Ach! Co za mecz!


Oglądanie występów polskich drużyn w europejskich pucharach AD 2007 powinno być nagradzane. Zamiast kibice płacić klubom to kluby powinny płacić kibicom. Może poziom gry by się podniósł.


Udostępnij na Udostępnij na

Aż zęby bolą kiedy ogląda się czwartkowe wyczyny GKSu Bełchatów czy Groclinu (wtorkowe Zagłębie jednak się starało, 10 minut meczu, ale zawsze). Mało nie zasnąłem podczas drugiej połowy (choć nie, przepraszam – zasnąłem) a po przebudzeniu miałem wrażenie, że nie jestem jedyny. Piłkarze wicemistrza Polski poruszali się tak żwawo, że aż strach. Podobnie ich przeciwnicy. Spotkanie było tak dynamiczne, że kiedy w 90. minucie Ameri miało rzut rożny nikomu za bardzo nie chciało się podejść go wykonać. Tyle sił chłopaki zostawili na boisku.

Można pastwić się nad Pawłem Strąkiem, że jego gra w meczu z Gruzinami przypominała poziom II ligi kazachskiej (nie uwłaczając). Można mieć pretensje, że pierwszy celny i w miarę groźny strzał GKSu padł już gdzieś w 80 minucie meczu. Można zgłaszać obiekcje, że nawet z Koroną gra jakoś wyglądała, a w Tbilisi nawet nie chciała wyglądać. Najważniejsze, że po karnych wicemistrzowie i zdobywcy Pucharu Polski będą mieli okazję uraczyć nas swoimi występami jeszcze co najmniej dwukrotnie. Przy tej okazji bramkarza Bełchatowa – Piotra Lecha – można chyba z czystym sumieniem postawić obok Miroslava Radovica. Choć ciężko pobić wyczyn „Rado” z pierwszej kolejki Lech próbował się co najmniej do niego zbliżyć. Kłótnia z sędzią o to, że zawodnik strzelił bramkę nie jest zbyt szczęśliwym pomysłem przyznacie.

Oglądając oba mecze (choć Groclin widziałem o tyle o ile) przyszła mi do głowy dość sadystyczna myśl – żeby kibiców mających zakazy stadionowe zmuszać do oglądania takich meczów. Niech meldują się na komisariatach w czasie trwania spotkania swojej drużyny i oglądają np. mecz Ameri – Bełchatów. Korzyść dwojaka: po pierwsze odechce im się brewerii na przyszłość mając perspektywę dwugodzinnej męczarni przed telewizorem, po drugie – nauczą się taktyki podglądając po raz setny gruzińską/azerską/polską szkołę trenerską.

Całe szczęście przed nami kolejne potyczki polskiej myśli szkoleniowej z zagraniczną. Albo dowiemy się ile lat świetlnych nam brakuje do ekip z Gruzji, Kazachstanu,Azerbejdżanu czy Irlandii Północnej, albo pokażemy że już ten dystans nadrobiliśmy. Choć może nie do końca. W końcu trener nawet mając taktykę na zwycięstwo z Barceloną nie zrealizuje jej bez odpowiednich ludzi. Albo bez ludzi chcących realizować tą taktykę. Jeśli założenia przedmeczowe mijają się z ich realizacją na boisku („Nie realizowaliśmy taktyki, piłka miała być podawana do moich nóg, a latała mi nad głową” – Maciej Iwański) to ciężko mieć pretensje do szkoleniowców. Bardziej do piłkarzy, którzy widząc, że nic nie wychodzi próbują długich podań do nikogo, albo celnych podań do przeciwnika. Wtedy nawet diament, czy topaz zmieszany z ametystem nie pomogą. Chyba, że pójdziemy po pomoc do alchemików.

Ja rozumiem obawiać się Barcelony, Arsenalu, PSV Eindhoven czy choćby Sparty Praga. Ale powtarzać jak mantrę „przeciwnik dobry technicznie, taktycznie i ambitny” przed meczem z zespołami zza Kaukazu i okolic to spora przesada. Jeszcze trochę i będziemy wychwalać trenerów z Liechtensteinu, Łotwy czy Wysp Owczych jak to świetnych mają zawodników. Ja rozumiem też, że przeciwnika należy szanować, ale są granice kurtuazji. Jeśli polski zespół jedzie (np.) do Walii, to ma obowiązek wygrać przynajmniej tymi trzema bramkami, a nie mówić, że dziś nie ma łatwych spotkań. Są! Tylko asekuranctwo trenerów każe głosić farmazony przed meczem, a potem przekładać to na boisko.

Nie chciałbym wyjść tu na megalomana, ale sami przyznacie, że obawianie się drużyny z Azerbejdżanu to dość niekomfortowe psychicznie podejście. Nie należy przeciwnikowi odmawiać szans, ale moim zdaniem wystarczy dać im 5%, a nie 50.

„Dziś nie ma w futbolu kelnerów” słyszymy tu i ówdzie. Takie twierdzenia może wygłaszać tylko ignorant, nawet jeśli nazywa się Janusz Wójcik i wywalczył srebro w Barcelonie. Kelnerów jest masa, tylko takie rozumowanie prowadzi do wyrównanych bojów z powiedzmy Marsaxloxxem, czy Zrijnskim Mostar (kto wie od ręki z jakiego kraju to kluby?). Absolutnie nie chcę tu przekreślać szans Marsaxloxxu czy Zrinjskiego w walce z polskimi drużynami, bo wydaje mi się, że nie stały by na przegranej pozycji. Piłkarsko odstają pewnie o dwie klasy, ale w końcu „zaangażowanie i waleczność przeciwnika nas zaskoczyły i mieliśmy problemy ze zdobyciem gola”. Brzmi znajomo? Pewnie zabrzmi jeszcze wielokrotnie.

Aaaaargh!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze