Bez pardonu: Bo liczy się masa


Przeraża mnie styl, w jakim Andrzej Zamilski zarządza polską młodzieżówką. I nie mówię tu bynajmniej o wynikach – wszak w piłce juniorskiej nie mają one większego znaczenia – a o kryteriach, którymi pan trener kieruje się przy wysyłaniu reprezentacyjnych powołań.


Udostępnij na Udostępnij na


Rozmawiałem kilka dni temu z Michałem Janotą. Owocna dyskusja o godnych napomnienia popisach polskiego młodziaka w Jupiler League (cztery pod rząd bramkowe występy) dopłynęła do kwestii gry Dzanota w rodzimej młodzieżówce. Kilka dni wstecz z niepokojem bowiem zakonotowałem (haha, mądre słowo), iż moje usilne starania dotyczące poszukiwania nazwiska Janoty wśród powołanych na spotkanie U-21 z Hiszpanią spełzły na niczym. Błyskawicznie więc o ową kwestię zahaczyłem.

Zagrałem jakiś czas temu z Łotwą, chyba się jednak trenerowi nie spodobałem. Ponadto jestem ponoć za słaby i za niski – wypalił złotousty młodzieniec. Ha! A więc jest! Oto w niepozornej rozmowie dotarłem do największej tajemnicy szkoleniowego warsztatu i trenerskich sukcesów Zamilskiego! Kluczem jest powoływanie zawodników wysokich i silnych – a więc zdolnych do sukcesów w piłce juniorskiej – a nie szybkich i dobrych technicznie, którzy zdatni do gry na wysokim, międzynarodowym poziomie będą dopiero w przyszłości.

Ale stop! Nim oczernię, najpierw warto się upewnić. Co na to Zamilski? – Michał jest zbyt wątły. On jest dwa lata młodszy od chłopców, których aktualnie prowadzę i nie ma szans w walce z nimi – wytłumaczył. O zgrozo! A więc Janota jest gotów do walki o miejsce w składzie rotterdamskiego Feyenoordu (o co starał się już przeszło rok temu), a w młodzieżówce występować nie może, bo rywale go zmiażdżą? Czyli zawodnik wątły fizycznie, acz rokujący duże nadzieje, nie zasługuje na szansę ogrywania się w rywalizacji z graczami starszymi, w celu podniesienia swoich kwalifikacji piłkarskich?

Przeraża mnie polska myśl szkoleniowca i bezsensowne parcie na wynik. Mnie osobiście bramki filigranowego skrzydłowego na zapleczu Eredivisie przekonują znacznie bardziej, aniżeli ligowe popisy Marcina Wodeckiego czy Piotra Grzelczaka. Zapytuję więc: dlaczego – skoro mamy do dyspozycji talent niepośledni, który już w wieku 18 lat zadebiutował w jednej z silniejszych europejskich lig – nie dajemy mu szansy pokazania swoich umiejętności na tle starszych o dwa lata rywali? Wątpię, aby przeciwnicy – ponoć znacznie lepiej zbudowani – stłamsili Dzanota i kompletnie uniemożliwili mu rywalizację.

Odważniejsi ochrzcili Janotę polskim Messim. Argentyńczyk w wieku lat 19 debiutował na Weltmeisterschaft. Oczywiście, Messi i Janota to zupełnie inna para kaloszy. Proporcjonalnie do ich indywidualnego potencjału układa się jednak także potencjał narodowych jedenastek, co jednoznacznie implikuje, iż gdyby Michał urodził się w kraju z analogicznym do Polski piłkarskim potencjałem, to już dawno miałby za sobą debiut w kadrze seniorów. Dzanota to talent, zweryfikować i ewentualnie podnieść jego umiejętności można jednak tylko poprzez grę z kopaczami pozornie lepszymi. I to tylko jeden z przykładów gorszącego marnotrawstwa.

Nieco te wywody skomplikowane, irytacja uniemożliwia jednak płynne przenoszenie myśli na papier, tudzież szklany ekran. Niezmiernie boli mnie ignorancja Zamilskiego, tragiczne parcie na wyniki i unikanie powoływania młodszych zdolniejszych. 19 lat na karku i związana z tym wątła postawa mają uniemożliwić grę z zawodnikami dwie wiosny starszymi (przekazuję tu słowa samego szkoleniowca)? Kpina. Przykre to wszystko, zwłaszcza, że tendencja ta toczy polską piłkę od szczebli najniższych. Nawet bowiem w ośrodkach maleńkich trenerów młodzieży rozlicza się głównie z wyników, a nie kreacji piłkarskich talentów. Duży ma więc do składu znacznie bliżej o małego. Jak tu jednak mieć pretensje, skoro przykład idzie z góry?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze