Zaczęło się zgodnie z planem. Szybko zdobyta bramka Williana i Chelsea obejmuje prowadzenie na Stamford Bridge. Później do głosu doszedł jednak Graziano Pelle, który swoją bramką i dwoma asystami zamknął (lub szerzej otworzył) usta Jose Mourinho. Coś w „The Blues” ewidentnie się zacięło.
Trudno o jednoznaczną odpowiedź, co dzieje się z piłkarzami, którzy jeszcze kilka miesięcy temu tłukli wszystkich jak chcieli. Chelsea z jakiegoś powodu zaczyna przypominać gimnazjalistę, który znęcał się nad kolegami, ale ci jednak urośli i zaczynają mu się odpłacać. Co ciekawe, rosną wszyscy dookoła, bo „The Blues” przegrywają i u siebie, i na wyjeździe, do tego zupełnie nie przekonują grą. Cieniem siebie sprzed tygodni jest zwłaszcza Eden Hazard, który nieco zapomniał, jak się gra w piłkę. Co z Ivanoviciem, jeszcze niedawno jednym z najlepszych defensorów świata? Serb zaczyna przypominać pewnością swoich interwencji Dejana Lovrena, „idola” trybun przy Anfield Road.
Prasa przebąkuje o konflikcie Mourinho z piłkarzami. Podobno źle na nich wpłynęło usunięcie Evy Carneiro z ławki rezerwowych. Bądźmy jednak poważni, takiego wpływu na grę by to nie miało. Może portugalski szkoleniowiec uznał, że drużyna potrzebuje nowych wyzwań i po fatalnym półroczu ma gonić całą stawkę i zjeść swoich rywali po długim finiszu? Nie wiadomo, o co chodzi, ale na temat tego kryzysu powinno się rozpocząć badania naukowe na szeroką skalę.
Po ośmiu meczach Chelsea patrzy ze strachem na dół, nie w górę tabeli. 16. lokata, osiem punktów, dziesięć straty do liderującego City. Komfortowo pan Jose nie ma, co tu dużo mówić. Pojawiają się pierwsze głosy o cierpliwości Romana Abramowicza, choć wydaje się, że Portugalczyk może jeszcze spać spokojnie. Rosyjski oligarcha niedługo jednak zapyta o więcej. Bez sukcesu w Champions League i obrony mistrzostwa Mourinho długo nie pobawi w Londynie. Wszystko się zmienia na tym świecie, nie zmienia się tylko nagłość kryzysów w drużynach Mourinho.