Bob Marley – wielki przyjaciel futbolu


Piłka nożna to sport, który pozytywnie uzależnia niezliczone setki ludzi. Wśród nich są tacy, dla których jest źródłem utrzymania - mowa tu o zawodowych piłkarzach. Jednak są na świecie takie osoby, które, mimo że wykonują doskonale inne profesje, piłkę kopaną stawiają niemal na szczycie największych życiowych pasji. Najlepszym tego przykładem jest postać Boba Marleya - najwspanialszego twórcy muzyki reggae w historii.


Udostępnij na Udostępnij na

Dla wielu fakt ten może być sporą niespodzianką. W końcu Marley jest kojarzony niemal wyłącznie z najbardziej charakterystyczną odmianą muzyki jamajskiej, długimi dredami, paleniem marihuany i aktywnością polityczną. Jednak wpisując jego personalia w internetowej wyszukiwarce, szybko przekonamy się, że miał z futbolem dużo wspólnego. Na kilku zdjęciach widzimy, jak wiele radości czerpie z uganiania się z piłką przy nodze. Jego stosunek do niej najlepiej ukazują słowa – „Football is a part of I, When I play the world wakes up around me”. Według Marleya, futbol  jest wolnością czyli wartością bezcenną dla każdego człowieka.

Za życia

Robert Nesta Marley, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko, urodził się 6 lutego 1945 roku w wiosce Ninie Maile. Syn brytyjskiego oficera Norvala Marleya oraz jamajskiej piosenkarki i pisarki Cedell Booker od początku miał w życiu ciężko. Z ojcem nie miał żadnego kontaktu, dlatego mógł liczyć wyłącznie na matkę. Ponieważ był Mulatem, uważano go za za zbyt białego dla czarnych i zbyt czarnego dla białych. Wyrósł więc w świecie uprzedzeń rasowych, z którymi starał się walczyć. Wychowywał się w bardzo biednej dzielnicy w Trechton, gdzie codziennie stykał się z gangsterskim środowiskiem. Był jednak na tyle wierny swoim osobistym ideom, że nie dał się sprowadzić na złą drogę. Ucieczką od szarej rzeczywistości była dla Marleya muzyka reggae. Jednak na tym etapie jego życia muzyka nie pozwalała jeszcze na godziwy zarobek, stąd chwytał się różnych zajęć i był m.in. spawaczem.

W wieku 21 lat wydał swoją pierwszą płytę, co pozwoliło mu pozbyć się etykietki anonimowego artysty. W 1966 roku, kiedy ożenił się z Ritą Anderson, a na Jamajce pojawił się król Etiopii, Marley został wyznawcą rastafarianizmu. Od tego momentu przestał również korzystać z usług fryzjerskich, stąd jego charakterystyczna fryzura. Kiedy artystyczna pozycja Boba wzrastała, zamieszkał w domu swojego promotora Chrisa Backwella. Drzwi do posiadłości przy Hope Road były zawsze otwarte i najczęściej ich próg przekraczali miejscowi dread-meni. Przystań zwana Island House była dostępna również dla osób rzadziej lub częściej łamiących prawo. U Marleya mogły zapalić darmowego skręta, posłuchać muzyki, pograć w pin-ponga i  przede wszystkim piłkę nożną, dla której stworzono w ogrodzie specjalne boisko.

Oprócz uganiania się za futbolówką, Bob kochał oglądać mecze piłkarskie w TV. Jego ulubioną drużyną był brazylijski Santos, choć jak podają angielskie media, Marley ściskał również kciuki za Tottenham Londyn. Fakt ten nie dziwi, jeśli popatrzymy na jego rodzinne korzenie i fakt, że w Londynie przebywał bardzo często. Jeśli chodzi o ulubionego piłkarza, to nie ma już żadnych wątpliwości. Był nim Edson Arantes Nacimento, czyli piłkarz znany na całym świecie pod przydomkiem „Pele”.
W 1970 roku podczas wizyty Króla reggae w Rio de Janeiro doszło do ciekawego wydarzenia. 25-letni wówczas wokalista rozegrał na jednej z ulic tego miasta specyficzny mecz piłkarski. W grze wzięli udział znajomi muzycy, osoby należące do wytwórni płytowej Ariola, dzieciaki z sąsiednich ulic oraz piłkarz brazylijskiej ekipy na MŚ 1970 – Paulo Cesar. Przed spotkaniem Marleyowi podarowano koszulkę Santosu z nr 10, czyli uniform jego ulubionego zawodnika. Z tego powodu bardzo się ucieszył i tuż po jej założeniu stwierdził, że uwielbia Pelego i grę na tej samej pozycji, co on.

Po śmierci

Dokładnie 11 maja br. obchodziliśmy 27 rocznicę śmierci jamajskiego wokalisty. Jego odejście wywołało światowe poruszenie i szok dla wszystkich fanów Marleya. Zmarł w wieku zaledwie 36 lat, czyli w momencie kulminacyjnym dla swojej kariery. Powodem zgonu był nowotwór mózgu. Jednak wielu fanów do dziś ma przekonanie, że pośrednim skutkiem śmierci ich idola była piłka nożna, a konkretnie kontuzja, jakiej doznał w 1977 roku podczas zabawy z piłką w Battersea Park w Wielkiej Brytanii. Niegroźne wówczas skaleczenie palca u nogi przerodziło się w czerniaka złośliwego, którego można było usunąć tylko poprzez amputacje części kończyny. Na taki ruch nie pozwolił jednak Marley, kierując się nakazami obowiązującymi go jako rastafarianina. Odrzucił również wszelkie lekarstwa uważając, że mogą je zastąpić zioła, szczególnie marihuana. Ostatecznie do amputacji jednak doszło, choć jak niektórzy twierdzą, nastąpiła już zbyt późno.
Pomimo rozwijającej się w szybkim tempie choroby, pierwsza gwiazda Trzeciego Świata, jak nazywali go fani, z taką samą intensywnością, co wcześniej, grała koncerty… a w przerwach także w piłkę. W 1980 rozegrał ostatni mecz, po którym trafił do szpitala, gdzie dowiedział się o opanowaniu przez nowotwór innych części jego ciała. Choroba Marleya była ukrywana przed publicznością do momentu, kiedy kolejna operacja nie przyniosła pożądanych rezultatów. Jego cierpienia dobiegły końca rok później w szpitalu w Miami.

Sportową pasję Marleya kontynuował jeden z jego sześciu synów – Rohan. Uprawiał football, tyle że …amerykański. Reprezentował barwy Uniwersytetu w Miami, a następnie grał profesjonalnie w Kanadzie. Wielkiej kariery nie zrobił, ponieważ w pewnym momencie skupił się wyłącznie na swojej rodzinie i biznesie – do dziś jest właścicielem linii ubrań Tuff Gong. Innych sportowych powiązań w klanie Marleyów trudno się doszukać.
Wielu przyjaciół Boba uważa(ło), że gdyby nie zdecydował się na karierę muzyczną, to z pewnością zostałby zawodowym piłkarzem. Wśród jego największych piłkarskich zalet wymieniano szybkość oraz kreatywność. Być może fakt ten spowodowałby dla świata stratę jednego z największych muzyków i działaczy na rzecz wolności poprzedniego stulecia. Jednak kto wie, czy w zamian nie zyskalibyśmy kolejnego piłkarskiego geniusza?       

P.S

Możliwe, że wielu z czytających powyższy tekst szuka powodów, dla których publikacja tego artykułu ma miejsce akurat dzisiaj. Otóż, nie jest związana z żadną rocznicą wydarzenia, którego bohaterem byłby Marley. Jest jedynie pokazaniem, że warto wspominać o takich osobach, tak po prostu, bez bezpośrednich powodów. Nawet jeżeli owa postać nie jest związana z naszym środowiskiem. Czasami bowiem nie zdajemy sobie sprawy, że oglądając pozasportowe wydarzenie stykamy się z wyznawcą takich samych przekonań i zainteresowań, jak my. W przypadku Marleya możemy więc uznać, że tak jak wszyscy ogarnięci futbolową gorączką, tak i on był i będzie wielkim przyjacielem futbolu.

Komentarze
Krzysztof Niedzielan (gość) - 16 lat temu

świetny artykuł, widziałem na jednym teledysku, jak
Bob gra w piłkę, ale nie spodziewałem się, że był
takim wielkim fanem ( i nie tylko) futbolu

Michał Wiśniewski (gość) - 16 lat temu

Bardzo ciekawy artykuł. Przyjemnie się to czyta.

~Leo Benchaker (gość) - 16 lat temu

Wspaniały artykuł czyta się go jednym tchem. Ja
jednak zastanawiam się nad jednym. Albowiem
zagraniczne media aż chuczą od plotek na temat
drużyny prowadzonej przez Pawła Zapałe. Jedna z nich
głosi, że zastępca "head kołcza" nazywanego
potocznie Padalczykiem został zdegradowany a jego
miejsce zajął znany z korupcyjnych zagrań Patryk
R.Jako wielki fan tej posiadającej znakomite warunki
do rozwoju drużyny chce usłyszeć wyjaśnienia z tej
sprawie i deklaracje, której oczukuje zapewne wielu
fanów Sokoła Smolec brzmiącą następująco "Zapowiadam
ostrą walkę o 6tą ligę"

Dziękuje i pozdrawiam znafca futbolu

~cela (gość) - 12 lat temu

Bardzo miły artykuł, ale jest w nim parę błędów
merytorycznych dotyczących samej postaci Boba.

Mieszkał on w dzielnic Trenchtown. Miał dwie
kontuzję, które wpłynęły później na rozwój
choroby. Pierwszą było właśnie skaleczenie palca
u stopy podczas, gry w piłkę. Jeden ze
współgraczy nadepnął mu korkiem na palec. I tu
już stwierdzono chorobę, ale jej nie leczono.
Następnie kontuzja odnowiła się. Ale momentem
kulminacyjnym jego choroby było zasłabnięcie
podczas treningu w Central Parku- biegał w
przyjacielem. I wtedy okazało się, że jego
organizm jest na wycieńczeniu- przeżuty do
wątroby, płuc oraz mózgu. A do amputacji palca
nigdy nie doszło.

Najnowsze