Już tylko dwie ekipy z naszego kraju pozostały na europejskich salonach. Kibice mają nadzieje, że Legia awansuje do Ligi Mistrzów, a Śląsk do Ligi Europy. Jednak ostatni mecz ligowy obu drużyn nie wróży dobrze w kontekście zrealizowania postawionego przez siebie celu.
W ubiegłym tygodniu mieliśmy trzech przedstawicieli na europejskich salonach. Teraz pozostały ekipy Legii i Śląska. Co ciekawe, Lech, który skompromitował się, odpadając z Żalgirisem Wilno, zaprezentował się najlepiej z całej trójki. Legia i Śląsk zaliczyli słabsze występy, co nie jest dobrym prognostykiem przed kolejnymi wojażami z uznanymi europejskimi drużynami.
Od wielu lat marzymy, aby w końcu zobaczyć polski klub w rozgrywkach piłkarskiej Ligi Mistrzów. Wielu osobom wydaje się, że jest to na chwilę obecną nierealne. Ten, kto tak myśli może mieć ku temu podstawy, patrząc na spotkanie Legii Warszawa z norweskim Molde. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że szczęście i opatrzność Boga pomogły awansować do IV rundy kwalifikacji Champions League. Jednak styl, w jakim mistrzowie Polski z zeszłego sezonu awansowali, nie był imponujący. Dwa remisy, w tym jeden bramkowy. Głównie za sprawą bramki zdobytej przez Wladimiera Dwaliszwilego w spotkaniu wyjazdowym legioniści mogą cieszyć się, że wciąż liczą się w walce o europejskie salony. Natomiast Legia musi poprawić swoją grę, jeżeli pragnie awansować. Steaua to bardzo doświadczony zespół, w którym większość graczy stanowią Rumuni. Niektórzy z nich występują w reprezentacji swojego kraju. Steaua jest doświadczonym zespołem, który na pewno nie pozwoli Legii na spokojne rozgrywanie piłki.
Podopieczni Jana Urbana w ubiegły weekend zostali mocno skaleczeni przez Ruch Chorzów, który pokazał, że nie jest taki słaby, za jakiego się uznaje. Chorzowianie swoją determinacją doszli do tego, że odnieśli zwycięstwo 2:1. Mistrzowie Polski stracili pozycję lidera na rzecz Górnika Zabrze, który ma o jeden punkt więcej. „Wojskowi” lekko spuścili nogę z gazu, bo początek mieli wymarzony. Przede wszystkim imponuje skuteczność legionistów, gdyż jak na razie są najbardziej strzelającym zespołem w ekstraklasie. Zanotowali bowiem trzynaście bramek, a stracili tylko trzy. W ekipie ze stolicy Polski oczekuje się, żeby ten sezon był wyjątkowy. Aby ten cel się spełnił, trzeba awansować do Ligi Mistrzów, a jak na razie wygląda to dość średnio.
Piłkarze Lecha Poznań skompromitowali się, odpadając w III rundzie kwalifikacji do Ligi Europy z litewskim Żalgirisem Wilno. Co prawda na stadionie przy ulicy Bułgarskiej wygrali z wicemistrzem Litwy 2:1, ale do szczęścia zabrakło jeszcze jednego gola. Wielu po spotkaniu skazywało trenera Mariusza Rumaka na pożarcie i chcieli, żeby poniósł odpowiedzialność za słaby początek sezonu. Jednak znaleźli się ci, którzy szkoleniowca „Kolejorza” zawzięcie bronili. W niedzielny wieczór podczas 4. kolejki T- Mobile Ekstraklasy poznaniacy odnieśli swoje pierwsze ligowe zwycięstwo z kielecką Koroną, w której ostatnio panuje potworny chaos związany ze zmianą trenera i ostatnim miejscem w tabeli. Lech wygrał 2:0, jednak mógł odnieść okazalsze zwycięstwo, ale celowniki wicemistrzów Polski były słabo ustawione i skuteczność nie powalała na kolana. Po trzech remisach udało się wreszcie odnieść zwycięstwo z ostatnią drużyną w całej stawce. Mimo wszystko trzy punkty dla Lecha były bardzo istotne, bo pozwoliły wskoczyć na szóstą pozycję. Obecnie podopieczni Mariusza Rumaka tracą cztery punkty do liderującego Górnika.
Teraz poznańską lokomotywę czeka trudny egzamin. Lechici udadzą się w podróż do Krakowa, gdzie zmierzą się z miejscową Wisłą. Można się śmiać z „Białej Gwiazdy”, że w tym klubie panuje duży bałagan i piłkarze z różnych przyczyn odchodzą. Natomiast ta Wisła prowadzona przez Franka Smudę, który rok temu z reprezentacją Polski nie uczynił cudów na Euro 2012, ma tyle samo oczek, co poznaniacy. Znaczenie podczas tego pojedynku będą miały także fakty z przeszłości. Popularny „Franz” prowadził wcześniej drużynę z Poznania. Pamiętamy, jak za jego panowania w zespole z Wielkopolski mistrzostwo Polski w sezonie 2008/2009 wysmyknęło mu się z rąk niczym mydło podczas kąpieli. Lech do tej pory zdobył cztery bramki podczas całego sezonu. Według matematyki wychodzi na to, że „Kolejorz” zdobywa średnio jednego gola na mecz. Poznaniacy mierzą na pewno w tytuł mistrzowski i chcą poprawić swoją dyspozycję, by kibice nie musieli się denerwować i rzucać obelgami, jak po meczu z Żalgirisem. Fanom z Poznania nie ma co się dziwić, bo jest to wstyd dla klubu, który w nie tak dawnej historii pokonywał Manchester City, a tu nagle odpada z grajkami z Litwy. Wielu sympatyków mistrzów Polski z 2010 roku myślało, że ostatnie wydarzenia są tylko kabaretem. Jednak dzieje się to naprawdę i nie jest im w cale do śmiechu. Przed piłkarzami Mariusza Rumaka nadchodzi ważny okres. Najpierw zmierzą się z Niecieczą, która w poprzednim sezonie pokazała, że niemożliwe staje się możliwym. Przykładem jest druga z rzędu przegrana na finiszu zaplecza ekstraklasy, czego konsekwencją jest brak awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jednak to samo stwierdzenie może dotknąć Lecha, jeśli nie wygrają najbliższego meczu w Pucharze Polski. W zeszłym roku w dość niespodziewany sposób odpadli z Olimpią Grudziądz. Teraz piłkarze Lecha nie mogą sobie pozwolić na błąd, bo to może zaprzepaścić szansę na mistrzostwo.
Śląsk Wrocław był jedynym polskim zespołem, który za swój styl gry nie musiał się wstydzić. Podopieczni Stanislava Levy’ego wyeliminowali belgijski Club Brugge. Przyznam się szczerze, że nie spodziewałem się tak dobrej postawy ekipy z Dolnego Śląska. Trzeba przyznać, że bardzo dobrą robotę wykonuję do tej pory Marco Paixao, który zdobył pięć bramek w tym sezonie (cztery w eliminacjach do Ligi Europy i jedna w lidze podczas potyczki z Jagiellonią Białystok). Również trzeba przyznać, że świetną robotę odwala Waldemar Sobota. Skrzydłowy Śląska zdobył cztery bramki podczas potyczek w europejskich pucharach. W lidze jeszcze ani razu nie wpakował piłki do siatki. Jednak w każdym meczu pokazuje swój atut, czyli szybkość. Firmowym znakiem Waldka są rajdy na bramkę przeciwnika. Potrafi się rozpędzić niczym Michael Schumacher na torze wyścigowym i minąć kilku rywali. Natomiast dużym mankamentem wrocławian jest postawa na krajowym podwórku. Trzy punkty po czterech kolejkach to scenariusz, którego we Wrocławiu się nie spodziewano. Z takimi wzmocnieniami, jakie zostały dokonane w poprzednim sezonie, spodziewano się miejsca w ścisłej czołówce, a tutaj taki klops.
Z pewnością postawa Śląska musi ulec poprawie, bo po pierwszych meczach można powiedzieć, że wrocławianie zaliczyli duży falstart. Jednak myśląc o dogonieniu reszty stawki muszą coś zmienić w swojej grze. W niedzielę zaliczyli prawdziwą mękę w Szczecinie, kiedy mierzyli się z Pogonią. Zawodnicy prowadzeni przez Dariusza Wdowczyka mieli pomysł na rozgrywanie swoich akcji, ale później pogubili się w swoich poczynaniach, co wykorzystał Śląsk. Ostatecznie na tablicy świetlnej widniał wynik 2:2 i Stanislav Levy mógł się cieszyć, że jego zespół nie przegrał, bo wtedy już bez wątpienia można było powiedzieć, że cała Polska odstaje od Śląska. Przed wrocławskim zespołem czeka arcytrudny mecz. Do stolicy Dolnego Śląska przyjedzie hiszpańska Sevilla, która jest uznaną marką w Europie. Teraz piłkarze z Wrocławia muszą udowodnić, że wyeliminowanie Clubu Brugge nie było dziełem przypadku. Wielu fachowców i ekspertów wskazuje na pożarcie ekipę Śląska. Pamiętamy, co było dwa lata temu, kiedy Legia grała ze Spartakiem Moskwa. Większość już kazała „Wojskowym” zapomnieć o Lidze Europy, a tutaj udało się w efektownym stylu wyeliminować cenioną rosyjską drużynę. Nikt nie miałby nic przeciwko, gdyby historia zatoczyła koło. Jednak warto pamiętać, że drużyna z Rosji a Hiszpanii to zupełnie inna bajka. Natomiast nie ma co tu dużo dyskutować, bo zweryfikuje to boiskowa rzeczywistość.