Cud w Bernie, czyli jak powojenne Niemcy znów mogły poczuć dumę [WIĘCEJ NIŻ PIŁKA #4]


Przedstawiamy historię legendarnego finału Mistrzostw Świata z 1954 roku.

2 stycznia 2024 Cud w Bernie, czyli jak powojenne Niemcy znów mogły poczuć dumę [WIĘCEJ NIŻ PIŁKA #4]
tcatmon.com

Wiele było niesamowitych finałów mistrzostw świata, ale ten z 1954 ma swoją niezwykłą wymowę. Finałowy mecz określany, jako cud w Bernie, pozwolił Republice Federalnej Niemiec odzyskać narodową dumę i zbudować nową tożsamość po przegranej II wojnie światowej. Zapraszamy na kolejny artykuł z serii Więcej niż Piłka. 


Udostępnij na Udostępnij na

Często mówi się o tym, że Nowy Rok to najlepszy czas na zmiany w swoim życiu. Zapominamy o tym, co było i kolejny rok zaczynamy jako zupełnie inna osoba. Dlatego z tej okazji przedstawimy historię wiekopomnego starcia, które pozwoliło Republice Federalnej Niemiec na nowe otwarcie po II wojnie światowej. Cud w Bernie, bo o nim mowa, pozwolił Niemcom odzyskać dumę z własnej tożsamości. Wlał w ten naród nowe życie i przepędził demony przeszłości, które ciągnęły się za nimi od 1945 roku.

Przegrali II Wojnę Światową i musieli ponieść za to karę

Aby zrozumieć tło wydarzeń, najpierw musimy cofnąć się do 1945 roku. Zakończona druga wojna światowa, którą wywołali zresztą sami Niemcy, skończyła się dla nich całkowitą porażką. W ramach kary za rozpoczęcie kolejnego światowego konfliktu w przeciągu 25 lat, Niemcy podzielono na cztery strefy okupacyjne: brytyjską, amerykańską, francuską i rosyjską. To właśnie wtedy wdrożono ich demilitaryzację, denazyfikację, demokratyzację, decentralizację oraz dekartelizację. Takie działania miały wypalić zło, które doprowadziło do tragedii na skalę światową. Poza tym, za ich ohydne zbrodnie podczas tych sześciu lat wojny, nie zostali dopuszczeni do sportowych imprez.

Lecz okres banicji się skończył. Niemcy Zachodnie przystąpiły do eliminacji na mundial 1954 roku w Szwajcarii. Interesująco zrobiło się już w fazie grupowej, gdy musieli zmierzyć się z krajem Saary. Dla wielu Niemców ten region był postrzegany jako integralna część narodu, ale wtedy znajdował się pod administracją francuską. Eliminacje przeszli bez problemu i po raz pierwszy od zakończenia wojny mieli pojawić się na piłkarskiej światowej imprezie. Lecz nikt nie spodziewał się, że RFN odegra jakąś większą rolę.

Złota Jedenastka Węgier

Zdjęcie Złotej Jedenastki z 1953 roku. Stoją od lewej: Gyula Lóránt, Jenő Buzánszky, Nándor Hidegkuti, Sándor Kocsis, József Zakariás, Zoltán Czibor, József Bozsik, László Budai siedzą od lewej: Mihály Lantos, Ferenc Puskás, Gyula Grosics. FOTO: Tibor Erky-Nagy – Fortepan

Zwłaszcza, że faworytem tej imprezy była reprezentacja Węgier. Złota Jedenastka (z węgierskiego Aranycsapat) miała w swoich szeregach takich geniuszy, jak Sándor Kocsis, Nándor Hidegkuti no i rzecz jasna Ferenc Puskás. Najwybitniejszy węgierski gracz w historii. Drużynę prowadził równie utalentowany szkoleniowiec Gusztáv Sebes. Węgierski dream team lat 50. był oczkiem w głowie władzy, która promowała pogląd, że potęga zespołu istnieje tylko dzięki ich rządom.

Natomiast od strony stricte sportowej, kandydaci do tytułu mistrza świata notowali wtedy serię 32 kolejnych meczów bez porażki. Dwa lata wcześniej zostali mistrzami olimpijskimi w Helsinkach, rok później zdemolowali Anglików 6:3 na Wembley. Natomiast tuż przed mistrzostwami świata, 23 maja 1954 roku w Budapeszcie, reprezentacja Węgier ponownie pokonała reprezentację Anglii. Tym razem złupili Anglików aż 7:1, co stanowi najwyższą porażkę w historii tej reprezentacji. Nikt, absolutnie nikt, nie zakładał innego scenariusza niż końcowe zwycięstwo Madziarów.

Zmierzyli się w fazie grupowej i faworyt turnieju spuścił manto RFN-owi

W fazie grupowej mieliśmy przedsmak finału. RFN trafiła na Turcję oraz … Węgry. Z Turkami wygrali bezproblemowo 4:1, natomiast od Węgrów zebrali bęcki 3:8. Według wielu taki był plan trenera Seppa Herbergera, który chciał trafić w barażach na Turcję (wtedy zasady awansu były dość skomplikowane) i oszczędzić swoich najlepszych piłkarzy na kolejne mecze. W barażach znów zmierzyli się z Turcją, którą spokojnie pokonali 7:2. Następnie w ćwierćfinale zwyciężyli z Jugosławią 2:0, zaś w półfinale rozgromili Austriaków 6:1. Węgrzy w tym samym czasie pokonali w ¼ finału Brazylię 4:2, a w półfinale, po dogrywce, pokonali Urugwaj 4:2.

Jak cud w Bernie doszedł do skutku

A zatem 4 lipca 1954 roku na murawę stadionu Wankdorf wybiegły reprezentacje Węgier oraz RFN. Pogoda sprzyjała drużynie niemieckiej, która dużo lepiej odnajdywała się w takich warunkach niż szybko wymieniający piłkę Madziarzy. Ponadto Niemcy mieli asa w rękawie w postaci innowacyjnego obuwia przygotowanego przez Adiego Dasslera. Założyciel firmy Adidas przygotował dla zawodników buty z wkręcanymi korkami na grząskie boisko. Lecz po ośmiu minutach Złota Jedenastka prowadziła 2:0 po golach Ferenca Puskása oraz Zoltána Czibora.

RFN po szybkich dwóch ciosach odpowiedziało już dwie minuty później po golu Maxa Morlocka. Nie minęło 20 minut spotkania i był już remis. Tym razem gola zdobył Helmut Rahn. Zdenerwowani Węgrzy ruszyli do zmasowanego ataku, jednak Niemcy skutecznie się bronili, a w szczególności imponował golkiper Toni Turek, który popisywał się kapitalnymi interwencjami, jak tą z 24 minuty, gdy w niesamowity sposób zatrzymał strzał Zoltána Czibora.

Toni Turek (RFN) w trakcie fenomenalnej interwencji po strzale Zoltana Czibora (Węgry) z 24 minuty. Wikimedia Commons: Comet Photo AG (Zürich)

Czas upływał, Węgrzy dalej atakowali, ale nie przekładało się to na bramki. Za to w 84. minucie Hans Schäfer dośrodkował na głowę Helmuta Rahna i tak oto RFN wyszło na prowadzenie. Jeśli dotąd Węgrzy byli zdenerwowani, to po tym golu musieli popaść w rozpacz. Byli o krok od katastrofy. Kilka minut później Puskás wyrównał stan meczu, jednak angielski sędzia William Ling nie uznał tej bramki, ponieważ sędzia liniowy wzskazał wcześniej pozycję spaloną.

Wynik już nie uległ zmianie i cud w Bernie stał się faktem. Reprezentacja RFN na swojej pierwszej imprezie od czasu II wojny światowej została mistrzem świata, choć byli skazywani na pożarcie. Natomiast faworyzowana przez wszystkich Złota Jedenastka poległa na ostatnim zakręcie wyścigu.

Piłka nożna – budulec mitów narodowych

W Niemczech Zachodnich po finale wybuchła olbrzymia euforia wśród społeczeństwa. Zwycięzcom zorganizowano huczne powitania we wszystkich miastach, przez które przejeżdżali specjalnym pociągiem z serii BR VT 08. Ludzie spontanicznie radowali się na ulicach. W końcu mogli poczuć dumę z tego, że są Niemcami. W naród wlano kroplę optymizmu, że w końcu może być lepiej. Nie dziwimy się takiej eksplozji radości. Piłka nożna rodzi olbrzymie emocje, które są w stanie budować narodowe mity. Popatrzmy na nasz kraj. Przecież ciągle żyjemy mitem Orłów Górskiego z lat 70. Choć minęło od tego czasu już ponad pół wieku, to jednak tamtą reprezentację ciągle uważamy za złote pokolenie. Dzieje się tak, ponieważ tamta ekipa odnosiła wielkie sukcesy.

Zdobyła złoto igrzysk olimpijskich w 1972 roku, medal na Mistrzostwach Świata w 1974 roku. Dzisiejsza reprezentacja nie może się z nimi równać. Nawet teraz żyjemy jeszcze wspomnieniami kapitalnej współpracy Milika z Lewandowskim, czy kadry Adama Nawałki, która doszła do ćwierćfinału Euro 2016. Ten sam efekt wystąpił właśnie u Niemców w 1954 roku. To właśnie po finale w Bernie po raz pierwszy od zakończenia wojny odśpiewano niemiecki hymn, co zresztą miało swoje nieprzyjemne konsekwencje, o czym wspomnimy w dalszej części tekstu.

Pierwszy finał w historii transmitowany na tak szeroką skalę

Na korzyść zbudowania narodowej jedności działał też postęp technologiczny. Po raz pierwszy w historii mistrzostwa świata można było zobaczyć także w telewizji. Choć transmisja telewizyjna finału w RFN docierała jedynie do około 40 000 dostępnych wówczas odbiorników, to liczbę widzów niektórzy badacze szacują na setki tysięcy. Mecz oglądano wszędzie tam, gdzie był jakikolwiek telewizor, nie mówiąc już o radiu. Ponadto bliskość geograficzna Szwajcarii pozwoliła wielu Niemcom na wyjazd do sąsiedniego kraju.

Finał transmitowano także w sąsiedniej NRD, co tylko pomogło w spełnieniu warunków do zbudowania wspólnoty emocjonalnej, mającej charakter quasi-religijny. Bo piłka nożna spokojnie może być przyrównywana do religii, która ma swoje symbole, rytuały, wielkie historie i mity, które cementują dane państwa i wspólnoty. Bardzo mocno pomógł w tym zakresie także żywiołowy komentarz Herberta Zimmermanna, który sprawił, że to wielkie wydarzenie sportowe, jakim był cud w Bernie, zostało zakodowane w głowie każdego niemieckiego obywatela.

Dziś każdy, nawet najmłodszy niemiecki kibic, zna na pamięć podniosły komentarz niemieckiego dziennikarza radiowego, w którym sakralizował (znów ten element religijny) niemieckiego bramkarza Toniego Turka słowami, za które musiał później przepraszać: „Turek, jesteś diabłem! Turek, jesteś bogiem futbolu! Przepraszamy za entuzjazm, amatorzy piłki nożnej pomyślą, że zwariowaliśmy…”. Równie wielkie emocje przyniósł komentarz z 84. minuty, gdy Helmut Rahn strzelił decydującego gola. „Rahn strzela! – Gooooool! Brawo! Brawo! […] Czy uważacie, że zwariowałem, […] myślę, że amatorzy piłki nożnej też powinni mieć serce, powinni […] być szczęśliwi i teraz trzymać kciuki.”.

Legendarne stały się także słowa, które łamiącym się głosem wykrzyczał do mikrofonu zaraz po końcowym gwizdku: „Wyjdź, wyjdź, wyjdź – wyjdź! – Koniec! – Niemcy są mistrzami świata…”. Tak patetyczne określenia i ta niesamowita siła emocji trafiały w serca społeczności ogólnoniemieckiej, która potrzebowała bodźca do wybudzenia się z powojennego letargu.

Wzrost uczuć nacjonalistycznych powodem do niepokoju

Lecz politycy niemieccy nie byli zachwyceni tym zwycięstwem, a raczej jego konsekwencjami. Nadmierny rozwój uczuć nacjonalistycznych za czasów Hitlera doprowadził do tragedii milionów istnień na świecie, by nie sięgać daleko, wspomnimy Holocaust. Istniała zatem realna obawa, że nastąpi nawrót tej fali, która miała zostać przecież zgaszona. Podczas gdy społeczeństwo radowało się pierwszą dobrą nowiną od blisko 10 lat, politycy czuli, że nadmierne pobudzenie tego ducha wyższości może się źle skończyć. Politycy najwyższego szczebla wyjątkowo chłodno podeszli do tego sukcesu. Na stadionie nie było przywódców państwa.

Od lewej: ówczesny kanclerz RFN Konrad Adenauer oraz prezydent Theodor Heuss. Obydwu nie w smak była taka euforia społeczna. Bundesarchiv

Szczególnie Konrad Adenauer, ówczesny kanclerz RFN, głęboko zaangażowany w delikatne negocjacje z Francją w sprawie Europejskiej Wspólnoty Obronnej, do końca pozostawał zdystansowany w tej sprawie. Ówczesny Prezydent RFN Theodor Heuss, choć wręczył piłkarzom Srebrny Liść Laurowy (najwyższe państwowe odznaczenie sportowe w RFN), ośmielił się przy tym skrytykować nadmierną dumę narodową na tle międzynarodowego triumfu.

Także niemiecka polityka zagraniczna nie miała żadnego pożytku z tych masowych wybuchów emocji. Dotyczyło to odśpiewania na stadionie przez niemieckich widzów pierwszej zwrotki „Deutschlandlied” (oficjalny hymn Niemiec), co spotkało się z bardzo krytycznym przyjęciem za granicą. Dlatego wyrokiem Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z 1990 roku, jedyną oficjalną częścią hymnu Niemiec jest trzecia strofa, która nie zawiera kontrowersyjnych wersów, co rok później potwierdzili także prezydent Richard von Weizsäcker i kanclerz Helmut Kohl.

Trzeba było zdusić te uczucia, zwłaszcza z powodu takich osób, jak Peco Bauwens

Ale najgorzej z tego wszystkiego zachował się ówczesny prezydenta DFB, Peco Bauwens. 6 lipca 1954 roku w Löwenbräukeller w Monachium, w obecności zwycięskiego zespołu wygłosił niezwykle kontrowersyjne przemówienie w duchu narodowego socjalizmu, które transmitowało Bayerischer Rundfunk (bawarski nadawca). Redaktor stacji Wolf Posselt, który był odpowiedzialny za audycję, powiedział, że słuchając tego wystąpienia przypomniały mu się hasła z „1000-letniej Rzeszy” i czas spędzony w „Jungvolk”. Z tego powodu kazał wyłączyć emisję tego skandalicznego przemówienia po kilku minutach. Będąc uczciwym, ciężko było oczekiwać innego wystąpienia od człowieka. Przez krótki czas był członkiem NSDAP i nawet po wyrzuceniu z partii (jego żona była Żydówką) gorliwie wyznawał ideały hitlerowskie.

Jak zatem widzimy, istniała realna potrzeba tonowania nastrojów. Dlatego politykom w ochłodzeniu przypływu nacjonalistycznych uczuć pomagali także przedstawiciele mediów oraz kultury wysokiej. Inteligencja zachowywała wyniosły dystans wobec rzekomego „sportu niższych klas”, jakim była piłka nożna. Dla przykładu, ceniony publicysta Die Zelt Friedrich Sieburg pisał o „nieporozumieniu, jeśli niecodzienny wyczyn drużyny piłkarskiej, do którego niemieckie społeczeństwo się nie przyczyniło, miałby zamazać błędy przeszłości”.

Cud w Bernie miał swój wpływ na kulturę masową

Mimo zdystansowania od tego sukcesu przez świat sztuki, cud w Bernie odcisnął również piętno na niemieckiej kulturze popularnej. Blisko pół wieku po finale powstał film fabularny „Cud z Berna”, w reżyserii Sönke Wortmanna. Fabuła tego filmu opiera się na ukazaniu skomplikowanego życia narodu niemieckiego. Ojciec, żołnierz Wehrmachtu, po latach niewoli w radzieckim łagrze wraca do rodziny, której życie biegnie zgoła inaczej niż przed wojną. Największym problemem byłego żołnierza jest zbudowanie relacji z jego jedenastoletnim synem, Matthiasem. Chłopiec uwielbia futbol, a jego najbliższym przyjacielem jest Helmut Rahn (bohater finału), który pełni niejako funkcję zastępczego ojca. Spoiwem między ojcem i synem, którzy dotąd siebie na oczy nie widzieli (!), stała się właśnie piłka nożna, która dała nadzieję na inne życie dla ojca 11-latka.

Kadr z filmu Cud z Berna. Autor kadru: Dirk Möbius

W tym filmie piłka nożna stanowi uniwersalny język dla narodu, który pozwala im zapomnieć o rzeczywistości i niechlubnej przeszłości. Pozwoli także na zbudowanie więzi między dwojgiem, w teorii bliskich sobie, a w rzeczywistości zupełnie obcych sobie ludzi. Na premierze filmu był sam ówczesny kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder. Według jego słów, trzykrotnie widział ten film i za każdym razem na nim płakał. Sam film odniósł w kraju spory sukces. Obejrzało go bowiem 6 milionów osób. Na potrzeby premiery wykorzystano także pociąg, którym przyjechali zwycięzcy z Berna.

Tragedia Węgrów miała wielowymiarowe konsekwencje

Niestety dla Węgrów porażka miała poważne konsekwencje pozasportowe. Po pierwsze, społeczeństwo odebrało ich porażkę jako kompromitację najlepszej w historii jedenastki Węgier. Pojawiły się oskarżenia wobec piłkarzy, jakoby mieli sprzedać mecz za Mercedesy. Kibice zgromadzili się na ulicach Budapesztu i dali upust swojej złości na drużynę, organizując zamieszki. W sferze politycznej także było gorąco. Mit potęgi socjalistycznej władzy ucierpiał po porażce z zachodnim zespołem. Choć na granicy piłkarze otrzymali zaaranżowane gorące powitanie, to w Győr kazano im wysiąść, skąd przewieziono ich do Taty. Odbył się uroczysty bankiet, na którym był sekretarz generalny Węgierskiej Partii Pracujących Mátyás Rákosi.

Z bankietem wiąże się zresztą inna śmieszna historia. Jeszcze przed finałem z RFN w węgierskim poselstwie w Szwajcarii pytano zawodników, czy na pewno można wysyłać zaproszenia na bankiet z okazji zdobycia tytułu mistrza świata. Piłkarze zapewniali, że przegrana nie wchodzi w rachubę, zatem zaproszenia wysłano. Finału nie wygrali, a imprezy w kraju nie można już było odwołać.

Były podziękowania, uścisk ręki, a potem szybciutko w środku nocy rozwożono zawodników do domu. Niedługo później Gyula Grosics został oskarżony o zdradę i szpiegostwo. Zarzutów mu nie postawiono, ale nikt nie zrehabilitował go za te fałszywe oskarżenia. Większość złotej jedenastki po Rewolucji na Węgrzech w 1956 roku porzuciła Żelazną Kurtynę i udała się na Zachód. Czibor i Kocsis udali się do Barcelony, natomiast Ferenc Puskás przywdział koszulkę Realu Madryt.

Cud w Bernie nie był takim cudem (podejrzenie o doping)

Wokół tego niesamowitego finału narosły kontrowersje, które nieco zabrudziły ten obraz. Niemcy w trakcie meczu zachowywali się podejrzanie. Mieli dużo więcej siły, grali wyjątkowo szybko i agresywnie, zaś po meczu wymiotowali, a z ich szatni wynoszono puste kartony z opakowaniami po strzykawkach i środkach medycznych. Ferenc Puskás wprost oskarżał Niemców o stosowanie dopingu, z którego musiał się zresztą pod groźbą procesu ostatecznie wycofać. Niemniej po latach zaczęto kwestionować rzekomy cud w Bernie. Na naukowe potwierdzenie tezy o oszustwie czekaliśmy prawie 60 lat.

Naukowcy z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie i westfalskiego Uniwersytetu Wilhelma w Munster opublikowali w sierpniu 2013 roku raport zatytułowany: doping w Niemczech od roku 1950 do dziś. Z jego treści wynika, iż podczas finałów niemieckim zawodnikom wstrzykiwano pervitin. Jest to środek stymulujący, oparty na bazie metamfetaminy i jego konotacja nie jest pozytywna. Bowiem ten sam środek był stosowany przez niemieckich żołnierzy na froncie wojennym, dzięki czemu dłużej utrzymywali sprawność bojową.

Dowodów było więcej jeszcze przed samym raportem, który tylko potwierdził jego założenia. Dla przykładu, po tamtym finale praktycznie każdy zawodnik niemiecki zachorował na żółtaczkę. Mało tego, Richard Herrmann, niemiecki zawodnik o polskich korzeniach, zmarł zaledwie 8 lat po finale, choć miał dopiero 39 lat. Powodem śmierci była marskość wątroby.

Cud w Bernie mimo wątpliwości, na zawsze wpisał się w historię narodową

Jedno jest pewne – cud w Bernie, mimo swoich nie do końca czystych okoliczności, miał swój wymierny wpływ na tożsamość naszych zachodnich sąsiadów, co przyznał po latach minister Edmund Stroiber. Jego zdaniem finał z Węgrami to nie był tylko mecz piłkarski, ale akt założycielski nowych Niemiec. Zwycięstwo na mundialu w Szwajcarii było mitem założycielskim nie tylko wielkiej reprezentacji Niemiec, która od tego czasu stale była wymieniana wśród kandydatów do wygrania turnieju, ale pomogła również otrząsnąć się Niemcom po traumie wojennej. Ci znów mogli poczuć się dumni, silni i cieszyć się z tego, że są Niemcami. Według niektórych zwycięstwo przyczyniło się w pewnym stopniu do cudu gospodarczego, jakiego doświadczyły Niemcy Zachodnie.

Symboliczny moment miał także miejsce w 2001 roku. Ambasador Szwajcarii Thomas Borer Fielding wraz z Horstem Eckelem, jednym z bohaterów tamtego meczu, przekazali fragment murawy niedawno wysadzonego w powietrze stadionu Wankdorf w Bernie urzędującemu kanclerzowi Niemiec, Gerhardowi Schröderowi. Kawałek murawy został zasadzony na trawniku Urzędu Kanclerza Federalnego w Berlinie. W ten sposób pamięć o wiekopomnym finale dopełniła swej historii, gdy kawałek boiska trafił z finałowego Berna do zjednoczonego Berlina.

Źródła:

[1] Moja historia futbolu. T. 1. Świat – Stefan Szczepłek

[2] Operacja mundial. Futbol, korupcja, polityka. 1930–2026 Krzysztof Kawa, Remigiusz Półtorak

[3] Das „Wunder von Bern” 1954 – Zur politischen Instrumentalisierung eines Mythos. Diethelm Blecking

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze