Ronaldo do Chicharito. Chicharito do Ronaldo. Takiej kombinacji podań w tym sezonie mogliśmy spodziewać się bardzo rzadko. We wczorajszym spotkaniu Królewskich z Atletico, to właśnie współpraca Portugalczyka z popularnym „Groszkiem”, zapewniła obrońcom tytułu awans do półfinału. Czy będziemy mieli okazję częściej oglądać ich razem na boisku? Jaka przyszłość czeka wypożyczonego z Manchesteru United Meksykanina w Madrycie? Po wczorajszym spotkaniu całe Madridismo ogarnęła konsternacja i zaczęły pojawiać się pytania. Przed spotkaniem odpowiedź na nie byłaby jasna. Teraz optyka się zmieniła.
Końcówka spotkania. Javier Hernandez, zaraz po strzelonej bramce, zostaje oddelegowany przez Carlo Ancelottiego na zasłużony odpoczynek. W jego miejsce wchodzi Jese, piłkarz, którego ostatnie minuty spotkań zdecydowanie nie zadowalają i ma prawo oczekiwać od swojego trenera większej ilości minut. Chicharito jednak całą sytuację doskonale rozumie. Sam, jeszcze niespełna dwa tygodnie temu, wchodził na boisko w lidze przeciwko Rayo Vallecano w podobnych okolicznościach i sam, swojej frustracji nie ukrywał. Wczoraj jednak Santiago Bernabeu należało do niego. Schodząc dostał pierwszą owację na stojąco od trybun na Concha Espina, a całe Madridismo jednym tchem skandowało w tym momencie ksywkę Meksykanina. To był moment, na który czekał. Zasługiwał na to jak mało kto i wydawać się może, że ratując sezon Realowi, uratował również siebie.
Po jego zejściu realizator wychwycił byłego piłkarza Manchesteru United zakrywającego głowę rękami. Wydawać się mogło, że płacze i znając historię Meksykanina i jego gry w Realu, nikogo to nie powinno dziwić. Jeszcze niedawno, w wywiadzie dla Central Fox mówił: Najważniejsze to wykorzystywać szanse i liczyć na zaufanie trenerów. Pokazałem w czasie kariery, że potrafię odpowiadać na szanse, a moje statystyki są bardziej pozytywne niż negatywne. Jednak w czasie ostatnich dwóch lat odczuwam frustrację. Frustrujące jest to, że tworzysz część drużyny, wspierasz i współpracujesz, a gdy nadchodzi moment prawdy, w meczach, to twoje szanse są minimalne.
Frustracja, o której mówił Hernandez, była oczywiście spowodowana małą ilością minut, jakie dostawał. Trochę ponad 400 minut w La Liga nie czynią z niego raczej kluczowego zawodnika Blancos. Co więcej, o ile jeszcze w pierwszej połowie sezonu, Chicharito otrzymywał więcej szans od Ancelottiego, o tyle od początku nowego roku, jego rola stała się wręcz marginalna. Warto przytoczyć chociażby fakt, że w cały marcu, zaliczył on tylko 27 minut na boisku (sic!), co jak na napastnika nr 2 jest wynikiem przyprawiającym o mdłości. Nic więc dziwnego, że pojawiły się plotki a zainteresowaniu „Groszkiem”, ze strony m.in. Wolfsburga i Lazio, a niektóre media wieszczyły nawet jego odejście do MLS, co wiązać się mogło z piłkarską emeryturą.
Chicharito jest jednak jeszcze za młody, żeby odpuszczać sobie grę w Europie i zdecydował się walczyć o swoją reputację na Starym Kontynencie. Nie ukrywajmy jednak, że napastnikowi rodem z Ameryki Środkowej, pomogły problemy w zespole i kontuzje, które przetrzebiły szeregi Królewskich. Meksykanin pierwszą szansę po dłuższym czasie otrzymał z Eibarem i zagrał bardzo dobre spotkanie, strzelając bramkę na 2:0, i będąc aktywnym przez całe spotkanie. Jego współpraca z Ronaldo była wtedy dobrym prognostykiem przed spotkaniami w Lidze Mistrzów. Jednak w pierwszym spotkaniu przeciwko Atletico, Ancelotti nie dał szansy mu zagrać. W trakcie spotkania kontuzji nabawił się jednak Benzema i było pewne, że w meczu z Malagą Hernandez szansę dostanie.
I rzeczywiście. Meksykanin nie wyszedł w pierwszym składzie, ale w pierwszym minutach spotkania kontuzji doznał Gareth Bale i to Hernandez zastąpił go na boisku. Swoją szansę wykorzystał ponownie, tym razem przyczyniając się do zdobycia bramki przez Ronaldo. Jednak co ważniejsze, widać było w jego grze entuzjazm i energię, której brakowało mu w drugiej części sezonu. Chicharito uwierzył, że to jeszcze nie koniec i potwierdził, że ma coś do jeszcze zaoferowania klubowi z Madrytu.
W wyniku przedłużającej się kontuzji Benzemy i niepewności związanej z jego występem w rewanżowym spotkaniu z Atletico, to właśnie „Groszek” był typowany do jego zastąpienia. I tak rzeczywiście się stało. Francuz ostatecznie nie wyszedł na boisko, a Chicharito dostał swoje pięć minut. I powiedzieć, że je wykorzystał? Nie. To za mało. Javier Hernandez skradł dzisiaj show innym wielkim tuzom Madrytu i to on zostanie zapamiętany jako „pogromca Atletico”.
Chicharito zagrał znakomite spotkanie. Brzmi to jak rzecz oczywista, ale należy to podkreślać. Oddał siedem strzałów w trakcie całego spotkania, z czego co najmniej 4 stanowiły realne zagrożenie dla Jana Oblaka. W pierwszej połowie bardzo dobrze urwał się na prawym skrzydle, po czym otrzymał znakomite, penetrujące podanie, od Jamesa Rodrigueza i popędził w stronę bramki. Kąt był za ostry, zabrakło zimnej krwi, ale ta sytuacja znamionowała, że Hernandez jest w gazie. W drugiej połowie kontynuował on nękanie defensywny Atletico, wyróżniając się m.in. bardzo dobrym zgraniem piłki do Ronaldo w 66 minucie lub uderzeniem głową, dosyć pewnie obronionym przez Oblaka.
Czerwona kartka nie zmieniała obrazu gry. Real dominował, ale Atletico już nie było tak szczelne w defensywie jak wcześniej, kiedy jej grę w swojej strefie obronnej można było uznać za perfekcyjną. W 80 minucie Chicharito wziął na plecy Godina, świetnie się z nim obrócił i mając wolną przestrzeń przed sobą, uderzył na bramkę Oblaka. Słoweniec popisał się jednak świetną interwencją i na tablicy wyników nadal widniał wynik bezbramkowy. W 88 minucie nie było jednak wątpliwości. Hernandez wykorzystał z zimną krwią świetne podania od Ronaldo i zamknął nie tylko dwumecz, ale także usta krytykom.
Co można więcej powiedzieć o jego występie? Hernandez był przede wszystkim bardzo mobilny, cały czas wypełniając lukę pomiędzy drugą linią, a defensywą Atletico. W poszukiwaniu przestrzeni dla siebie przypominał, przy zachowaniu pewnych proporcji, Antoine Griezmanna. Co więcej, Hernandez często wspomagał drugą linię w rozegraniu, czym kompletnie nie przypominał swojej postawy z pierwszej części sezonu, gdzie odgrywał rolę typowego egzekutora. Ponadto, dobrze wyglądał we współpracy zarówno z Ronaldo, jak i Jamesem. Jego postawę dzisiaj należy ocenić więc w samych superlatywach i liczyć na to, że Chicharito taką formę utrzyma do końca sezonu.
Właśnie, „końca sezonu”. Tu możemy się zatrzymać i zadać pytanie „co z tym Chicharito?”. Nie ulega raczej wątpliwości, że podobnej klasy piłkarza, o takiej cenie i mentalności – pozwalającej mu być napastnikiem nr. 2 – raczej nie znajdziemy. Poza tym Meksykanin poznał już realia gry w Madrycie, presję z tym związaną, a jego forma w ostatnich tygodniach wzrasta. Co więcej, jest on w ostatnim czasie zawodnikiem podobnego typu co Benzema, więc wszelkie roszady w składzie, nie wymagają od Ancelottiego zmiany systemu (oczywiście w momencie, kiedy Bale jest zdrowy). Wcześniej rywalami Francuza byli piłkarze, o nieco innej charakterystyce. Higuain i Morata byli królami pola karnego. Adebayor opierał swoją grę na przewadze fizycznej. Hernandez jest inny. Dobrze czuje się w grze kombinacyjnej i potrafi odnaleźć wolną przestrzeń. To wszystko sprawia, że Meksykanin zaczyna przekonywać i trener Ancelotti powinien optować za jego pozostaniem, zwłaszcza, że on sam również wydaje się zmieniać swoje podejście w stosunku do niego.
Ancelotti in press conf: "Chicharito has suffered a lot this season, played very little, but in end deserves this very important goal."
— Dermot Corrigan (@dermotmcorrigan) April 22, 2015
Być może przemawia przeze mnie euforia po wczorajszym zwycięstwie. Być może podchodzę do sprawy subiektywnie. Jednak jedno jest pewne – Chicharito zasłużył na lepsze traktowanie. Oby udowodnił, że zasługuje na pozostanie w klubie.