Michał Listkiewicz to człowiek o dwóch twarzach. Z jednej strony bywalec europejskich salonów i wybitny dyplomata. Z drugiej zaś - prezes nieudolnej instytucji i zatwardziały adwokat korupcyjnego nowotworu drążącego rodzimy futbol.
W ciągu ostatniego roku obie natury Listka miały okazję odcisnąć znaczące piętno na kondycji polskiej piłki, a próba oceny pracy Michała L. na przestrzeni mijających dwunastu miesięcy z pewnością zamieniłaby się w efektowną sinusoidę. Począwszy od żenujących, acz zastraszająco skutecznych prób pozostania na prezesowskim stołku (miodek trzyma, prawda misiu?), poprzez dyplomatyczny popis do spółki z Adamem Olkowiczem przy wyborze organizatorów Euro 2012, na zbagatelizowaniu i kompletnej negacji zeznań Fryzjera i innych oskarżonych w korupcyjnym śledztwie kończąc.
Komentując tegoroczne wyczyny prezesa szczególny nacisk warto nałożyć na ostatnią z przedłożonych kwestii, kultowy motyw 'jednej czarnej owcy’ bez skrępowania w swoich skeczach wykorzystują już bowiem nawet artyści kabaretowi. Liczba owieczek rośnie tymczasem w tempie zastraszającym, a Listkiewicz pozostaje niewzruszony, raz po raz głosząc nadchodzący finisz prokuratorskiego śledztwa. Na ten, wbrew oczekiwaniom prezesa, przyjdzie nam jednak czekać jeszcze bardzo długo – uczestnicy bowiem tak naprawdę dopiero ruszyli ze startu i wydarzenia dotychczasowe stanowiły jedynie marną przygrywkę w stosunku do właśnie nadchodzących.
Według Zbigniewa Bońka handlowali wszyscy. Z biegiem czasu można więc oczekiwać kolejnych pozycji na liście oskarżonych klubów i niewykluczone, że kompletnie sparaliżuje to ligowe rozgrywki. Winni muszą jednak ponieść konsekwencje i pomysł wprowadzenia abolicji dla ligowych ekip zakrawa na gorszący żart. Obserwując podobne propozycje Michała Listkiewicza i jego podwładnych trudno się dziwić, że już jakiś czas temu na ogólnonarodowy kibicowski hymn wyrosła popularna ligowa przyśpiewka w wulgarny sposób definiująca pewną seksualną czynność wykonywaną na piłkarskim związku. Dziś regularnie słychać ją nawet na trybunach reprezentacyjnych, gdzie śpiewana jest nie mniej chętnie od 'Mazurka Dąbrowskiego’.
Listkiewicz korupcji absolutnie nie dostrzega, a związkowe struktury uważa za nieskazitelnie czyste. Na stołku mu dobrze, a za nieśmiertelny argument uniemożliwiający wcześniejsze wybory nieustannie przedstawia perspektywę organizacji Euro 2012. Oczywiście, kontynentalny czempionat dla Polski i Ukrainy to bezsprzeczny sukces prezesa, który dzięki prywatnym kontaktom i doskonałemu lobby skutecznie udowodnił, że cuda istnieją. Czas jednak najwyższy, aby Michał L. zakończył trwającą od lat kompromitację miodowego związku i oddał pałeczkę kompetentnemu następcy, biorąc się za to, co bezsprzecznie robić potrafi. Listek musi odejść. Ale nie w niebyt, lecz najlepiej w kierunku komitetu czuwającego nad organizacją Euro 2012. Dla dobra nas wszystkich.