Portugalczyk od lat uznawany za jednego z najlepszych szkoleniowców świata miał przywrócić Manchester United na europejski szczyt. Z opóźnieniem przejąć schedę po Aleksie Fergusonie. Tak jednak się nie stanie. Mimo obiecujących dwóch lat jeszcze przed obecnym sezonem pojawiły się symptomy, że wielkimi krokami zbliża się rozwód Jose Mourinho z „Red Devils”. Rozwód z orzeczeniem o winie, w wyniku którego szkoleniowiec może otrzymać wilczy bilet na pracę w czołowych klubach.
Odejście na zasłużoną emeryturę legendarnego Aleksa Fergusona dotknęło Manchester United mocniej, niż ktokolwiek przypuszczał. Przekazanie władzy miało odbyć się bezboleśnie. Szkot namaścił na swojego następcę Davida Moyesa. Obiecujący wówczas menedżer miał kontynuować dzieło ubóstwianego na Old Trafford poprzednika. Nic bardziej mylnego. David Moyes spadł z bardzo wysokiego konia, roztrzaskując przy zderzeniu z oczekiwaniami szansę na karierę w wielkim klubie. Na Old Trafford nastała era chaosu i wątpliwości. Klub, który przez dekady dominował w angielskiej ekstraklasie, popadł w przeciętność.
Zatrudnienie w miejsce zwolnionego Davida Moyesa holenderskiego szkoleniowca, Louisa van Gaala, wiele nie zmieniło. Przynajmniej na plus. Manchester United grał jeszcze toporniej. Bez błysku, pomysłu i w konsekwencji bez większych sukcesów. To sprawiło, że po dwóch latach bez żalu pożegnano doświadczonego trenera. Zwolnienie Holendra miało okazać się zbawienne dla „Red Devils”. Szczególnie że wolne miejsce zajął Jose Mourinho. Szkoleniowiec z najwyższej półki i człowiek, którym kibice z Old Trafford przez lata gardzili.
Od nienawiści do miłości
Jeszcze gdy Portugalczyk pracował na Stamford Bridge, przede wszystkim kibice pozostałych klubów z czołowej szóstki solidarnie okazywali niechęć (delikatnie określając) do ówczesnego menedżera Chelsea. Wszem wobec pojawiały się głosy, że najlepiej, jakby Jose Mourinho opuścił Premier League, zabierając ze sobą zakulisowe gierki, manipulacje czy dziwne gesty. Zachowaniem Portugalczyka była zmęczona prawie cała liga. Gdy szkoleniowiec przejął Real Madryt, kibice na Wyspach odetchnęli z ulgą. Raczej mało kto spodziewał się wówczas, że za sześć lat Jose Mourinho zawita na Old Trafford. I to nie w roli gościa, lecz menedżera „Red Devils”. Kibice Manchesteru United mieli nie lada problem. Musieli zaakceptować kogoś, kogo dotąd nie tolerowali, a nawet nienawidzili.
Łaska kibica jednak na pstrym koniu jeździ. Tak jak nagle można stracić zaufanie kibiców, tak równie szybko można je zyskać. Wystarczy przyozdobić klubową gablotę nowymi trofeami. To udało się Jose Mourinho już w premierowym sezonie. Choć Tarcza Wspólnoty czy Puchar Ligi nikogo na kolana nie powaliły, to już wygranie Ligi Europy było sporym sukcesem. Co bardziej optymistyczni sympatycy zaczęli widzieć w Portugalczyku godnego następcę Aleksa Fergusona. Nienawiść do Jose Mourinho przerodziła się w ciepłe uczucie. Za wcześnie.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Po drodze portugalski szkoleniowiec ewidentnie zabłądził. Nieudany pościg za Manchesterem City o tytuł mistrza Anglii sprawił, że mnożyły się zarzuty wobec szkoleniowca. Najczęściej poparte dowodami. Zespół z Old Trafford grał bardzo defensywnie mimo posiadania w kadrze klasowych ofensywnych graczy. Co więcej, praktycznie tylko Jesse Lingard zrobił wyraźny progres pod okiem portugalskiego szkoleniowca. To o wiele mniej niż spodziewano się na Old Trafford, zatrudniając Jose Mourinho.
Szukając wrogów i paląc mosty
Mimo nieudanej kampanii 2017/2018 nikt w Manchesterze United nie myślał, by zwolnić Portugalczyka. Decyzja wydawała się wówczas jak najbardziej słuszna. Jednak z każdym kolejnym tygodniem Jose Mourinho robił wszystko, by wyprowadzić innych z błędu. Kontrowersyjnym zachowaniem potwierdzał, że klątwa „trzeciego sezonu” nadciąga na Old Trafford. Jeszcze przed rozpoczęciem kampanii portugalski szkoleniowiec zaserwował kibicom oraz mediom pełen wachlarz dziwnych wypowiedzi oraz wymówek. Świetnie znanych z końcowego okresu pracy szkoleniowca w Realu Madryt. Historia zatacza obecnie koło. Tak więc pojawiły się już narzekania na mundial, który miał utrudnić przygotowania do sezonu. Ponadto grymasy z powodu aktywności transferowej konkurentów. Jednak, jak się okazało, był to dopiero początek.
Sezon ruszył, a zespół Manchesteru United jakby stanął w miejscu. I stoi tak nadal. Gra w kratkę i zajmuje miejsce w środku tabeli. O „Red Devils” głośno ostatnio jedynie ze względu na kontrowersje. Beznadziejna dyspozycja została przykryta zachowaniem Jose Mourinho. Jednak nie zdejmowaniem presji z zespołu, lecz podzieleniem szatni. Jakby problemów było mało, to szkoleniowiec drze obecnie koty z Paulem Pogbą. Sytuacja rodem z Madrytu, gdzie Portugalczyk także szukał wrogów…
https://twitter.com/utdxtra/status/1044935224688340994
Przygoda Jose Mourinho z Manchesterem United pędzi ku mecie. Zakończyć średnio udany związek chce chyba sam Portugalczyk, dostarczając co tydzień kolejnych argumentów za zwolnieniem. Tym samym strzela sobie w stopę. Kolejny raz uwidacznia się schemat jego pracy. Niczym cierpiący na nadpobudliwość psychoruchową nie może dłużej usiedzieć w jednym miejscu (czyt. klubie). W trzecim sezonie pali wszystkie mosty i szuka zdrajców lub wrogów. Czasem nawet jednych i drugich. Takie zachowanie w niedalekiej przyszłości może spowodować, że szkoleniowiec otrzyma wilczy bilet na pracę w wielkich klubach.
Taniec Jose Mourinho z „Red Devils” zaczął się obiecująco. Jednak obecne pokraczne ruchy Portugalczyka sprawiają, że marzenia o udziale w „Tańcu z Gwiazdami” (czyt. zastąpieniu Aleksa Fergusona) pozostaną tylko niespełnionymi marzeniami. Zarówno szkoleniowca, jak i kibiców z Old Trafford.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Wszystko jest na sprzedaż. Nie od dziś to wiadomo, ale tak dla potwierdzenia angielska federacja najprawdopodobniej sprzeda Wembley. Shahid Khan, właściciel Fulham, zaoferował podobno 600 milionów funtów za świątynię futbolu. Władze angielskiej piłki są skłonne przyjąć propozycję. Zainkasowane fundusze mają być przeznaczone m.in. na rozwój futbolu dziecięcego oraz młodzieżowego. Szlachetnie, ale jednak niesmak tak czy inaczej pozostanie.
- Wiatru w żagle ewidentnie nabrał Arsenal. „The Gunners” kroczą ostatnio od zwycięstwa do zwycięstwa. Niespodziewanie już w pierwszym sezonie pracy Unaia Emery’ego na Emirates Stadium londyńczycy mają realną szansę powalczyć o miejsce w czołowej czwórce. Głównego konkurenta Arsenalu w walce o tzw. małe mistrzostwo Anglii (czwarte miejsce w tabeli) można upatrywać w Tottenham Hotspur. Rywalizacja będzie więc wewnętrzną sprawą klubów z północnego Londynu. I to sprawą wręcz honorową.