Lekcja futbolu na Old Trafford! Dzisiejszy hit na remis


28 grudnia 2015 Lekcja futbolu na Old Trafford! Dzisiejszy hit na remis

Jeżeli ktoś z Was popadł w poświąteczny marazm, brakuje komuś motywacji do działania, nie chce mu się iść do pracy albo na siłownię i potrzebował dużej dawki pozytywnej energii, dzisiejsze spotkanie Manchesteru United z Chelsea Londyn można by uznać za świetne remedium. Na Old Trafford byliśmy świadkami naprawdę dobrego widowiska, do tego stopnia, że w 35. minucie Andrzej Twarowski lekko odleciał, nazywając to starcie "najlepszym w tym sezonie". Ostatecznie bramek nie zobaczyliśmy, aczkolwiek trudno ten czas uznać za stracony.


Udostępnij na Udostępnij na

Radosław Sendra, zapowiadając to spotkanie, pisał, że w Manchesterze wynik będzie kwestią drugorzędną. I rzeczywiście, trudno nie było oprzeć się wrażeniu, że te hitowe starcie nie wywoływało takich emocji jak zawsze, a stwierdzenie:  „Wygrana niczego nie udowodni, przegrana niczego nie zmieni” znakomicie wpisywało się w nastroje na Wyspach Brytyjskich. Jak się jednak okazało, piłkarze obu zespołów (a zwłaszcza podopieczni Louisa van Gaala) postanowili zadać kłam tymże opiniom.

Obie drużyny od początku rzuciły się na siebie wzajemnie, tak jakby chciały pokazać, że właśnie teraz na murawie Old Trafford ważą się losy mistrzostwa. Mata trafił w poprzeczkę, Martial w słupek. Po drugiej stronie szalał de Gea, który tylko w sobie znany sposób obronił strzał Terry’ego. W ciągu pierwszych 15 minut trudno było złapać oddech i wstać sprzed telewizora. Można więc było się spodziewać, że im dalej w las, tym spotkanie będzie się robiło spokojniejsze. Nic z tych rzeczy.

Pierwsza połowa należała najprawdopodobniej do jednej z najintensywniejszych w ostatnim czasie i trudno w sumie dziwić się przytoczonym wcześniej słowom Andrzeja Twarowskiego. Manchester United miał przewagę, świetnie wyglądał Anthony Martial, który raz po raz dawał się we znaki Ivanoviciowi i Youngowi, płynnie zmieniając pozycje na boisku. Fajerwerki w końcu odpalał Juan Mata, który przypominał mediapuntę z prawdziwego zdarzenia, a za jego plecami aż miło harował Ander Herrera.

Prawdziwym profesorem był jednak Bastian Schweinsteiger, którego w niektórych sytuacjach można posądzić o brak układu nerwowego. Trafność jego decyzji i spokój, z jakim je podejmował, przypominały Andreę Pirlo z jego najlepszych czasów i aż szkoda, że nie okrasił dzisiejszego spotkania jakimś cudownym, penetrującym obronę Chelsea podaniem.

A „The Blues”? Śmiem twierdzić, że jeszcze trzy tygodnie temu mogliby wyjeżdżać z Manchesteru z bagażem dwóch, trzech bramek. A dzisiaj? Trudno określić, jaki wpływ na poprawę Chelsea miało przyjście Hiddinka (pewnie żaden), a jaki powrót do zawodu piłkarza, a nie komedianta Hazarda, Ivanovicia i Terry’ego. Zwłaszcza belgijski rozgrywający był dzisiaj w świetnej formie i co rusz rozbijał obronę Manchesteru swoimi rajdami z piłką i zaskakującymi zagraniami. Fakt, nadal śrubuje swój niechlubny rekord, ale dzisiaj było widać, że wróciła mu radość z grania w piłkę, co prędzej czy później powinno przełożyć się na rzeczywiste liczby.

W drugiej połowie mieliśmy kontynuację piłkarskiego rollercoastera. Thibaut Courtois tylko w sobie znany sposób obronił strzał Andera Herrery, podczas gdy Nemanja Matić po profesorsku zawalił sytuację sam na sam z de Geą. Okej, człowiek mógł myśleć, że już nic więcej dobrego go spotkać nie może i znów się mocno zdziwiłem. Willian, któremu Hazard zapomniał powiedzieć, że jest już nowy trener i nie trzeba sabotować działań drużyny, był bliski piłkarskiego harakiri po dotknięciu piłki ręką w polu karnym i tylko łaskawemu sercu (bądź zawodzącemu oku) Martina Atkinsona może zawdzięczać fakt, że United nie mieli okazji do wyjścia na prowadzenie po uderzeniu z rzutu karnego.

Później były jeszcze wątpliwości co do faulu na Juanie Macie, jednak ostatecznie obie drużyny dowiozły wynik 0:0, który w ostatecznym rozrachunku powinien je obie satysfakcjonować. Największe plusy meczu już Wam wymieniłem, chociaż trzeba jeszcze oddać, że bardzo dobrze wyglądał również Pedro, który jeżeli utrzyma tak wysoką dyspozycję z dzisiejszego spotkania w dłuższej perspektywie, może stworzyć morderczy duet z powracającym do formy (?) Hazardem.

Moim faworytem do „największego minusu spotkania” będzie brazylijski zaciąg w Chelsea w osobach Williana i Oscara. Pierwszy był hamulcowym działań ofensywnych zespołu Guusa Hiddinka, podczas gdy drugi rozpoczął właśnie kampanię mającą na celu otrzymanie przez niego nagrody hollywoodzkiej Akademii za najlepszą rolę drugoplanową. Naprawdę słaby występ piłkarzy, którzy summa summarum mieli odpowiadać za kreację gry i różnorodność schematów w grze „The Blues”.

Dla takich wieczorów Premier League właśnie powstała i dla takich spotkań wszyscy zakochaliśmy się w tym sporcie. Pozostaje mi tylko życzyć zarówno sobie, jak i Wam jak najwięcej takich spotkań, a opinie o kryzysie angielskiej piłki pójdą w zapomnienie.

Koniec końców mała łyżka dziegciu powinna zostać jednak dodana. W końcu bramek zabrakło.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze