Eintracht Frankfurt musi wygrać Ligę Europy. Dlaczego aż tak Niemcom zależy na triumfie?


„Orły” od paru lat szybują wysoko w europejskich pucharach. Ale tym razem nie chciałyby stracić piór

18 maja 2022 Eintracht Frankfurt musi wygrać Ligę Europy. Dlaczego aż tak Niemcom zależy na triumfie?
sportinglife.com

Eintracht Frankfurt wraca do finału europejskich rozgrywek po 42 latach. Dla „Orłów” Liga Europy jest niezwykle ważnym celem. Zwycięstwo w tych rozgrywkach jest bardzo prestiżowe, ale tu nie chodzi tylko o to. Zdobycie trofeum pozwoli władzom SGE na ustabilizowanie sytuacji w klubie i postawienie kolejnego kroku w rozwoju. Frankfurtczycy chcieliby na dłużej zagościć w europejskich pucharach i być częściej w górnej części tabeli Bundesligi.


Udostępnij na Udostępnij na

Niedawno na naszym portalu wspominaliśmy o dawnym sukcesie i wygraniu Pucharu UEFA przez „Orły”. W obecnych czasach Eintracht Frankfurt zaczyna wyglądać coraz lepiej nie tylko pod względem piłkarskim. Stworzono tam ciekawy projekt i postawiono na właściwych ludzi, którzy potrafią odnajdywać dobrych zawodników. Klub zarabiał na promocji piłkarzy, ale to wiązało się z problemem stabilności formy po sprzedażach. Teraz SGE chciałoby wygrać Ligę Europy z paru powodów. Oczywiście sam sukces w tych rozgrywkach jest czymś niesamowitym, ale ma to też inne znaczenie.

Eintracht Frankfurt idzie va banque

W ciągu ostatnich trzech lat Eintracht Frankfurt był rewelacją Ligi Europy. W sezonie 2018/2019 szedł jak burza i wyeliminował kilka bardziej znanych firm, jak choćby Szachtar, Inter czy Benfikę. Dopiero w półfinale zatrzymała go Chelsea, ale do tego potrzebowała rzutów karnych. Z tamtej drużyny wybiło się paru zawodników, których kibice kojarzą do dzisiaj. Zwłaszcza tercet ofensywy złożony z Ante Rebicia, Luki Jovicia i Sebastiana Hallera. Każdy z tych zawodników odszedł z klubu i zdecydowanie zasilił budżet SGE.

Wtedy „Orły” miały trudne zadanie i problem do rozgryzienia. W Bundeslidze szło im bardzo dobrze, a przez pewien czas zajmowały nawet 4. miejsce. Jednak postawiono wszystko na jedną kartę, jaką były rozgrywki Ligi Europy. Eintracht nie miał odpowiedniej jakości kadry, aby móc wytrzymać walkę na kilku frontach. Europejskie rozgrywki zakończono na półfinale, ale kosztem spadku na siódme miejsce w lidze. Rok później europejską przygodę skończył szybciej, bo na 1/8 finału, a i w lidze nie było za kolorowo. W obecnych sezonie jest podobnie jak przed trzema laty.

Oliver Glasner, jak w przeszłości Adi Hütter, musiał pogodzić się ze słabszymi występami w Bundeslidze. W rodzimych rozgrywkach Eintracht Frankfurt nie wygląda zbyt dobrze. Właściwie w pierwszej części sezonu częściej był widywany w dolnej połówce tabeli. Po przerwie zimowej udało się ustabilizować formę i polepszyć swoją sytuację. Jednak „Orły” zrozumiały, że nie mogą rozłożyć sił na dwa fronty. Odrobienie strat w Bundeslidze kosztowałoby zbyt wiele sił. Ale w momencie, kiedy piłkarze wychodzili na boiska w rozgrywkach Ligi Europy, dostawali ekstra kopniaka energetycznego. Dlatego zdecydowano się pójść va banque właśnie w tym turnieju.

Władze SGE postanowiły zaryzykować. Czym grozi brak sukcesu? Wyprzedażą zespołu i koniecznością kolejnej przebudowy. We Frankfurcie chcieliby wreszcie osiągnąć stabilizację na dłużej. Wygrana w Lidze Europy byłaby czymś niesamowitym dla fanów, którzy gorąco wspierali swoich zawodników. Zwłaszcza dawali niespodziewany impuls w meczach wyjazdowych, na które wybierali się sporymi grupami. To pozwoliłoby władzom klubu na coś jeszcze.

Zdobycie Ligi Europy da upragniony spokój

Na naszym portalu wspominaliśmy już o historii SGE. Eintracht Frankfurt nigdy nie był klubem, który na dłuższą metę pozostawał wiodącym zespołem w Bundeslidze. Miał on w swojej historii momenty, do których fani wracają z sentymentem. Ale jednak władze i kibice chcieliby, aby ich klub był stabilniejszy. Od lat „Orły” słyną z budowania zespołu głównie na podstawie zaciągu zagranicznego. Choć trzeba przyznać, że ich skauting potrafi wyławiać piłkarzy dających później profity.

Żeby trochę lepiej zrozumieć sytuację Eintrachtu, trzeba popatrzeć na jego przeszłość w Niemczech. W pierwszych dziesięciu latach XXI wieku frankfurtczycy dwukrotnie spadali do 2. Bundesligi. Wracali szybko, ale nie mogli uchodzić za ekipę, z którą trzeba było poważnie się liczyć. Były przebłyski i awanse do europejskich pucharów, ale najczęściej kończyło się to na wyprzedaży najsilniejszych ogniw i ponownej odbudowie. Jeszcze sześć lat temu „Orły” walczyły o utrzymanie w Bundeslidze poprzez baraże, które po wyrównanym dwumeczu zakończyły sukcesem.

Od tego momentu zaczął się nowy etap w klubie. Do przodu SGE pchnął Niko Kovac, który wyciągnął drużynę z dołu tabeli oraz zdobył Puchar Niemiec w 2018 roku (piąty triumf, ale pierwszy od lat 80. XX wieku). Pałeczkę po nim przejął Adi Hütter, który pociągnął dalej Eintracht i zaznaczył jego obecność w Lidze Europy. Od obecnego sezonu szkoleniowcem jest Oliver Glasner, który przed rokiem z Wolfsburgiem zajął 4. miejsce w lidze. Z nim w roli trenera „Orły” wróciły do finału europejskich pucharów po 42 latach.

Teraz Eintracht Frankfurt stoi przed niezwykle ważnym zadaniem. Zdobycie Ligi Europy jest niezwykłym prestiżem, ale dla Niemców ma jeszcze jedno znaczenie. Od momentu wyjścia na prostą sprzed sześciu lat brakuje dłuższej stabilności składu. Kovac, Hütter i Glasner musieli wcielać się w rolę budowniczych, zgrywających na nowo drużynę. Zdobycie pucharu da „Orłom” miejsce w Lidze Mistrzów, profity finansowe oraz możliwość utrzymania najważniejszych piłkarzy. Tego brakowało frankfurtczykom od lat. Jeżeli mają wykonać kolejny krok w drodze do wejścia na wyższy poziom, to potrzebują tego zwycięstwa. To pozwoli patrzeć jaśniej na przyszłość SGE, bez konieczności kolejnej rewolucji składowej.

Najsilniejsze ogniwa

Eintracht Frankfurt ma dobrze obsadzony skauting, który działa skutecznie nie tylko w Niemczech. Od lat charakterystyczną rzeczą dla niego jest posiadanie sporej liczby obcokrajowców, a fani prześmiewczo nazywali go wieżą Babel. Kiedy na naszym portalu wspominaliśmy półfinał z 2019 roku, rzuciła nam się w oczy jeszcze jedna rzecz. Wtedy w składzie „Orłów” było paru młodych piłkarzy, który dopiero zaczynali poznawać klub. Na tamtym sukcesie rozwinęło się paru zawodników, którzy obecnie stanowią mocny punkt SGE.

Oszlifowane diamenciki

Dwóch z nich gra w obronie Eintrachtu, a najlepiej zacząć od tego najmocniej się wyróżniającego. Evan Ndicka przychodził jako 18-latek z Auxerre za zaledwie 5,5 mln euro. Dzisiaj bez Francuza trudno sobie wyobrazić blok obronny frankfurtczyków. Bardzo szybko rozwinął się obrońca „Orłów”, który już teraz jest jednym z najlepszych defensorów w Bundeslidze. Dodatkowo świetnie pokazywał się w Lidze Europy, a już dzisiaj mówi się o zainteresowaniu jego osobą Manchesteru United.

Ndicka szybko wszedł do składu niemieckiej drużyny. Pamięta on dobrze rozgrywki z sezonu 2018/2019, bo już wtedy grał w pierwszym składzie Eintrachtu. Niestety przez czerwoną kartkę nie mógł wystąpić w pamiętnym półfinale z Chelsea. Ale od tego momentu wyrósł na jednego z liderów zespołu. Będzie niezwykle trudno zatrzymać go w klubie nawet po wygraniu Ligi Europy i awansie do Ligi Mistrzów.

Tamte mecze z boku oglądał Tuta, który wtedy przychodził zimą do Eintrachtu. On potrzebował roku na odpowiednie wprowadzenie się do drużyny, ale właściwie od obecnego sezonu gra na oczekiwanym poziomie. Ma 22 lata, więc jeszcze będzie poczynać postępy, ale już dziś jest ważnym elementem obrony.

Daichi Kamada to kolejny młody zawodnik, który akurat wtedy przebywał na wypożyczeniu w belgijskim Saint-Truiden. Potrzebował on tego klubu do odpowiedniego zapoznania się z europejską piłką. Ale gdy tylko wrócił do „Orłów”, to zrobił wrażenie na wielu obserwatorach. Niezwykle elastyczny i dobrze operujący piłką Japończyk jest ważną postacią ofensywy niemieckiego zespołu. Jako ofensywny pomocnik nie ma wielu asyst i goli na koncie, ale piłka przechodzi przez niego przy atakach SGE.

Patrząc na obecny sezon, to Eintracht dopiero szlifuje talent Jespera Lindstroma. 22-letni Duńczyk trafił do SGE zeszłego lata z Brondby i z miejsca wbił się do wyjściowej jedenastki. Ten ofensywny pomocnik w swoim pierwszym sezonie Bundesligi zaliczył pięć goli i pięć asyst w 29 meczach. W Lidze Europy też zbierał pozytywne noty, ale nie wiadomo, czy uda mu się zagrać w finale. Wszystko przez kontuzję. Jednak być może uda mu się wyleczyć na ten ostatni mecz sezonu.

Starsi liderzy

W składzie Eintrachtu są jeszcze zawodnicy od paru lat stanowiący o sile drużyny, a których jeszcze nikt nie wyciągnął do lepszego zespołu. Należy zacząć od Filipa Kosticia, który chyba już zadomowił się nad Menem. 29-letni Serb od ośmiu lat gra w Bundeslidze, a dla „Orłów” rozgrywa swój czwarty sezon. Był jednym z symboli półfinału Ligi Europy z 2019 roku, ale postanowił zostać w klubie. Ma on niezwykły wkład w poczynania ofensywne SGE, bo w Bundeslidze zaliczył cztery gole i dziewięć asyst. W europejskich pucharach jego statystyki na razie zatrzymują się na trzech bramkach i pięciu asystach.

Nie bez powodu nazywany jest czarodziejem. Serb dysponuje świetną kontrolą piłki oraz dryblingiem. Nie dziw też porównywanie go do Dusana Tadicia z Ajaksu, a kibice najlepiej pamiętają jego niesamowite zgranie z Luką Joviciem. Kostić stoi przed szansą na zdobycie pierwszego trofeum z Eintrachtem. Czy ostatniego? Jeżeli zdecydowałby się na odejście z Frankfurtu, gdyż to może być teraz jedna z ostatnich okazji na zmianę otoczenia. Podobno obserwują go kluby z Serie A.

Istotnymi ogniwami są jeszcze Sebastian Rode i Martin Hinteregger. Pierwszy z nich to wychowanek klubu, który najlepiej czuł i czuje się we Frankfurcie. Próbował swoich umiejętności w Bayernie czy w BVB, ale to nie był ten sam piłkarz, który przywdziewał koszulkę „Orłów”. Dzisiaj już nie myśli o opuszczaniu swojego gniazda i chciałby wreszcie coś wygrać z SGE. Nie jest to piłkarz trzymający cały czas wysoką formę, ale dobrze pracuje mu się w środku pola ze znakomitym Djibrilem Sowem (na którego już spoglądają lepsze kluby).

Hinteregger to 29-letni Austriak, który uzupełnia trójkę stoperów. Przy nim ci młodsi mogli czuć się swobodnie, bo to ten doświadczony trzymał w ryzach defensywę. Było go dużo widać zwłaszcza w meczach Ligi Europy. Walkę o sukces SGE przypłacił kontuzją uda, która wyeliminuje go z meczu finałowego z Rangers FC. A skoro jeszcze mowa o defensywie, to trzeba wspomnieć o bramkarzu. Kevin Trapp wciąż udowadnia swoją wartość i pokazuje, że nie przez przypadek trafił do PSG i otrzymywał powołania do reprezentacji Niemiec.

Eintracht Frankfurt przed historyczną chwilą

Zwycięstwo w rozgrywkach Ligi Europy może być poważnym krokiem do przodu w budowie Eintrachtu. Gotówka wpływająca z europejskich pucharów, a później z Ligi Mistrzów może pozwolić klubowi na zatrzymanie liderów. SGE chciałoby stać się stałym bywalcem europejskich pucharów oraz częściej gościć w górnej części tabeli Bundesligi. Kibice już w tym sezonie mogli poczuć magię rozgrywania meczów ze znanymi zespołami. Przecież „Orły” zostawiły w tyle Betis, Barceloną i West Ham. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ale wszystko może pęknąć na sam koniec.

Obecny sezon rozpoczął przebudowę wewnętrzną Eintrachtu, który z nowym dyrektorem sportowym i trenerem tworzy nową przyszłość SGE. Obecny sezon w Bundeslidze zachwycić nie może nikogo, ale oczy wszystkich są skierowane na Ligę Europy. Pojedynek z Rangers będzie starciem nie tylko o trofeum europejskich pucharów. Rezultat ostatniego spotkania sezonu wskaże kierownictwu możliwy kierunek lotu dla „Orłów”. Tylko od zawodników i szkoleniowca zależeć będzie, czy się wzniosą, czy dalej będą zmuszeni przebudowywać gniazdo na obecnym pułapie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze