W ostatnim czasie coraz głośniej mówi się o rzekomym przejęciu Tottenhamu przez rząd katarski. Znając prezesa "Kogutów" i jego pociąg do pieniędzy, nie jest to rzeczą kompletnie niemożliwą. Nowy inwestor z pewnością zapewniłby dopływ ogromnej gotówki, która stanowi niezłe fundamenty na budowę europejskiej potęgi, ale czy sama fortuna wystarczy?
Stołeczny klub od zawsze aspiruje do gry w Lidze Mistrzów, jednak ta sztuka udała mu się tylko raz, w sezonie 2010/2011, kiedy to odpadł w ćwierćfinale z Realem Madryt. Był to jedyny okres, gdy słynna „kaszanka” rozbrzmiewała na White Hart Lane. Drugi raz tak blisko zakwalifikowania się do tych prestiżowych rozgrywek Tottenham był w sezonie 2011/2012. Klub zajął czwarte miejsce w lidze, więc teoretycznie powinien był wziąć udział w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Niestety, w tym samym roku Chelsea zdobyła to trofeum, a że zmagania na krajowym podwórku zakończyła na szóstym miejscu, dosłownie wykopała „Koguty” za burtę rozgrywek. Kibice londyńczyków mogą się pocieszać tym, że ich ulubieńcy regularnie grywają w Lidze Europy, jednak biorąc pod uwagę cel stawiany na początku każdego sezonu – jest to marne pocieszenie.
Problemy z sukcesami zagranicą to jedno, a problemy krajowe to drugie. „Spursi” w XXI wieku wywalczyli tylko jedno trofeum, którym był mało prestiżowy Puchar Ligi (2008 r.). W ten sposób wyrównali dokonania pucharowe takich potęg jak: Leicester City, Middlesbrough czy Birmingham City. Nigdy nie wygrali Premier League, nie byli też ani razu wicemistrzami. Ostatni Puchar Anglii zdobyli w 1991 r. Mimo to zarząd wciąż uparcie stawia Tottenham obok klubów pokroju: Arsenalu, Chelsea, Liverpoolu i obu Manchesterów, corocznie przekonując, że to jest właśnie ten rok, w którym ich zespół znajdzie się w „top four”. Z jakim skutkiem? Wszyscy to wiemy. W takiej sytuacji należy sobie zadać pytanie, czy to zespół nie dorównuje ambicjom klubu, czy to ambicje klubu są nieadekwatne do siły zespołu?
W takiej sytuacji pomocną dłoń mogą wyciągnąć potentaci z Bliskiego Wschodu ze swoimi ciężarówkami pieniędzy. Jak wiadomo – w dzisiejszych czasach gotówka może zmienić wszystko. Jeśli chodzi o futbol, nie ma rzeczy, która jest nienaruszalna – nawet historia. Za przykład przywołam tu przypadek Cardiff City, w którym Vincent Tan niedługo po objęciu rządów zmienił kolor koszulek walijskiego klubu z niebieskiego na czerwony, a także umieścił w godle czerwonego smoka. Wątpliwe jest, by potencjalni nowi właściciele „Spursów” planowali aż taką rewolucję, ale niewątpliwie mogą sporo namieszać zarówno w samym klubie, jak i w Premier League, tak jak zrobił to szejk Mansour, obejmując Manchester City. Trzeba przyznać, że świetnie udało mu się wprowadzić „Obywateli” do europejskiej elity, jednak pieniądze nie zawsze idą w parze z sukcesami, o czym doskonale powinien wiedzieć właśnie Tottenham…
W 2013 roku, po sprzedaniu Garetha Bale’a, klub miał do rozdysponowania około 100 mln funtów z samej transakcji za Walijczyka. Transfery, jakich dokonał Andre Villas-Boas, budziły zachwyt i nadzieje kibiców „Kogutów”, ale czy sami zawodnicy zachwycili swoją grą i czy ich transfery można nazwać udanymi? Wątpliwe. Wielu ekspertów piłkarskich atakuje klub, twierdząc, że pieniądze z transferu Bale’a zostały wydane w sposób głupi i nieprzemyślany, a wręcz zostały roztrwonione. Każdy z zakupionych wtedy piłkarzy, może z wyjątkiem Eriksena – Paulinho, Soldado, Chadli, Capoue, Chirches, Lamela – w sposób większy lub mniejszy zawiódł. Z tak ogromnym budżetem zespół z Londynu powinien znaleźć się w pierwszej czwórce, ale tak się nie stało. Villas-Boas został zwolniony, a jego miejsce zajął dotychczasowy asystent Portugalczyka, Tim Sherwood, który dowiózł swoją drużynę do szóstego miejsca, lecz to wciąż nie spełniało ambicji klubu. Zastąpił go Mauricio Pochettino, mający za sobą genialny sezon w Southampton, ale z perspektywy czasu on również wydaje się nie dawać rady. Problemem Tottenhamu może więc nie być brak gotówki, a nieumiejętne nią gospodarowanie. W takim przypadku nawet zmiana inwestora nie pomoże drużynie ze stolicy Anglii. Nieograniczony budżet jest przydatny, owszem, ale nie rozwiąże wszystkich problemów „Spursów”, jeżeli ci nie nauczą się dobrze rozporządzać pieniędzmi.
Jak na razie o całej sprawie wiadomo tylko tyle, że potentatem jest rządowy Qatar Sports Investments i że Katarczycy są mocno zdeterminowani do wykupienia wszystkich akcji spółki ENIC Group, której współwłaścicielem jest obecny prezes „Kogutów” – Daniel Levy. Decyzja o zagarnięciu klubu może być spowodowana chęcią poszerzenia wpływów katarskich inwestorów o Premier League. Mówi się, że są oni gotowi wpompować w klub nawet miliard funtów. Tottenham nie byłby pierwszym łupem finansowego giganta z Bliskiego Wschodu – w 2011r. ta sama spółka w pełni przejęła Paris Saint-Germain, który od tamtej pory zdobył dwa mistrzostwa Francji.
Jeśli pogłoski się potwierdzą, a klub zmieni właściciela, możemy spodziewać się nowej znaczącej siły w Anglii, która nie tylko będzie rywalizować o triumf w krajowych pucharach, ale też w Lidze Mistrzów, do której dostanie się będzie w takim przypadku kwestią czasu, w dużej mierze zależącą od umiejętności trenera i zawodników, którzy z pewnością zawitają na White Hart Lane za grube miliony.