Jacek Bąk jest dobrze znany kibicom piłki nożnej w Polsce, gdyż 96 razy wystąpił w koszulce z orzełkiem na piersi. Z „iGolem” były reprezentant Polski podzielił się wspomnieniami. Udało nam się porozmawiać o przygodzie we Francji oraz kadrze narodowej.
Na początku swojej piłkarskiej kariery miał Pan pseudonim „Komar”. Kto to wymyślił, skąd to się wzięło? Od nazwiska?
Szczerze mówiąc, nie wiem skąd to się wzięło, ale wydaje mi się, że właśnie od nazwiska oraz mojej budowy, bo byłem bardzo szczupły.
Miał Pan jeszcze jakieś inne przezwiska?
Mówili na mnie kiedyś „Parasol” oraz „Długopis”.
Dlaczego „Parasol”?
Od mojej budowy ciała. Jak grałem jeszcze w Motorze, to wszyscy pytali, czy jest „Parasol”, bo jak on jest, to Motor wygra.
W młodym wieku wyjechał Pan do Francji. Czy początki w nowym kraju były dla Pana bardzo trudne?
Początki zawsze są trudne, będąc w obcym państwie, gdzie nie zna się języka. Nie było zbyt wesoło, ale gdybym miał raz jeszcze dokonać wyboru, to wybrałbym tę samą drogę.
Można powiedzieć, że wskoczył Pan na wysokiego konia, bo na początku przygody nad Sekwaną związał się Pan z Olympique Lyon, który odnosił sporo sukcesów.
Na pewno tak. Odchodziłem z Lecha do Olympique Lyon w momencie, kiedy udało się tej drużynie wywalczyć wicemistrzostwo Francji. Wówczas jeden z napastników odszedł do PSG, a ja miałem go zastąpić i częściowo mi się to udało.
Kto wie, jak by się dalej potoczyła pańska przygoda w Lyonie gdyby nie Jacques Santini.
Miałem kilka problemów z trenerem Santinim, ale czas wyleczył rany. Na moją pozycję kupili Edmilsona oraz Cacapę i to oni grali regularnie w pierwszym składzie. Wówczas byłem po operacji pleców, a kiedy wróciłem do siebie, musiałem odejść z klubu. Na końcu pomiędzy nami była trochę niepotrzebna sytuacja, ale już mnie to nie boli i nie mam do niego absolutnie żadnych pretensji.
Później przeniósł się Pan do Lens i udało się z tym klubem dobrze zaprezentować. Miał Pan nawet okazję zagrać w rozgrywkach Ligi Mistrzów.
Początkowo wypożyczyli mnie na pół roku do Lens z opcją wykupienia, co zdecydowali się zrobić po kilku meczach za kwotę 4,5 miliona euro. Była to wtedy spora suma jak na zawodnika, który miał 29 lat. Pierwsze pół roku w tej drużynie było najlepszym okresem we Francji. Miałem okazję zagrać w Lidze Mistrzów, a także w Pucharze UEFA. Mogę się pochwalić, że podczas mojego pobytu nad Sekwaną raz byłem mistrzem i wicemistrzem Francji.
Czym różni się Olympique Lyon od Lens?
Olympique Lyon to klub z najwyższej półki, a za moich czasów Lens wiele nie odstawało. Jednak oba kluby bardzo się od siebie różniły. Lens był klubem bardziej rodzinnym, otwartym i ciepłym. Natomiast Olympique Lyon to klub powiązany z bogatymi ludźmi, gdzie oczekuje się tylko wielkich wyników.
W którym mieście lepiej się Panu żyło?
Powiem szczerze, że lepiej żyło mi się w Lyonie, bo było większym i ładniejszym miastem, o którym się mówi, że to drugi Paryż. Jest to wielka aglomeracja, w której żyje prawie 3 miliony mieszkańców. Dla porównania, Lens jest miasteczkiem, w którym żyje około 35 tysięcy mieszkańców, więc było znacznie mniejsze niż Lyon, a tempo życia było spokojniejsze. W Lyonie człowiek był mocno zabiegany.
Z kim w Lens utrzymywał Pan najlepsze prywatne kontakty?
Ze wszystkimi kolegami z drużyny miałem dobre relacje, jednak bliższy kontakt utrzymywałem z Antoine Siberskim, którego babcia lub dziadek pochodzili z Polski, oraz z Ericiem Sikorą. Kiedy jeździłem na zgrupowanie reprezentacji, to zawsze się śmialiśmy, że oni jadą ze mną, bo są również Polakami.
Wówczas Lens tworzyło bardzo ciekawy kolektyw jako zespół. Jednak warto zwrócić uwagę, że większość piłkarzy pochodziła z Afryki.
Zgadza się. Wtedy było blisko czternastu, a może nawet piętnastu czarnoskórych zawodników, jednak z nimi również nie było problemu, aby się dogadać i bardzo mile ich wspominam.
Którego trenera z Francji wspomina Pan najlepiej?
Najlepiej wspominam Bernanda Lacombe oraz Francisa Gillot, który obecnie jest trenerem Bordeaux. Poza tym również dobrze wspominam Joise Broissart, który był drugim trenerem w Lyonie, kiedy pierwszym był Bernand Lacombe. Był on bardzo niedoceniony w Lyonie, zawsze gdzieś z boku, a tak naprawdę jest to wielki fachowiec, który o swoim zawodzie miał duże pojęcie i odkrył sporo talentów.
Różnica między realiami polskimi a francuskimi była wówczas spora?
Kiedyś była bardzo duża różnica, teraz jest troszeczkę mniejsza. Można nawet to wszystko nazwać sporym przeskokiem. Organizacja Lecha Poznań a klubami francuskimi to dwa zupełnie inne światy. We Francji jechałem na mecz i niczym się nie przejmowałem.
Z pewnością sporą różnicą były boiska oraz większe pieniądze.
W Lyonie wszystko szło w dobrym kierunku. Były pieniądze, dobry prezes, a przede wszystkim organizacja, o której wcześniej wspomniałem. Nic dziwnego, że Olympique sięgnął siedmiokrotnie po tytuł mistrza Francji. Szły za tym trafione transfery oraz solidni młodzi zawodnicy, których można było później sprzedać za dobre pieniądze do innych czołowych klubów. Teraz w Lyonie przeżywają małą zadyszkę, ale mimo wszystko jest to wielki klub.
Teraz kierunek francuski wybrali Kamil Grosicki oraz Dominik Furman. Uważa Pan, że są oni w stanie poradzić sobie na boiskach Ligue 1?
Jak złapią się do pierwszego składu to reprezentacja Polski będzie miała z nich dużą pociechę. Nie będzie im łatwo odegrać kluczowe role, bo jest tam wiele zawodników afrykańskich z kolonii francuskich. Poza tym, jest inna mentalność. Kamil zna realia zagraniczne, bo występował w Turcji, ale we Francji będzie miał styczność z zupełnie innymi warunkami. Dominik Furman dopiero teraz wyjechał na zachód, ale osobiście mam nadzieję i trzymam kciuki, żeby ich przygoda się udała.
Zgodzi się Pan z teorią Marcina Żewłakowa, który powiedział, że jeśli piłkarz poradzi sobie w lidze francuskiej, to później w każdej innej lidze również da sobie radę?
Oczywiście. Liga francuska jest mocno niedoceniona, ale tak naprawdę młodemu zawodnikowi ciężko jest wskoczyć do pierwszej jedenastki. Jeżeli Grosickiemu i Furmanowi ta sztuka się uda, to wtedy można będzie powiedzieć, że są to zawodnicy z najwyższej półki. Nie jest to łatwa liga, ale jeśli się sprawdzą, to będzie to duży krok dla nich, a także dla naszej reprezentacji, bo ci dwaj gracze są jej bardzo potrzebni.
W 2005 roku przeniósł się Pan do Kataru, gdzie pieniędzy od szejków nie brakuje, a warunki pogodowe znacznie różnią się od europejskich.
Kiedy temperatura wynosi 50 stopni, to na pewno nie są to łatwe warunki do gry w piłkę. Nie ma co się oszukiwać, jedzie się tam tylko po to, aby zarobić pieniądze lub podtrzymać formę. Nie polecam młodym zawodnikom, aby tam jechali, żeby nauczyć się grać w piłkę. Ciężko byłoby im się rozwinąć, bo zawodnicy są słabsi niż w Europie i nie ma styczności z bardzo dobrymi piłkarzami. Można tam wyjechać jedynie w ostatniej fazie kariery, jeżeli ktoś oczywiście wyrazi zgodę na taki transfer. Organizacja ze strony klubów jest nie do końca poukładana, bo mentalność ludzi w tamtym zakątku świata jest zupełnie inna. Mimo że było tak gorąco, to miło ten pobyt wspominam.
Uważa Pan, że Katar jest dobrym miejscem na rozegranie mundialu w 2022 roku?
Wydaje mi się, że takich mistrzostw świata jak Katar, to nikt nie zrobi. Bardzo się cieszę, że właśnie tam będzie rozgrywany mundial, niezależnie, czy to będzie zimą, czy też latem.
Swoją piłkarską karierę zakończył Pan w Austrii Wiedeń. Nie myślał Pan, aby ją zakończyć w naszym kraju?
Muszę przyznać, że trochę o tym myślałem. Wtedy miałem 37 lat i byłem zmęczony futbolem, bo do tamtego czasu grałem na wysokim poziomie, a chciałem trochę odpocząć. Nie męczyło mnie samo granie w piłkę, tylko wyjazdy, mieszkanie w hotelach i koncentracja na dwa, trzy dni przed meczem. Miałem już swoje lata, a zarobki musiałbym mieć mniejsze, dlatego nie dostałem poważniejszej propozycji.
Jednak trzeba przyznać, że zdrowie długo pozwoliło Panu grać w piłkę.
Nie ukrywam, że zdarzały się większe lub mniejsze kontuzje. Miałem kiedyś poważne problemy z kręgosłupem i musiałem przejść operację. Trochę tych kontuzji i urazów jednak było, ale to, że tak długo grałem, zawdzięczam podejściu do tego zawodu. Mam na myśli prawidłowe spanie, odżywianie się oraz podporządkowanie się innym wymogom.
Pierwszym turniejem w Pana piłkarskiej karierze był mundial w Korei i Japonii. Oczekiwania wobec tego turnieju były spore, bo awans był wywalczony w dobrym stylu. Czuł Pan mocne rozczarowanie po tamtych mistrzostwach?
Podczas pierwszego meczu z Koreą Południową doznałem kontuzji pleców, o której wspominałem. Praktycznie po 50 minutach turniej się dla mnie zakończył. Udało nam się wtedy po szesnastoletniej przerwie awansować do piłkarskich mistrzostw świata, więc rozczarowanie było, bo mieliśmy dobry skład.
Piotr Świerczewski na łamach naszego wortalu powiedział, że kadra Jerzego Engela powinna w całości kontynuować pracę po tamtym turnieju. Zgodzi się Pan z tą tezą?
Zgadzam się w tym w stu procentach z Piotrem, bo mieliśmy naprawdę fajną reprezentację. Może by nam się udało wspólnie zakwalifikować do następnych mistrzostw. Potrzebowaliśmy czasu, więc ja również żałuję, że tak się nie stało.
Cztery lata później również awansowaliśmy na mundial, lecz znowu nie udało się wyjść z grupy.
Byłem na trzech piłkarskich imprezach. Do każdej z nich zawsze bardzo szybko awansowaliśmy i wszystko bardzo dobrze się układało, a później mieliśmy małą czkawkę w swojej grupie. Wydaje mi się, że trzech trenerów powieliło ten sam błąd, czyli zbyt intensywne treningi dla zawodników. Dostaliśmy zbyt mocno w kość, a powinniśmy bardziej się skupić na taktyce i innych ważnych sprawach.
Franciszek Smuda podczas Euro 2012 popełnił ten sam błąd.
Ciężko jest mi się na ten temat wypowiadać, bo nie byłem wtedy w sztabie szkoleniowym. Wielokrotnie słyszałem takie zdania, ale wy, dziennikarze, możecie być bardziej poinformowani. Mogę na pewno powiedzieć, że bardzo ważną rzeczą dla zawodnika jest to, aby po sezonie, przed tak dużą imprezą, dać mu trochę odpocząć.
Uważa Pan, że gdyby Tomasz Rząsa, Tomasz Frankowski, Jerzy Dudek pojechali na mundial do Niemiec, to wyszlibyśmy z grupy?
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że tak. Chociaż jest to tylko gdybanie. Kto wie, może razem z nimi zaprezentowalibyśmy się jeszcze gorzej. Jednak dużą szkodą dla reprezentacji był właśnie brak tych piłkarzy.
Wówczas bardzo dobre wrażenie stworzyli nasi kibice. Podczas meczu z Ekwadorem był prawie cały stadion naszych sympatyków.
Moim zdaniem kibiców mamy w pierwszej trójce na świecie. Gdybyśmy mieli takich piłkarzy jak kibiców, to z pewnością byśmy grali o mistrzostwo świata z Włochami, a nawet z Brazylią (śmiech).
Z perspektywy czasu, która z reprezentacji, w której Pan występował, była najsilniejsza?
Ciężko stwierdzić tak naprawdę, jednak nie ulega wątpliwości, że silna była reprezentacja pod wodzą Jerzego Engela.
Z pewnością, z racji tego, że było dużo piłkarzy, którzy grali w wielkich klubach.
Zgadza się. Do tego grali systematycznie na co dzień i stanowili silne ogniwo w swoich drużynach. Obecnie z tym mamy spore problemy.
Dzisiaj ze środkiem obrony mamy spory problem w reprezentacji Polski. Na jakich stoperów powinien postawić Adam Nawałka?
Osobiście postawiłbym na Glika albo Szukałę, jednak w tej formacji mamy sporo problemów. Rotacja na tej pozycji musi być bardzo mała, a zawodnicy muszą się bardzo zgrywać ze sobą. Jeżeli ktoś jest za słaby, to powinien usiąść na ławce i dać szanse kolejnemu zawodnikowi. Jeśli ja byłbym trenerem, to na pewno nie rotowałbym środkiem obrony.
Grał Pan w czasach kiedy w reprezentacji była bardzo miła atmosfera. Z kim Pan wówczas miał najlepsze kontakty?
Ze wszystkimi miałem bardzo dobre kontakty. Jednak na pewno bardzo dobrze dogadywałem się z Jerzym Dudkiem, Michałem Żewłakowem, Piotrem Świerczewskim, Tomaszem Iwanem. Tworzyliśmy zespół na boisku i poza nim.
Jest Pan jednym z rekordzistów pod względem występów w kadrze narodowej. Nigdy jednak oficjalnie Pana nie pożegnano. Nie żałuje Pan, że PZPN nie zorganizował jakiegoś pożegnalnego spotkania? Takie gesty czyniono chociażby w kierunku Jerzego Dudka.
Wobec Jurka tak postąpiono, bo brakowało mu meczu do wybitnego reprezentanta, a ja zagrałem ich łącznie 96. Osobiście nie mam do nikogo pretensji, ale chcę podziękować trenerowi Beenhakkerowi, że spytał mnie, czy chcę dostać pożegnalne kwiaty.
Spodziewał się Pan, że tyle meczów i turniejów uda się Panu rozegrać w kadrze narodowej?
Zawsze do takiego celu dążyłem, ale nigdy nie spodziewałem się, że uda mi się zagrać w koszulce z białym orłem.
Po zakończeniu kariery wziął się Pan za ratowanie Motoru Lublin. Uważa Pan to za dobrą decyzję?
Zacząłem ratować, ale się z tego wycofałem. Pochodzę z Lublina i chciałbym, aby Motor zaszedł jak najwyżej. Składa się na to wiele rzeczy, ale o tym można rozmawiać godzinami.
Tak w skrócie, co najbardziej zawodziło?
Przede wszystkim organizacja klubu. Pochodzę z tego miasta i pomagam, jak tylko mogę. Byłem w radzie nadzorczej, ale się wycofałem, brakowało mi czasu ze względu na wiele zajęć. Każdy musi wiedzieć, co ma w tym klubie robić. Czasami ludzie są dobierani z łapanki, a tak nie może to funkcjonować. Myślę, że Motor Lublin będzie się coraz wyżej piął. Mamy bardzo fajnego prezydenta, miasto, będziemy mieć stadion. Wszystko zmierza ku temu, żebyśmy dobrze grali w piłkę.
Pana syn, Jacek Bąk junior, próbuje sił w sporcie, jednak w hokeju na lodzie. Nie żałuje Pan, że nie chce pójść on w Pana ślady?
Mój syn do 12 roku życia grał w piłkę, jednak później mama zabroniła mu z różnych względów. Umiem grać w hokeja, dlatego pokazałem mu, jak się gra. W wieku 19 lat zaczął grać w niego grać, a rok później zadebiutował w pierwszej lidze.
Warto podkreślić, że miał zupełnie inne możliwości do realizacji sportu niż Pan, kiedy zaczynał.
Dzisiaj piłkarze mają wszystko. Pamiętam, że przez całą rundę bądź sezon musiałem grać w tych samych butach. Teraz przy podpisaniu kontraktu dostaje się sto par butów, więc widać wyraźną różnicę. Na każdym szczeblu można znaleźć takie porównania.
Nawet powiedział Pan, że gdyby za Pana czasów były orliki, to Polscy piłkarze graliby w Realu Madryt.
A nawet w Barcelonie. Nie ulega wątpliwości, że gdybyśmy mieli taką infrastrukturę, to byśmy zdecydowanie lepiej grali.
Czuje się Pan spełniony jako piłkarz?
Po części tak. Zawsze w głowie jest taka myśl, że można było coś więcej zrobić.
Na przykład? Czego najbardziej Pan żałuje?
Żałuje, że nie zagrałem w lidze angielskiej, a miałem ku temu okazję. Niesmak z tego tytułu pozostał.
Z jakiego klubu pojawiła się oferta?
Zgłosiło się po mnie Blackburn. Pamiętam, że w europejskich pucharach zdobyłem gola z 25 metrów, a później pojawiła się oferta, ale Lyon się nie skusił i zaoferował mi przedłużenie kontraktu.
Świetny wywiad, przydałby się nam teraz taki
zawodnik w reprezentacji..
bardzo interesujący wywiad, oby więcej takich to
będę zaglądał tu częściej.