Agonia Ronaldinho


Ronaldinho od kilku tygodni znajduje się w wielkiej agonii, ale sam musi znaleźć wyjście z tej dramatycznej sytuacji. W przeciwnym razie, kibice na całym świecie już wkrótce przestaną o nim mówić jako o piłkarzu wybitnym.


Udostępnij na Udostępnij na

Finał LM sezonu 2005/2006 z Arsenalem Londyn to umowna data upadku Brazylijczyka. Potem był nieudany mundial, na którym Roonie zawiódł na całej linii, z Canarinhos odpadając już w ¼ finału, a także sezon 2006/2007 w którym Ronaldinho musiał zastępować kontuzjowanych Samuel`a Eto`o i Leo Messiego. Choć z powierzonego mu zadania, starał się wywiązać poprawnie, to jednak różnie mu to wychodziło. W tym sezonie Eto`o znów musi leczyć kontuzje, ale zdrów jak ryba jest Messi, w dodatku Barcę wzmocnił Thierry Henry. A to oznacza, że dla słabej gry R10 nie ma już żadnego usprawiedliwienia. Teraz przed Brazylijczykiem bardzo ważny moment w karierze- możliwie jak najszybciej musi odpowiedzieć sobie na pytanie, co go bardziej interesuje: futbol czy on sam?

Jeśli to pierwsze, to no problem, wkrótce kibice znów powinni ujrzeć Ronaldinho w pełni formy. Jeśli to drugie, to wówczas okaże się, że kolejny wielki piłkarz z łatwością wdrapał się na futbolowy Olimp, ale już znacznie większe problemy miał z utrzymaniem na nim miejsca. Paradoksalnie, aktualny stan rzeczy, to w najmniejszym stopniu wina Rooniego. – Ronaldinho baluje od lat- przyznał niedawno Roberto de Assis, brat, a zarazem menedżer piłkarza w odpowiedzi na ataki, że Brazylijczyk gra słabo, bo prowadzi niesportowy tryb życia. Dlaczego więc to co dla najbliższych gwiazdora jest powszechnie znane, dla fanów Barcy i nie tylko, owiane było dotąd mgłą tajemniczości? Tu wina leży po stronie włodarzy Dumy Katalonii. To oni uznali, że lepszym rozwiązaniem będzie ukrywanie mrocznej prawdy o Ronaldinho niż ogłaszanie jej wszem i wobec. Joan Laporta, Trixi Beguiristain i Frank Rijkaard przede wszystkim, zapomnieli jednak, że kłamstwo ma bardzo krótkie nogi. Woleli tuszować rzeczywistość niż powiedzieć jak było naprawdę. Wówczas może udałoby się Brazylijczykowi jakoś pomóc. Dziś piłkarz sam musi sobie pomóc. Bo tabun „pomocników” może mu znów tylko zaszkodzić.

FC Barcelona, począwszy od sezonu 1999/2000 poniewierana  zarówno w Hiszpanii jak i w Europie, miała odrodzić się wraz z przybyciem Ronaldinho. To w nim nowy prezydent Blaugrany, Joan Laporta upatrywał zbawiciela, człowieka, który Dumie Katalonii przywróci dawny blask. I tak się rzeczywiście stało. Z Brazylijczykiem w składzie, zespół z Camp Nou znów wrócił na szczyt, zdobywając w przeciągu dwóch lat, dwa mistrzostwa Hiszpanii, jeden Puchar Hiszpanii, jeden Superpuchar, ale przede wszystkim, po raz drugi wygrał Ligę Mistrzów. Nie byłoby gradu trofeów, gdyby nie Roonie. Ale w Katalonii wyraźnie przesadzono z czczeniem Brazylijczyka. To, że na Camp Nou dorobił się statusu „boga” nikogo nie dziwiło, ale z czasem i prawdziwy Bóg mógł R10 pozazdrościć traktowania. Ten w Barcelonie mógł robić co mu się rzewnie podobało. Spóźniać się na treningi, obijać się na nich, gdy inni ciężko pracowali. Z czasem w niektóre dni mógł wykreślić ze swojego notesu zajęć co niektóre treningi. Bo i po co trenować? Ważniejsze są reklamówki, promocje, lansowanie własnej osoby. Na początku piłka i reklamy szły ze sobą w parze, wkrótce jednak futbol zszedł na drugi plan i pozostaje w nim do dziś. Nie jest to jednak wina Rooniego, że tak się zachowywał. Gdyby ktoś powiedział mu jasno, co mu wolno, a czego nie, może by i pohamował się w swoich działaniach. A tak, robił to, bo nikt mu tego nie zabraniał. Co teraz mają do powiedzenia kochani rodzice, którzy tak rozpieszczali swojego synka, że wyrósł na wiecznie niezadowolonego grubaska, uważającego, że wszystko co na świecie należy się tylko jemu? Dopiero teraz przejrzeli na oczy, stawiając piłkarzowi ultimatum: albo pracuje jak inni i gra w Barcelonie dalej albo otrzymuje wilczy bilet i szuka sobie nowego klubu. Czy jednak nie za późno na takie ostrzeżenia? Z drugiej strony, lepiej późno niż wcale.

Tyle, że Ronaldinho szybko może wyjść z założenia, że jednak jego „kochani rodzice” obudzili się rychło w czas. Może wypiąć się na nich i na koniec sezonu powiedzieć: Hasta la Vista. A to jest bardzo prawdopodobne z wielu powodów. Przede wszystkim Rooniego od przyszłego sezonu przestanie obowiązywać ochronny okres podatkowy dla obcokrajowców i będzie musiał płacić tyle samo co inni Hiszpanie. A to dla Brazylijczyka oznacza, że z 24 mln euro, które zarabia rocznie, aż 9 pójdzie na utrzymanie państwa. W innych krajach (zwłaszcza w Anglii), piłkarze nie tracą przez fiskus aż tak wiele i właśnie to może skusić Ronaldinho do transferu. Nie ma w Europie klubu, który nie marzyłby o zatrudnieniu R10. Tyle, że grono potencjalnych nabywców brazylijskiego geniusza ogranicza się w zasadzie do trzech klubów: Chelsea, Milanu i Realu. Roman Abramowicz od kiedy tylko przejął stery na Stamford Brigde, głośno mówił o chęci kupna Rooniego. Barcy proponował bajońskie sumy, ale ta za każdym razem odmawiała. Teraz sytuacja może się zmienić, bo Abramowicz po zwolnieniu Jose Mourinho, wiele stracił w oczach fanów The Blues i swój prestiż chce jak najszybciej odbudować. A kupno Brazylijczyka kibicom Chelsea powinno w zupełności wystarczyć jako rekompensata. Tyle, że wicemistrzowie Anglii mają poważnego rywala w walce o Ronaldinho w drużynie Milanu. Silvio Berlusconi już od dwóch lat mówi o sprowadzeniu R10. Rossonerich w ostatnich  okienkach transferowych, poza kupnem za 22 mln euro Alexandre Pato, zbytnio nie szaleli, a to wszystko po to, by  kupić piłkarza roku 2004 i 2005 według FIFA. We Włoszech Roonie nie będzie miał takiego raju podatkowego jak w Anglii, ale w Mediolanie grać będzie z wieloma rodakami, których w Milanie jest aż sześciu, do tego dochodzą jeszcze Canarinhos w drużynie Interu, w tym wielki przyjaciel Ronaldinho, czyli Adriano. W grę wchodzi jeszcze Real Madryt, ale przejście Brazylijczyka do największego wroga Barcy wydaje się mało prawdopodobne, mimo faktu, że dyrektor sportowy Królewskich, Predrag Mijatović jasno oświadczył, że gdy tylko Roonie opuści Barcę, Real od razu się po niego zgłosi. Pozostaje zatem pytanie: Chelsea czy Milan?

Najkorzystniejsze dla potencjalnych nabywców jest to, że obiekt marzeń mogą mieć u siebie za bezcen, wszak Roonie podlega artykułowi 17. FIFA, który mówi o tym, że zawodnik mający nie więcej niż 28 i grający w klubie od pięciu lat i mający z nim kontrakt przynajmniej do 2010 r. może na dwa lata przed jego wygaśnięciem wykupić go. I wówczas Chelsea bądź Milan nie będą musiały wydawać na Ronaldinho astronomicznych sum (klauzula wykupu Brazylijczyka to 125 mln euro), ale zapłacą za niego np. 25 mln euro (teoretycznie swój kontrakt powinien wykupić sam piłkarz, ale praktycznie zawsze robi to jego nowy klub).

R10 przechodzi właśnie okres, w którym już kiedyś znaleźli się inni jego wielcy rodacy. Romario, Ronaldo, Rivaldo, Roberto Carlos, Adriano – oni wszyscy byli wielcy, gdy dążyli do bycia piłkarzami doskonałym. Kiedy osiągnęli już futbolową nirvanę, nie potrafili grać z równie wielkim entuzjazmem, co przed jej osiągnięciem i popadli w przeciętność (wyjątek stanowi Ronaldo, ale on tylko potwierdza regułę). Czy dla Ronaldinho również ciekawsza była droga do nirvany niż zagoszczenie w niej na dłużej? Wtorkowy mecz 2. kolejki LM, z VB Stuttgart powinien dać kibicom pierwszą odpowiedź na to pytanie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze