

Ekstraklasowa logika żyje i ma się dobrze. Przekonać się o tym mogliśmy na przestrzeni kilku ostatnich dni. Zresztą nie od dziś wiadomo, że nasze rodzime rozgrywki są jednymi z najbardziej nieprzewidywalnych na świecie. Tak było, jest i najprawdopodobniej będzie. Zawsze każdy może tutaj wygrać z każdym. Nieważne, w jakiej formie i które miejsca w tabeli zajmują drużyny. Tutaj nieustannie istnieje możliwość spełnienia się najdziwniejszego lub najmniej oczekiwanego scenariusza. 


Udostępnij na Udostępnij na

Najlepszym dowodem na potwierdzenie wyżej wspomnianej tezy, że ekstraklasowa logika żyje i ma się dobrze, są ostatnie spotkania Wisły Płock. Mianowicie jeszcze przed pierwszą w tym sezonie przerwą reprezentacyjną „Nafciarze” mieli passę dwóch zwycięstw, pokonując Pogoń Szczecin i ŁKS Łódź. I kiedy wydawało się, że podopieczni Radosława Sobolewskiego są na fali, po przerwie na reprezentację podejmowali na wyjeździe Zagłębie Lubin.

Warto tutaj wspomnieć, że lubinianie byli troszeczkę osłabieni. Nie chodzi co prawda o jakieś braki stricte kadrowe, ale mamy na myśli wcześniejsze zwolnienie trenera Bena Van Daela, który jest jednym z pierwszych, obok Gino Lettierego, szkoleniowców, którym podziękowano w obecnych rozgrywkach. Dodatkowo należy wspomnieć, że do meczu z Wisłą Płock „Miedziowi” przystępowali, mając niechlubną passę trzech porażek z rzędu, przegrywając kolejno z: Legią, Piastem i Wisłą Kraków. 

Mimo tego, że do Lubina przyjechała drużyna rozpędzona dwoma zwycięstwami z rzędu, i to nie z byle jakimi rywalami, to i tak rozstrzygnięcie spotkania korzystne było dla Zagłębia. Zagłębia, które – przypomnijmy – w ostatnich trzech spotkaniach zaliczyło trzy sromotne porażki. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby „Miedziowi” się wreszcie przełamali. Jednakże rozmiar klęski płocczan w Lubinie udowodnił, że ekstraklasowa logika to pojęcie cały czas dobrze znane i odstraszające kibiców chcących grać u bukmachera z myślą o obstawianiu naszej rodzimej ligi… Skrót klęski Wisły Płock można znaleźć, klikając TUTAJ.

Grali o lidera…

W środowy wieczór „Nafciarze” podejmowali na swoim stadionie w zaległym meczu czwartej kolejki PKO Ekstraklasa Legię Warszawa, która przyjechała do Płocka w celu zameldowania się na fotelu lidera. Mało kto zakładał, że z tego starcia zwycięsko wyjdą podopieczni Radosława Sobolewskiego. Jeszcze mniej osób w ogóle stawiało na to, że kiedykolwiek Radosław Majecki, młody golkiper „Wojskowych”, popełni pierwszego poważnego babola w swojej seniorskiej karierze. Pech chciał, że akurat w meczu o zajęcie pozycji lidera.

Nie był to dobry mecz w naszym wykonaniu, ale i tak nie powinniśmy tu przegrać. Mieliśmy klarowane okazje, których nie potrafiliśmy wykorzystać. To jeden z powodów naszej porażki, nie mówiąc już o tym, jak straciliśmy gola – tłumaczył po przegranej z Wisłą Płock szkoleniowiec Legii, Aleksandar Vuković. – Nie podobała mi się dziś energia drużyny i głównie jej mi brakowało. Mam do siebie największe pretensje właśnie za to. Czasami bywa tak, że nie wykorzystuje się swoich okazji. W następnych spotkaniach będzie lepiej – komentował Serb.

Faktem jest, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. We wczorajszym meczu płocczanie w zasadzie przez większą część spotkania stłamsili legionistów. Oczywiście „Wojskowym” nie brakowało dogodnych sytuacji do zdobycia bramki, ale solidna gra w defensywie płockiego klubu przyniosła efekty. Podobnie jak we wcześniejszych meczach z ŁKS-em czy z Pogonią. 

Emocje zawsze były i będą. Niestety poziomu to nie zwiększy

Nieprzewidywalność jest znakiem firmowym polskiej ekstraklasy. Wszyscy znawcy rodzimego futbolu podkreślają, że nie ma lepszego słowa, które opisywałoby naszą ligę. Z jednej strony może się to podobać, bo przez to każdy mecz może mieć szokujący przebieg, ale z drugiej strony nie wydaje się to korzystnym zjawiskiem dla poziomu całej ekstraklasy.

W czołowych europejskich ligach bardzo rzadko zdarza się, by najlepsze drużyny traciły punkty. Szczególnie na początku sezonu. Jest to raczej pojęcie incydentalne. Zupełnie inaczej niż w polskiej ekstraklasie, w której pretendent do zdobycia tytułu – Legia Warszawa – po ośmiu kolejkach ma zaledwie czternaście oczek. Dziesięć straconych punktów w zasadzie na początku sezonu to nie jest dobry prognostyk na koniec rozgrywek. 

Babole to też część futbolu, czyli za co kochamy ekstraklasę

W zeszłym sezonie ekstraklasowa logika uległa małej zmianie. W ostatnich latach mimo tego, że Legia przez większą część sezonu nie zajmowała pozycji lidera, a dopiero na koniec rozgrywek na niego wskakiwała, to i tak ostatecznie zostawała mistrzem Polski. W zeszłym sezonie było inaczej, bo ślamazarność Legii na ostatnim etapie rozgrywek wykorzystał Piast Gliwice, o którym w tym sezonie trudno mówić jako o pretendencie do zdobycia tytułu. Z drugiej zaś strony – ponownie – zgodnie z ekstraklasową logiką w polskiej lidze nie ma rzeczy niemożliwych.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze