Duma Fryzji


SC Heerenveen to klub barwny i mający w całych Niderlandach rzesze fanów. Jednak dopiero w ostatnich latach zdołał się on przedrzeć do holenderskiej elity i konsekwentnie pnie się w górę krajowej hierarchii.


Udostępnij na Udostępnij na

Fryzja to region bardzo specyficzny, który niegdyś wcale nie należał do państwa holenderskiego, tworząc własne hrabstwo. Widać to do dziś, a prowincja ta znacznie różni się kulturowo od reszty państwa, o czym najlepiej świadczy posiadanie własnego dialektu (niezrozumiałego dla większości Holendrów) i specyficznego stylu życia. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Fryzja ma własne barwy i hymn narodowy, mimo, iż zamieszkuje ją ledwie pół miliona mieszkańców. Na herb stosunkowo niewielkiej prowincji składają się ukośne biało-niebieskie pasy oraz czerwone, przypominające kształtem serca, liście bardzo popularnej w tym regionie lilii wodnej. W takich samych strojach gra też najbardziej znana drużyna północnej Holandii. I bynajmniej nie jest to ekipa ze stołecznego Leeuwarden, ale ledwie 28-tysięcznego Heerenveen.

Duma Fryzji

Klub powstał 20 lipca 1920 roku, jednak pierwszy naprawdę znaczący sukces odniósł dopiero w sezonie 1992/93, kiedy dotarł aż do finału Pucharu Holandii. Wtedy też po raz drugi w historii Heerenveen udało przedrzeć się do Eredivisie (pierwszy awans miał miejsce trzy lata wcześniej, a przygoda z najwyższą klasą rozgrywkową trwała ledwie rok). Fryzowie należeli do zespołów grających piłkę najpiękniejszą, a zarazem pozbawioną brutalności. Nic więc dziwnego, że rzesze ich kibiców w Holandii rosły w zastraszającym tempie i obecnie nie ma żadnych wątpliwości, że Heerenveen jest jedną z najbardziej lubianych ekip w kraju.

Władze SC nie zwlekały i na fali sukcesu zabrały się do inwestycji w klubową infrastrukturę. Wprawdzie dopiero teraz zaczynają wchodzić w życie plany budowy ośrodka treningowego na światowym poziomie (koszt inwestycji szacowany jest na blisko 80 milionów euro), ale za to już 13 miesięcy po wywalczeniu awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej, do użytku gotowy był nowy stadion, którego inauguracja odbyła się 20 sierpnia 1994 meczem z PSV Eindhoven. Co ciekawe, mimo, iż jego pojemność jest niemalże równa ilości mieszkańców miasta, to niemal zawsze wypełniony jest po brzegi.

Legenda Abe Lenstry

Wspomniany obiekt nazwany został imieniem legendy fryzyjskiego klubu – Abe Lenstry. Przebojowy skrzydłowy przez wielu zaliczany jest do grupy najwybitniejszych graczy lat 50. To właśnie za jego czasów Heerenveen było wiodącą siłą niderlandzkiej piłki, aż 9 razy zdobywając mistrzostwo północnej Holandii. Tamte sukcesy poszły jednak w niepamięć i nie są uwzględniane w statystykach, ponieważ najlepsze drużyny wyłaniano wówczas na podstawie skomplikowanego systemu rozgrywek regionalnych i ich rezultaty aż do startu sezonu 1956/57 nie są dziś już uznawane za oficjalne.

Lenstra w reprezentacji Holandii rozegrał on w sumie 47 spotkań, aż 33 razy wpisując się na listę strzelców. O geniuszu gracza słynącego z fantastycznych prostopadłych podań najlepiej świadczy to, co wydarzyło się 7 maja 1950. SC Heerenveen na 30 minut przed końcem spotkania przegrywało z amsterdamskim Ajaksem 1:5 i wtedy do ataku ruszył Lenstra. Joden nie mogli znaleźć żadnego sposobu na nienagannego technicznie skrzydłowego, który potrzebował niespełna pół godziny, by dać swojej ekipie prowadzenie, którego Fryzowie nie oddali już do końcowego gwizdka. Co ciekawe, Lenstra, mimo wielu intratnych propozycji (szczególnie z Półwyspu Apenińskiego), ostatecznie nie zdecydował się pozostać w ojczyźnie do końca kariery.

Korzystna progresja

Nic więc dziwnego, że to właśnie jemu przyszło patronować nowemu obiektowi. Już w swoim pierwszym sezonie na nowym stadionie drużyna pokazała się na europejskiej arenie, docierając do ćwierćfinału Pucharu UEFA – tam lepsze okazało się być jednak francuskie Bordeaux. Zespół konsekwentnie piął się także w górę ligowej klasyfikacji. Dość powiedzieć, że w sezonie 1993/94 zajmując 13. miejsce do końca walczył o zachowanie ligowego bytu, by pięć lat później swój zwycięski marsz zatrzymać na 5. pozycji. Heerenveen w pewnym momencie została uznana nawet drużyną roku w Holandii, a prowadzący je wówczas Foppe de Haan zgarnął tytuł najlepszego szkoleniowca.

Konsekwencja w budowaniu zespołu i mądre zarządzanie klubem w końcu musiały zaowocować bezprecedensowym sukcesem – SC zostało wicemistrzem kraju, dzięki czemu klub zakwalifikował się do fazy grupowej Champions League. Warto podkreślić, że Heerenveen zostało dopiero drugim w historii klubem (po Willem II), który zdołał przełamać hegemonię wielkiej holenderskiej trójki (Ajax, Feyenoord, PSV) i kosztem niderlandzkich gigantów zająć w lidze pozycję gwarantującą występy w najbardziej elitarnych europejskich rozgrywkach.

– Zobaczymy, jak nam pójdzie, ale jedno jest pewne: będziemy się dobrze bawić – takimi słowami historyczny sukces skwitował Foppe de Haan, który swoim stylem życia i wypowiedziami idealnie wpisał się we fryzyjski klimat. Występy w Champions League zakończyły się wprawdzie niepowodzeniem, nie załamało to jednak trenera, który dziarsko oznajmił, że po odpadnięciu z LM teraz drużyna musi skoncentrować się na rywalizacji w lidze, która jest czymś… równie wspaniałym, jak występy w rozgrywkach o Puchar Mistrzów. Od tamtej pory SC nie spuszcza z tonu i wciąż należy już do holenderskiej czołówki.

W drodze na kolejny szczyt

Co ciekawe, Heerenveen to jeden z głównych eksporterów… znanych napastników, a we Fryzji potencjalnych wzmocnień najchętniej szukają kluby angielskie, chociaż Abe Lenstra uważnie monitorują także holenderscy giganci. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że gracze wyszukiwani przez fryzyjskich skautów są zazwyczaj średnio znani (i tym samym stosukowo tani), acz uważani za bardzo utalentowanych. Dopiero jednak na Abe Lenstra dostają świetną okazję do rozwoju i piłkarskiej promocji, co w dalszej perspektywie owocuje transferami do klubów z najwyższej europejskiej półki, o czym najlepiej świadczą przykłady Ruuda van Nistelrooy’a, Jona Dahla Tomassona, Georgiosa Samarasa czy Klaasa-Jana Huntelaara.

Latem ubiegłego roku fundusze uzyskane ze sprzedaży dwóch ostatnich zostały fantastycznie spożytkowane, a na wzmocnienia klubowi włodarze przeznaczyli blisko 13 milionów euro. Heerenveen zasilił między innymi długo obserwowany przez działaczy Brazylijczyk Afonso Alves ze szwedzkiego Malmoe, reprezentant Kanady Rob Friend, młodziutki Gianni Zuiverloon i szalenie utalentowany Michael Dingsdag. Najważniejsze było jednak to, że drużyny nie opuścił żaden z zawodników, którzy wcześniej stanowili o jej sile. Fryzowie dzięki temu nadal liczą się w walce o medale i kibice wciąż mają realne podstawy do tego, by wierzyć iż ich klub zdoła nawet powtórzyć największe osiągnięcie w swojej 86-letniej historii i ponownie stanie na ligowym podium.

Do osiągnięcia tego celu wciąż pozostaje daleka i wieść będzie przez zabójczą rundę play-off, jednak już teraz podopieczni Verbeeka mają już jeden tytuł praktycznie w kieszeni. Trudno się bowiem spodziewać, by niesamowity Afonso Alves zdołał komukolwiek oddać przodownictwo w klasyfikacji strzelców. Zimą parol na Brazylijczyka zagiął angielski Manchester City, wszelkie spekulacje błyskawicznie uciął jednak prezydent klubu Koos Formsma oznajmiając, że nie odda swojego gracza za mniej niż 20 milionów euro. Jeśli jednak latem dojdzie do transferu, szkoleniowiec SCH nie musi się niczego obawiać. W odwodzie pozostaje mu bowiem inna skandynawska perełka – Lasse Nilsson, czołowy strzelec Jupiler League Cecilo Lopes oraz wspomniany już Rob Friend. W Heerenveen potrafią robić interesy na napastnikach.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze