Cristhian Stuani – urugwajska maszyna na hiszpańskich boiskach


33 lata na karku, ale forma i zapał do gry młodzieńczy. Czy stać go jeszcze na wielkie granie na najwyższym poziomie?

3 grudnia 2019 Cristhian Stuani – urugwajska maszyna na hiszpańskich boiskach
Pedro Salado / Pacific Press / Sipa / PressFocus

Różne struktury prowadzenia karier świat piłkarski już widział. Jedni przez cały okres grania prezentują równy i wysoki poziom, inni za młodu doskonale prosperują, ale okazuje się, że bez poparcia talentu pracą przepadają, a jeszcze inni swój prime time przeżywają po trzydziestce. I do tej ostatniej grupy zdecydowanie należy Cristhian Stuani – człowiek, który przez dwa lata wyrobił sobie doskonałą markę w Primera Division, a obecnie bawi się na zapleczu La Liga.


Udostępnij na Udostępnij na

Stuani od lat szukał samego siebie na różnych terenach w Europie. Nietrafionymi wyborami okazały się Włochy i Anglia, dopiero Hiszpania stała się dla Urugwajczyka miejscem, w którym wypłynął na szerokie wody. Jeśli w ogóle Gironę można uznać za piłkarski sufit dla Stuaniego, bo jego obecna forma każe myśleć, że granie na wysokim europejskim poziomie nie musi się dla niego skończyć w Segunda Division.

Hiszpańskie odrodzenie

Po wyjeździe z Urugwaju Stuani potrzebował trochę czasu, żeby znaleźć swoje miejsce na ziemi. Szybko został zweryfikowany przez Serie A, w której w barwach Regginy strzelił zaledwie jednego gola. Po powrocie z podkulonym ogonem, błąkając się po różnych rejonach Hiszpanii, zaczął nawiązywać do niezłej dyspozycji za czasów gry w rodzimym kraju. Pierwszym przystankiem było Albacete, jeszcze na zapleczu La Liga, ale z czasem Urugwajczyk piął się w górę hierarchii zawodników na iberyjskim rynku. Skrzydła rozwinął w Espanyolu, w którym podczas trzech sezonów zdobył 25 goli i stamtąd udał się na Wyspy w celu dalszego rozwijania kariery. Dwie kampanie w Anglii (z czego jedna w Premier League) w barwach Middlesbrough dały jasny znak – miejsce Stuaniego jest w Hiszpanii i trzeba tam jak najszybciej wracać.

Cel – Girona. Z perspektywy czasu ocena wyboru miejsca do rozwoju – celująca. W tamtym czasie jednak hiszańska drużyna kupowała poniekąd kota w worku. Wówczas zawodnika niespełna 31-letniego, ale niemającego do tamtego czasu w CV w rubryce ,,doświadczenie” niczego specjalnego. Po pierwsze, sprowadzony został zawodnik, który w lidze w jednym sezonie tylko raz przekroczył liczbę dziesięciu trafień. Po drugie, mówimy o piłkarzu, który odbił się już od różnych zakątków piłkarskiego świata i nigdy swoją grą nie wykroczył ponad poziom przyzwoity. Z jakiegoś jednak powodu w Katalonii mu zaufano. A owe zaufanie spłacić udało się Urugwajczykowi z wielką nawiązką.

Z buta do czołówki strzelców Primera Division

Sezon po nieudanych latach w Anglii i od razu trzeba wejść na poziom rywalizacji z takimi ekipami jak Real Madryt, Barcelona czy Atletico. W 95% przypadków potrzeba czasu na aklimatyzację i na powrót do właściwej dyspozycji strzeleckiej, prawda? No to na pewno nie w przypadku Cristhiana Stuaniego. Pierwsza kampania ligowa po powrocie do Hiszpanii i od razu 21 goli, co daje piąte miejsce w klasyfikacji strzelców najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju. Przed Stuanim byli jedynie: Messi, Ronaldo, Suarez i Aspas. Za swoimi plecami zaś Urugwajczyk zostawił takie postaci, jak: Griezmann, Rodrigo Moreno, Bale czy Maxi Gomez. A mówimy tylko o zawodnikach będących bezpośrednio za napastnikiem Girony. Poza tym, daleko w tyle, ze śmiesznymi pięcioma golami w całym sezonie, został chociażby Karim Benzema, ale wtedy bardzo słaby okres przeżywał Francuz i tego typu przypadków było znacznie więcej. Ogólnie Stuani w ligę wszedł z buta i bez zupełnie żadnych kompleksów.

Ktoś powie, że jeden dobry sezon to każdy może zagrać, sztuką zaś jest utrzymać stałość w trafianiu do bramki w następnej kampanii. To proszę bardzo – kolejne rozgrywki i 19 goli na koniec, znów piąty najlepszy wynik w lidze. Dwójka Luis Suarez i Karim Benzema tym razem tylko z dwoma golami więcej po ostatniej kolejce, Iago Aspas lepszy zaledwie o jedno trafienie, Messi z 36 golami poza konkurencją. Znów Stuani pokazał, że na standardy klubu, w którym występuje, jest wielki. Kolejny kosmiczny sezon Urugwajczyka, ale nawet taka jego skuteczność nie uchroniła Girony przed spadkiem. W związku z tym odżył na dobre temat przenosin napastnika spadkowicza La Liga do któregoś z wielkich europejskich zespołów. Z zawodnika, który nie poradził sobie w Middlesbrough, Cristhian Stuani stał się postacią pożądaną przez największe marki, na czele z FC Barcelona.

Klub ponad wszystko

W historii futbolu przykładów miłości i lojalności do klubu było wiele. Jak pozostanie w drużynie Juventusu wielkich gwiazd włoskiej piłki, na czele z Gianluigim Buffonem, po degradacji klubu do Serie B. Jak wieloletnia wierność Romie Francesco Tottiego, który mimo propozycji przenosin pozostał wierny Stadio Olimpico. I właśnie Cristhian Stuani. Mimo że co najmniej sezon trzeba „odsiedzieć” na zapleczu Primera Division, to w trudnym momencie napastnik klubu z Estadi Montilivi nie zostawił drużyny samej sobie. Oczywiście kaliber poświęcenia globalnie mniejszy, bo gdzie porównywać Gironę do Juventusu czy Romy, natomiast sam fakt takiej decyzji zdecydowanie godny podziwu. Bo postawmy się w sytuacji Stuaniego. Grasz dwa sezony życia w jednej z top 2 lig na świecie, dorobkiem bramkowym równasz się z takimi piłkarzami jak Suarez, Benzema czy Griezmann i w wieku 33 lat możesz znacznie napędzić swoją karierę. Ponadto interesuje się tobą masa bardzo poważnych drużyn, w tym Barcelona (!). A na końcu wybierasz spadek z ligi i zamiast grać w Lidze Mistrzów przeciwko Borussi czy Interowi, to co tydzień mierzysz się z takimi tuzami jak Mirandes czy Ponferradina. Niby absurd, ale za to jaki romantyczny. Stajesz się ikoną klubu i kolejny sezon udowadniasz, że możesz stać się również jedną z jego legend.

Bo historia geniuszu Cristhiana Stuaniego wcale nie zakończyła się wraz ze spadkiem Girony na zaplecze La Liga. Urugwajczyk ma się cały czas bardzo dobrze w LaLiga 2, w której w 14 meczach w lidze zgromadził znakomitą liczbę 13 trafień. I jak w najwyższej klasie rozgrywkowej mimo świetnej boiskowej prezencji miał wielu konkurentów ze światowej półki, tak na szczeblu niżej jest piłkarzem z innego poziomu. Bardzo szybko okazało się, że Segunda Division jest dla niego za ciasna. Tylko w czterech meczach jak dotąd, w których grał, zdarzyło się, że do bramki rywali nie trafił. Poza tym strzela kiedy, komu i jak chce.

Szczęściarz w klubie, pechowiec w reprezentacji

Fakt, że na realia Girony Stuani jest brylantem, nie ulega żadnej wątpliwości. Znacznie inaczej jednak sytuacja się ma, jeśli chodzi o drużynę narodową. Tam konkurencja stoi, delikatnie rzecz ujmując, na nieco innym poziomie, bo o miejsce w podstawowym składzie nie rywalizuje się z Marciem Gualem czy Soriano, ale z dwójką Luis Suarez – Edinson Cavani. I tam na granie już trzeba sobie zapracować. Nie oznacza to rzecz jasna, że Oscar Tabarez nie ufa Stuaniemu i odstawi go na bok, ale priorytetem dla reprezentacji jest jednak duet barcelońsko-paryski. Swoje szanse napastnik Girony dostawał, ale do końca nie potrafił przenieść wysokiej strzeleckiej formy z klubu do drużyny narodowej. Na przestrzeni pięciu lat rozegranych w jej barwach 48 spotkań to wynik bardzo przyzwoity, ale tylko osiem goli zdobytych w tym czasie w koszulce Urugwaju to już dla napastnika nie jest powód do dumy.

Granice możliwości

Stuani przez ostatnie lata spędzone na grze dla Girony stał się piłkarzem ponadprzeciętnym, ale też trudnym do zdefiniowania. Konia z rzędem temu, kto będzie w stanie wyprorokować, jak daleko będzie w stanie jeszcze zajść Urugwajczyk. Swoje granice przekroczył już, wydaje się, kilkukrotnie, bo kto spodziewał się, że z tego nieokiełznanego grajka szukającego swojego miejsca w piłkarskim świecie narodzi się jeden z najlepszych napastników w Hiszpanii? Wiemy na razie tyle, że Stuani może bardzo wiele, prawdopodobnie on sam jeszcze nie wie ile dokładnie. Paradoksalnie na jego korzyść gra też wiek, bo z roku na rok doświadczenie z gry w różnych rejonach Europy napastnik Girony przekłada na walory boiskowe. A tych, jak pokazał, ma w arsenale całe mnóstwo. Sky is the limit, więc pozostaje jeszcze pytanie: na jakiej wysokości znajduje się niebo Cristhiana Stuaniego, które wyznacza mu granice rozwoju?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze