Młoda perełka, która może stać się diamentem – Damian Warchoł


Damian Warchoł to aktualnie najlepszy strzelec jednej z grup 3. ligi. Czy będzie w stanie przebić się w szeregi pierwszej drużyny?

8 czerwca 2020 Młoda perełka, która może stać się diamentem – Damian Warchoł
flickr.com

Można wierzyć lub nie, ale przedstawiciel rezerwowej drużyny stołecznego klubu, Damian Warchoł, to największe objawienie zakończonego niedawno sezonu na czwartym poziomie rozgrywkowym. Dzięki swojej świetnej dyspozycji został królem strzelców w I grupie 3. ligi. Mając za sobą zaledwie 17 spotkań, zdołał zgromadzić niebywałe 18 ligowych goli, co jak na tak krótki okres może naprawdę zaskakiwać.


Udostępnij na Udostępnij na

Swój okazały dorobek (17 z 18 bramek) ustanowił w zaledwie pół roku, występując w barwach Pelikana Łowicz, z którego było mu dane przenieść się do obecnego wicemistrza Polski. Przez światową pandemię nie miał szansy kontynuować swojej udanej kampanii, ale przebywając w Legii, może na bieżąco podpatrywać poczynania swoich bardziej doświadczonych kolegów. Co w przypadku Warchoła jest rzeczą nieoczywistą – gra na pozycji ofensywnego pomocnika, którego snajperski instynkt w pełni pasuje do napastnika. Czym zaskoczy nas jesienią i kiedy ujrzymy go na boiskach PKO BP Ekstraklasy? Zależeć to będzie wyłącznie od niego.

Początki kariery

Urodzony w Łodzi 24-letni Damian Warchoł swoje pierwsze poważne piłkarskie kroki stawiał w nieodległym Bełchatowie, a konkretniej w młodzieżowych zespołach miejscowego GKS-u. Trafił tam z juniorskiej ekipy Widoku Skierniewice, którego jest wychowankiem, a w którym miał okazję grać z przerwami trzy lata. Już po półtora roku, mając na karku 14 wiosen, swoją solidną grą przebił się na boiska Młodej Ekstraklasy. W jego przypadku poskutkowało to zmianą dotychczasowego otoczenia, gdyż zimą 2013 roku pozyskał go klub z rodzinnego miasta, Widzew. Jego występy stopniowo przybierały na sile, a pozycja w klubie z każdym tygodniem stawała się bardziej znacząca.

Od momentu przyjścia do Widzewa wystarczyły dwa miesiące, aby znalazł się wśród graczy zgłoszonych do młodzieżowego wydania „najlepszej ligi świata”. Po kolejnym roku mógł już z pełną odpowiedzialnością stanąć do walki o punkty dla pierwszej drużyny grającej wówczas w 1. lidze. Premierowe przetarcie tutaj miało miejsce latem 2014 roku, a kolejne na tym szczeblu były tylko kwestią czasu. Damian Warchoł już od pierwszych chwil odznaczał się wyjątkową pracowitością, jak również ogromnym talentem, co jak na niespełna 20-letniego gracza mogło nieco zaskakiwać. Z roli uzdolnionego chłopca stosunkowo szybko przerodził się w dojrzałego piłkarsko mężczyznę, za czym stało wiele ciekawych, nietuzinkowych zwrotów akcji.

Jak z ucznia stać się mistrzem – piłkarski przełom Warchoła

O tym, jak wiele mógł na boisku zdziałać młody pomocnik, w dużej mierze świadczyła stosowana do dziś piłkarska pozycyjna wszechstronność. Damian Warchoł, choć z natury ofensywny pomocnik, już od najmłodszych lat posiadał ogromne inklinacje zaczerpnięte z innych, sąsiednich boiskowych ról. Choć jego pierwsza kampania na zapleczu ekstraklasy miała wymiar symboliczny, to szerokie boiskowe kompetencje budziły ogromny podziw wśród skautów wielu drugoligowych klubów. Największą aktywność wykazał wówczas Raków Częstochowa, który jak się później okazało, był naocznym świadkiem znakomitego debiutanckiego sezonu Warchoła.

W wieku 2o lat zaliczył on prawdziwe wejście smoka, nie potrzebując wiele czasu na aklimatyzację i ligowe ogranie. Z marszu zagościł w szeregach pierwszej drużyny, nie miał też żadnych problemów z odnalezieniem się wśród graczy wyjściowej jedenastki. Z każdą boiskową chwilą był coraz bliżej zdobycia premierowej bramki, co ostatecznie udało się już podczas jego ósmego spotkania w 2. lidze. Nie był to jednorazowy akcent w tych rozgrywkach, a na kolejne trafienia Warchoła nie trzeba było długo czekać.

Podczas sezonu 2015/2016 11 razy pokonał bramkarzy rywali, notując znakomite pierwsze ligowe półrocze. Wtedy też ustanowił swój pierwszy, sensacyjny bramkowy pięciopak, z którego mógł się cieszyć po wysokiej wygranej nad Nadwiślanem Góra (6:0). W późniejszym czasie zanotował ligowy awans, ale po znakomitym sezonie nastąpił znaczny regres jego meczowej dyspozycji.

Brutalna rzeczywistość – losów łodzianina ciąg dalszy

Chociaż rozgrywki trzeciego krajowego szczebla początkowo wydawały się niemal pestką, to z biegiem miesięcy coraz widoczniej wychodziły u Warchoła braki w piłkarskim doświadczeniu. Niemniej jednak świetne początki w Rakowie okazały się wystarczająco mocnym argumentem, by dostał on zielone światło na grę na zapleczu ekstraklasy. Chętnych na sprowadzenie Warchoła nie brakowało, co skrzętnie wykorzystała walcząca o ekstraklasową promocję Olimpia Grudziądz.

Pozyskała go na zasadzie rocznego wypożyczenia, które w jego przypadku, choć oznaczało grę na wyższym ligowym poziomie, wypadło stosunkowo słabo. Kolejny sezon to dla Warchoła prawdziwe piłkarskie schody, na których niedawny dziarski drugoligowiec wielokrotnie się potykał. Przez cały sezon 2016/2017 miał status rezerwowego, gromadząc niewiele boiskowych minut i zdobywając tylko jedną bramkę.

Kiedy jego roczna nieudana przygoda z Olimpią dobiegła końca, przyszedł czas na powrót do macierzystego klubu. Raków, choć występował już w 1. lidze, nie okazał się dla niego tak przyjemny jak przed dwoma laty. Po dołączeniu do częstochowskiego klubu Warchoł przepadł jak kamień w wodę, co skończyło się jego niezwłocznym, ponownym wypożyczeniem. Jego druga szansa na piłkarską odbudowę miała miejsce w drugoligowym MKS-ie Kluczbork, ale podobnie jak poprzednia nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Już po półrocznej obserwacji jego dokonań włodarze Rakowa zdecydowali się ostatecznie zrezygnować z usług Warchoła, co nastąpiło zimą 2018 roku.

Taki obrót spraw oznaczał dla wówczas 23-latka definitywny koniec jakichkolwiek nadziei na odzyskanie dawnej świetności na centralnym poziomie rozgrywek. Przez następne półrocze Damian Warchoł pozostawał bez klubu, a kolejne boiskowe poczynania było mu dane wznowić w zaledwie mającej regionalny zasięg 3. lidze. Rozgrywki te, choć nie tak prestiżowe jak poprzednie, okazały się dla niego prawdziwym strzałem w dziesiątkę.

Od spadkowicza do króla strzelców

Gdy na początku 2018 roku stawał się wolnym agentem, nikt nie przypuszczał, że już niedługo zostanie prawdziwą gwiazdą nieco niższego poziomu. Po pierwszoligowym blamażu oraz drugoligowym niesmaku nadeszła próba sił w jednej z grup podzielonej na województwa 3. ligi. Nieznane mu dotąd realia stały się dla niego prawdziwym żywiołem, gdyż z otwarciem nowego sezonu prezentował bardzo wysoką formę. W kampanii 2018/2019 reprezentował barwy Unii Skierniewice, w której był zawodnikiem wyjściowego składu, dając sporo jakości i zdobywając wiele kluczowych bramek. We wspomnianym sezonie zgromadził 12 goli, a boiskowa forma z meczu na mecz ulegała coraz większej poprawie.

Zakończone przedwcześnie rozgrywki (2019/2020) spędził w większości w zespole Pelikana Łowicz, dla którego w ciągu półrocza dokonał praktycznie niemożliwego. Występując w 16 meczach, zdobył imponującą, rekordową w jego karierze liczbę 17 ligowych goli, potrzebując do tego niespełna 1200 minut. Przekładając to na statystyki, w tym okresie trafiał do siatki rywali średnio co 70 minut, co zaowocowało jego kolejnym transferem. W ostatnim transferowym oknie trafił do rezerw warszawskiej Legii, w których przed wybuchem pandemii było mu dane zadebiutować z golem.

Grając jako ofensywny pomocnik, do dzisiaj nie porzucił starych snajperskich nawyków, które w trzecioligowych realiach wypadają naprawdę solidnie. Obecna sytuacja Warchoła mimo zakończenia zmagań może napawać optymizmem, gdyż dzięki dołączeniu do Legii może stale podpatrywać bardziej doświadczonych kolegów. Jeszcze przez kilka miesięcy 3. liga nie wznowi działalności, tak więc będzie miał on stosunkowo dużo czasu na szlifowanie formy. Gdyby w nieodległej przyszłości był w stanie przekonać do siebie sztab pierwszej drużyny, z pewnością ujrzelibyśmy go na boiskach ekstraklasy. Patrząc przez pryzmat jego niedawnych występów, ma ku temu naprawdę duże szanse. Może już wkrótce będziemy świadkami narodzin polskiego Carlitosa?

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze