Bieda za plecami Ishaka – czyli Lech Poznań i jego podwieszeni napastnicy pod formą


Lech Poznań ma problem z obsadą ofensywnego pomocnika. John van den Brom nie może znaleźć optymalnego rozwiązania

3 listopada 2022 Bieda za plecami Ishaka – czyli Lech Poznań i jego podwieszeni napastnicy pod formą
Dawid Szafraniak

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Jak pech, to pech. Jak już coś nie wychodzi, to ciągnie się za tym cała lawina siedmiu nieszczęść. Tak to już bywa i z taką przypadłością musi się zmagać Lech Poznań na pozycji podwieszonego napastnika. Gdy wszyscy, na których liczyłeś, zawodzą, szukasz, rotujesz, ale oni jeszcze bardziej się pogrążają. A przecież mieli być ważnymi postaciami zespołu.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie ma co ukrywać, że dobiegająca już do końca runda jesienna była dla Lecha cholernie trudna, dlatego nawet pewne wahania formy można zrozumieć. Po beznadziejnym okresie wakacyjnym przyszedł bardzo dobry wrzesień, by zepsuć całe wrażenie znów słabym październikiem. Listopad za to, a głównie mecz z Villarrealem, to okres kluczowy, w którym trzeba ratować sezon. Ratować swój honor, a na tę bitwę John van den Brom wychodzi z Ishakiem i plastikowym mieczykiem, który przez całą rundę nie potrafi zadać ran przeciwnikom.

Nie musimy chyba przypominać, jak bardzo ważny dla losów mistrzostwa był duet Ishak – Amaral. Nie miniemy się z prawdą, gdy napiszemy, że nikt nie współpracował tak jak oni. Statystyki tylko potwierdzają nasze słowa. Wspomniana dwójka zdobyła 32 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej, co czyni ją po prostu najlepszą w PKO Ekstraklasie. W tym sezonie, nawet w Lechu, znajdziemy lepszy duet, co już daje do myślenia. Zmienił się trener, ale to nie jest powodem, dla którego Joao Amaral przestał grać na przyzwoitym dla siebie poziomie. Z tego zespołu zabrano główne ogniwo, które napędzało ten zespół. Bez niego nawet Mikael Ishak nie jest w stanie pokazać wszystkich swoich atutów.

Lech Poznań (nie)radzi sobie bez Amarala

Znaliśmy już kilka wersji Joao Amarala. Ta Skorży i Żurawia, ale teraz widzimy jego wariację, o której nie mieliśmy pojęcia. Wiedzieliśmy, że zdarzają mu się różne chimery, ale jak jest w formie, to potrafi poprowadzić zespół do mistrzostwa i stać się gwiazdą ligi. Mało mamy graczy, którzy emanują taką pewnością, szybkością, dynamiką i wirtuozerią. Oczywiście mówimy o zawodniku z poprzedniego sezonu.

Obecnie to absolutne przeciwieństwo. Jakby zmienił fryzurę, w życiu byśmy nie powiedzieli, że to ten sam zawodnik. Portugalczyk jest w tak słabej formie, że nie dostaje już szans gry. W październiku tylko dwukrotnie dostał szansę od pierwszej minuty – na dziewięć spotkań – ale były to tak beznadziejne występy, że najdłużej na boisku wytrzymał do 60. minuty. Ponadto podczas 168 minut w październiku, kiedy na murawie przebywał Amaral, Lech nie zdobył ani jednej bramki. To tylko pokazuje, jak marginalną postacią jest i jak stał się bezużyteczny, dlatego mocno realna jest opcja sprzedaży Portugalczyka.

W tym momencie jednak nikt by po nim nie płakał, bo jak już jest na boisku, to nic nie wnosi. Popis dał w Wiedniu, gdzie miał piłkę na wagę awansu na własnej stopie w doliczonym czasie gry. Przestało mu wychodzić to, czym zachwycał pod wodzą Skorży. Straszna niedokładność, spóźnione decyzje, niezrozumiałe wybory. Joao Amaral po prostu stracił fun z tej gry. Stracił tę dziecięcą radość z futbolu, jaką zaszczepił w nim były trener Lecha. „Kolejorz” ma ogromne problemy, żeby go zastąpić, w końcu nikt nie mógł nawet przeczuwać, że staną się takie rzeczy. To przechodzi ludzkie pojęcie.

W meczu inaugurującym ten rok Joao Amaral zagrał kapitalne spotkanie przy Kałuży. Tydzień temu na tym samym stadionie problemem było podjęcie chociaż jednej dobrej decyzji i zagranie jednej piłki do partnera, która wprowadziłaby zamieszanie u rywala. Odnalezienie wspólnego języka z Portugalczykiem w Poznaniu chyba jest osiągalne tylko przez Skorżę. Niestety.

Lech Poznań – to powinien być czas Filipa Marchwińskiego

Po odejściu Daniego Ramireza alternatywą dla Joao Amarala miał być Filip Marchwiński. N-ta już szansa na zaistnienie i udowodnienie swojej przydatności. Tyle, ile on już dostał szans, to się po prostu w głowie nie mieści. Dziwne i zarazem bardzo smutne jest również to, że tak zdolny chłopak gra na tak słabym poziomie. Przed sezonem wypożyczyć go chciała Warta Poznań. Nie zdecydowała się jednak na taki ruch i w ogóle się temu nie dziwimy, gdyż Marchwiński w tym momencie nie gra na poziomie PKO Ekstraklasy.

Nie zamierzamy go grillować. Filip Marchwiński ma umiejętności, aby grać w Lechu, a jego potencjał zdecydowanie przewyższa poziom polskiej ligi. To musimy mu oddać, dlatego tak bardzo wszystkich boli jego stagnacja, a w zasadzie regres. Już od dobrych trzech lat w Poznaniu wciąż powtarza się, „A może w końcu ten Marchwiński wypali”. Przed każdą rundą na pytanie, kto może wypalić, odpowiada się zazwyczaj Filip Marchwiński. To stwierdzenie stało się już ikarowym lotem.

Zagubione złote dziecko. Czy Filip Marchwiński jest już spalony w Lechu?

Czas chyba powiedzieć dość. Do tej pory miał miejsce w składzie „Kolejorza” na wyrost – trochę za darmo. Można było to zrozumieć, ale przyszedł kres, bo on tej jesieni był naprawdę potrzebny, a zawiódł. Dostawał minuty i schrzanił sprawę. Jedna bramka i dwie asysty, a na boisku przebywał ponad 600 minut. Ponadto podobnie jak jego kolega z Portugalii zaczął już irytować swoją grą i swoimi decyzjami. Wychodząc na murawę w niebieskiej koszulce, jest już spalony. Nie jest w stanie udźwignąć tej presji. Sam się w tym wszystkim pogubił, a więc czas chyba zrobić zdecydowany krok i podjąć męskie decyzje, dlatego coraz częściej pojawiają się takie głosy jak ten Marka Wawrzynowskiego z "Przeglądu Sportowego":

– Myślę, że musi zimą znaleźć zupełnie inne środowisko, odciąć się od Poznania albo za chwilę będzie z tego 3. liga i artykuły o wielkim spalonym talencie.

Najbardziej wyczekiwany

Chyba najbardziej niewykorzystanym zawodnikiem tej jesieni w Lechu jest Afonso Sousa. Nie jest to krzyżówka Luisa Figo z Cristiano Ronaldo, ale wejście do zespołu ma całkiem całkiem. Trudno nam znaleźć w ostatnich latach zawodnika, który już w pierwszym półroczu na wielkopolskiej ziemi prezentował tak przyzwoity poziom jak Sousa. Nie zmienia to faktu, że młodzieżowy reprezentant Portugalii mieszał dobre występy ze słabymi i w przyszłości oczekuje się od niego więcej. Samym zaskoczeniem jest już jego pozycja na boisku, bo raczej większość widziała go trochę niżej, a tu John van den Brom od razu wyspecjalizował go jako „dziesiątkę”.

Czemu użyliśmy sformułowania najbardziej niewykorzystany zawodnik? W kilku meczach aż się prosiło, żeby dać mu szansę. W Lidze Konferencji pograł zaledwie przez minutę. To nie jest pomyłka. Podczas gdy Filip Marchwiński męczył się na murawie, Sousa oglądał tortury 20-latka z pozycji ławki. Nie bez przyczyny w pewnym momencie pojawił się #freeSousa na wzór akcji z Moderem.

Afonso Sousa przede wszystkim dał dwa zwycięstwa w lidze, ale też widać u niego wielkie możliwości. Lubi pograć piłką, wymienić podania i zagrać kombinacyjnie. Nie jest to postać, która ma silną pozycję w szatni i raczej trzyma się z boku, ale z całej trójki zawiódł najmniej. Był najmniejszym złem, ale wiosną oczekiwania wzrosną. Obecnie trochę odciążaliśmy go z presji, ale przy takiej formie pozostałych „rozgrywających” to on stanie się wyborem numer jeden i gościem, od którego będzie zależne naprawdę wiele.

Poszukiwany kierowca

John van den Brom przyzwyczaił nas, że lubi zaskakiwać. Nie tylko wyborami personalnymi, ale też taktycznymi z ustawieniem. Ostatnio z Rakowem zobaczyliśmy grę system na system i dwie „dziesiątki” Lecha. Jedną z nich był Filip Szymczak, czyli chyba najmniej oczywista kandydatura, która wcale nie jest taka głupia. Właśnie przy dwójce „pomocników Ishaka” Szymczak wymiennie ze Szwedem może być tym wysuniętym. Zresztą byliśmy pozytywnie zaskoczeni jego grą w meczu z Rakowem.

Nie jest to opcja długofalowa, ale na takie „specjalne” okazje może być niespodziewana jak dla Marka Papszuna. Element zaskoczenia, a przecież Szymczak już nawet w tej edycji Ligi Konferencji udowodnił, że ma instynkt snajpera. On w przeciwieństwie do Filipa Marchwińskiego notuje malutki progres.

Sytuacja Johna van den Broma na koniec tej rundy nie jest zatem za ciekawa. Ani nie udało mu się znaleźć wspólnego języka z Amaralem, ani odblokować Marchwińskiego mimo wielu prób. Sousa jeszcze nie jest w stanie udźwignąć odpowiedzialności za ofensywę „Kolejorza”. Są więc kłopoty. Lech Poznań ma problem ze zdobywaniem bramek i stwarzaniem sobie klarownych sytuacji. Zabrakło zamknięcia meczu w Wiedniu i w Pucharze Polski ze Śląskiem. Mikael Ishak jest wybitnym napastnikiem jak na ekstraklasę, ale będąc tak osamotniony jak tej jesieni, może podłubać w nosie i rozłożyć ręce. Michał Skóraś może dryblować, ale gdy na szesnastce będzie stał Amaral, który będzie straszył gołębie na stadionie, to o kant stołu taka robota.

Bieda, bieda za plecami Ishaka. Jeszcze niedawno rosły tam drzewa, a teraz Sahara z małymi krzaczkami, które nie są w stanie nakarmić poznańskiego goleadora.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze