W czwartkowy wieczór odbył się drugi półfinałowy mecz rozgrywek Pucharu Holandii. Na boisku w Deventer zmierzyli się miejscowi Go Ahead Eagles i Ajax Amsterdam. Rywalizacja miała na celu wyłonienie drużyny, z którą 25 kwietnia, na stadionie De Kuip, zmierzy się Feyenoord.
Ajax do meczu z Eagles przystąpił jako niekwestionowany faworyt. Jednak rozrywki takie jak te już nieraz udowodniły, iż przewaga na papierze nijak się ma do wyników na boisku. Historia krajowych pucharów niejednokrotnie pokazała sytuacje, w których klasowe, futbolowe potęgi, zostawały odprawiane z kwitkiem przez szerzej nieznane, początkowo skazane na pewną porażkę, półamatorskie ekipy. Czy tak miało się stać w tym spotkaniu?
Zgromadzeni wierni kibice gospodarzy silnie wierzyli w sukces swoich idoli i sprawienie przez nich sporej niespodzianki. Także włodarze marzyli o powtórzeniu występu swojego klubu w finałach pucharu, gdyż niegdyś, w odległej przeszłości, a konkretnie w 1965 roku, ekipa „Orłów” miała zaszczyt wystąpić w ostatnim etapie tegoż turnieju. Ale wszystkie nadzieje, typy i prognozy zostały zweryfikowane na murawie stadionu De Adelaarshorst.
Początkowe minuty spotkania to obustronne badanie możliwości rywala. Gracze Go Ahead starali się narzucić swój styl gry i wykorzystać atut własnego boiska. Ku niezadowoleniu kibiców, Ajax szybko oswoił się z obcym terenem oraz nieprzychylnymi trybunami i na atak nie trzeba było długo czekać. Już w 11. minucie po podaniu Suareza, który z powodzeniem oszukał zagubioną obronę przeciwnika, Demy de Zeeuw otworzył wynik. Warto zauważyć, iż był to trudny moment dla gracza, bowiem Holender początki swojej profesjonalnej kariery piłkarskiej związał właśnie z klubem z Deventer, gdzie grał w latach 2001-2005. Ale Demy nie dał po sobie poznać sentymentu do dawnego pracodawcy i bezlitośnie wykorzystywał wszystkie błędy rywala.
Goście nie pozostawali na murawie bezradni, wręcz przeciwnie, często starali się budować wyszukane akcje, by zaskoczyć defensorów „Ajacieden”. Na szczęście dla amsterdamczyków, w każdym przypadku na straży stał bramkarz, Marteen Steekeleenburg, który nie dał się niczym zaskoczyć. Przez całą rozciągłość pierwszej połowy przyjezdni mieli widoczną przewagę, choć „Orły” także wypracowały kilka wyśmienitych akcji. Żadnej z nich, niestety, nie udało się zamienić na bramkę. 38. minuta meczu to widowiskowa akcja gości. Składna wymiana podań pomiędzy Eriksenem i De Jongiem, celne podanie do Pantelicia, silny strzał Serba i golkiper Remko Pasveer bez jakichkolwiek szans skapitulował. Do pierwszego gwizdka wynik wskazywał 2:0 i to podopieczni Martina Jola byli jedną nogą w finale.
Początkowy kwadrans drugiej odsłony spotkania upłynął pod znakiem wzmożonych ataków „Dumy znad Ijssel”, jak miejscowi nazywają Go Ahead Eagles. Gracze z Amsterdamu zostali sprowadzeni na własną połowę i nie potrafili zbudować składnej akcji. Zawodnicy trenowani przez Andriesa Ulderinka kilkakrotnie próbowali trafić do bramki strzeżonej przez Stekeleenburga, ale mimo wyśmienitych okazji, wynik nie uległ zmianie. Niemniej pierwsze piętnaście minut drugiej osłony spotkania, należało do ekipy w czerwono-żółtych trykotach. Nie pozwalała ona wielkim mistrzom na zbyt wiele i utrudniała im wszelkie działania, zmniejszając ich swobodę na boisku.
Jednakże wraz z upływem minut klub ze stolicy Holandii powoli odzyskiwał swoją dominującą pozycję, a to prędko przełożyło się na obraz gry i tablicę wyników. 75. minuta zapoczątkowała dziesięć minut gry, w której prysły wszelkie nadzieje gospodarzy na pokonanie futbolowego mistrza. W kilka minut dała o sobie znać amsterdamska machina, wbijająca rekordowe ilości bramek i której żaden zespół nie jest w stanie zatrzymać. I tak w protokole sędziego, w rubryce strzelców, zapisali się; Siem de Jong, dwie minuty później wynik podwyższył swoim trafieniem młody Duńczyk, Christian Eriksen, a to jeszcze nie wszystko na co było stać rozpędzonych snajperów z Amsterdam Arena. Ledwie tablica wyników zanotowała kolejnego gola, a już widzowie oglądali koronkową akcję pomiędzy Suarezem i Rommedahlem. Kompletnie załamani przeciwnicy, którym brakowało już motywacji do dalszej gry, pogodzili się z przegraną.
Na pięć minut przed końcem meczu swoim premierowym golem w barwach „Joden” popisał się, sprowadzony do klubu w styczniu, Urugwajczyk Nikolas Lodeiro. Ustalił on wynik na 6:0 i z takim właśnie rezultatem gracze Martina Jola przeszli do finału.
Feyenoord, który po wygranej z Twente stał się pierwszym finalistą, czeka więc niełatwe zadanie. Zważywszy na na niespotykanie skuteczną oraz wyśmienicie spisującą się obronę Amsterdamu, drużyna z Rotterdamu ma niewielkie szanse, by zdobyć Puchar Holandii.
W futbolu nie ma jednak żadnych pewników, a wszystko rozstrzygnie się już wkrótce.