Czemu Lech po raz kolejny przegrał przy Łazienkowskiej?


Lech nie może wygrać przy Łazienkowskiej od 2015 roku

8 listopada 2020 Czemu Lech po raz kolejny przegrał przy Łazienkowskiej?
Dawid Szafraniak

Mecze Legii Warszawa z Lechem Poznań emocjonuje wszystkich piłkarskich kibiców. To starcia wagi ciężkiej. Na te spotkania kibic czeka i przeżywa je zdecydowanie bardziej niż inne, choć stawka wynosi tylko, a może aż, trzy punkty. Gatunkowo i mentalnie to jednak coś więcej niż kolejne zwycięstwo do ligowej tabeli. Ponownie z tej rywalizacji zwycięsko wyszła Legia.


Udostępnij na Udostępnij na

Obie drużyny podchodziły do tego spotkania w podobnych nastrojach, choć wyniki były zgoła odmienne. Legia teoretycznie wpadła na ścieżkę meczów bez porażki, jednak wydarzenia związane z koronawirusem stłumiły dobrą atmosferę, dlatego „Wojskowi” podchodzili do tego spotkania z kilkoma ubytkami. Lech za to w ekstraklasie nie wygrał od miesiąca, jednak wszyscy go chwalą i klepią po plecach. Dość nietypowe, ale prawda jest taka, że „Kolejorz” musiał zacząć zdobywać punkty.

Osłabieni „Wojskowi” poradzili sobie z młodymi walecznymi zawodnikami Lecha, którym pokazali, że jeszcze trochę muszą się nauczyć, aby im podskoczyć. O zwycięstwie zaważyły głównie szczegóły i bramka w ostatniej minucie Rafy Lopesa. Zobaczyliśmy też trafienie debiutanta oraz karygodnego samobója, a antybohaterem okazał się Josip Juranović.

1. Bo zadecydował szczegół

Stare porzekadło, ale jakże prawdziwe. Wszystko może się zawsze zdarzyć. Przekonali się o tym poznaniacy. Umówmy się, nie było to wybitne spotkanie Legii. Lech także nas nie porwał. Mecz na remis, w którym jedna sytuacja może przesądzić o losach spotkania. Takową wykorzystał Rafa Lopes, który dobił Lecha Poznań.

Czasami tak bywa, że o wyniku decydują szczegóły. Małe szczególiki, które dały dzisiaj zwycięstwo „Wojskowym”. Jeśli patrzymy na przekrój całego spotkania, zobaczymy, że obie drużyny miały swoje szanse na bramkę. Artur Boruc kilkukrotnie uratował Legię niesamowitymi interwencjami. Filip Bednarek także nie rozegrał najgorszego spotkania. Przy obu trafieniach był bezradny. No cóż, czasami tak bywa. Legia jest drużyną bardziej doświadczoną, co pokazała bramka w ostatniej minucie.

2. Bo za mało nam dzisiaj pokazał Lech

Lech miał niewyobrażalną szansę, aby przełamać klątwę Łazienkowskiej i w końcu wygrać ze znienawidzonym przeciwnikiem na jego terenie. Po raz kolejny się nie udało. Trochę na własne życzenie, bo Lech w pierwszej połowie był lepszy i mógł wypracować sobie większą zaliczkę na drugą połowę. W drugiej odsłonie się to zemściło i Legia jako mistrz Polski wykorzystała wszystkie słabości „Kolejorza”.

Zabrakło przede wszystkim ofensywy. Lech przyzwyczaił nas do tego, że stwarza sobie dużo sytuacji, często bramkarze rywali zostają bohaterami meczu, a na koniec udaje się wpakować bramkę. W niedzielę trochę tego zabrakło. Mało Modera, mało Sykory, a i Skóraś nas nie przekonał. Ishak także nie wykorzystał swojej sytuacji. To trochę za mało, aby pokonać mistrza Polski. To nie był taki Lech jak w czwartkowym meczu ze Standardem, a raczej ten z ekstraklasy, w której od miesiąca nie może wygrać.

3. Bo Thomas Rogne to za mało

To, że Thomas Rogne jest dobrym obrońcą, wiedzieliśmy już dawno. W końcu to były zawodnik Wigan Athletic i Celticu. To nie zbyt małe umiejętności były największym problemem Norwega podczas pobytu w Polsce. Częste kontuzje i urazy nie umożliwiały mu regularnej gry na dobrym poziomie. Takową zaprezentował w spotkaniu z Legią.

Niesamowita prezencja na boisku, czyściutkie wślizgi i bardzo dobre ustawienie w polu karnym przy jakichkolwiek wrzutkach legionistów. To był w końcu Rogne, na jakiego w Poznaniu czekali. Niejednokrotnie pozostawał ostatnią instancją w obronie Lecha. W duecie z Lubomirem Satką tworzą parę nie do przejścia, choć przy łazienkowskiej udało się ich dwa razy zaskoczyć, ale nie zmienia to faktu, że Dariuszowi Żurawiowi wykrystalizowała się para docelowa na środku obrony. Niestety nawet dobra gra Norwega nie pomogła Lechowi w zdobyciu choćby jednego punktu.

4. Bo jest coś takiego jak syndrom Rosołka

Przypominamy sobie ostatnie spotkanie Lecha z Legią przy Łazienkowskiej? Bohaterem tamtego meczu był Maciej Rosołek. Wówczas młody nieopierzony napastnik, który dostał szansę od Aleksandara Vukovicia. Nadal jest młody i, jak się okazało, nadal nieopierzony. W spotkaniu z „Kolejorzem” wystąpił od pierwszej minuty. Spowodowane było to głównie niedyspozycją Tomasa Pekharta i Rafaela Lopesa. Tym razem jednak bohaterem się nie okazał. Dostał kilka piłek, których nie wykorzystał. Jego występ najlepiej obrazuje to, że Czesław Michniewicz zdecydował się go ściągnąć z boiska w 59. minucie, a na placu pojawił się debiutant Skibicki.

To już jest jakiś casus i tradycja, że Derby Polski wyłaniają nowych bohaterów. Takowym okazał się Kacper Skibicki. 19-latek wszedł z ławki i zdobył wyrównującą bramkę dla Legii. Jakby tego było mało, jego zmiana wprowadziła ożywienie w zespole legionistów. Kilkukrotnie wypracował sobie sytuację, którą mógł wykorzystać. Kolejny niespodziewany bohater Legii Warszawa.

5. Kluczowy okazał się plan

Jak padły bramki dla Legii? Po dośrodkowaniach z bocznych sektorów boiska. Raz asystującym był Paweł Wszołek, a za drugim razem ostatnim podaniem popisał się Filip Mladenović. Obydwóch należy pochwalić za całe spotkanie. Kluczowy okazał się pomysł Czesława Michniewicza na ten mecz. Nie presujemy Lecha wysoko od bramki, bo wiemy, że pewnie źle się to dla nas skończy. Cofnijmy się, spróbujmy wrzutek, dograń z linii pomocy.

Kluczową strefą okazały się skrzydła. Legioniści zamknęli tam groźnych poznaniaków. Praktycznie zero zagrożenia od skrzydłowych oraz bocznych obrońców. Tymoteusz Puchacz do tej pory nie wie, co się stało przy „Ł3”. Jedyny błąd to ten przy bramce, gdy Josip Juranović wpakował piłkę do własnej bramki. Za to zagranie powinien otrzymać skrzynkę piwa z Poznania. Takim planem Legia zniwelowała wszystkie atuty Lecha i wygrała z nim kolejne spotkanie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze