Ależ to była Italia, sukces podopiecznych Conte


Znakomity mecz "Squadra Azzurra". Rośnie faworyt Euro?

13 czerwca 2016 Ależ to była Italia, sukces podopiecznych Conte
Italianfootballdaily.com

Dożyliśmy takich czasów, kiedy na papierze nazwiska reprezentacji Italii  nie robią nas większego wrażenia. Zwłaszcza te w ataku, obrona wciąż budzi respekt. Co tam jednak z nami, skoro nawet w samym kraju drużynę narodową wyjeżdżającą na turniej do Francji żegnano komentarzami, które z politowaniem oceniały ewentualne szanse ekipy Conte na jakikolwiek sukces. A skoro już do takiej sytuacji doszło nawet w Italii, to nie dziwota, że prognozy ze strony całego świata piłkarskiego raczej nie wróżyły Włochom większego sukcesu. Tyle że znowu, jak to bywa w przypadku "Squadra Azzurra", większość ekspertów mogła się schować. Bo faktem jest, że Włosi znowu pokazali, że, zwyczajnie, nigdy nie należy ich skreślać.


Udostępnij na Udostępnij na

Kapitalny mecz Włochów

Tak to już bywa, na świecie istnieją pewne podstawowe zjawiska, których żaden naukowiec nie jest w stanie podważyć. Z pewnością jednym z nich jest nieprzewidywalna, ale i niezwykle groźna reprezentacja Włoch podczas wielkich turniejów. Nawet to, co dziś wydawało się mało prawdopodobne, stało się faktem. Drużyna, której atak stanowią tacy piłkarze jak Eder i Pelle, ujmijmy to tak, raczej niezbyt działający na wyobraźnię zawodnicy, spacyfikowała dziś reprezentację Belgii.

Tutaj nic nie było dziełem przypadku. Jeśli ktoś spodziewał się, że Włosi będą na boisku wyglądać jak dzieci we mgle, to już po pierwszych minutach mógł spokojnie zmieniać swoje zdanie. Podopieczni Conte zagrali dokładnie tak, jak można by się dawniej spodziewać po ich poprzednikach, reprezentujących kraj na przez wiele lat. Czysty pragmatyzm, wyrachowana gra o wynik, bez większego ryzyka i blisko siebie, to wszystko dzisiaj było. Klasyczna wizytówka Włochów? Na pewno. Ale zaryzykujemy, twierdząc, że bez Conte na ławce wcale by to tak składnie nie wyglądało.

Bo faktem jest, że były szkoleniowiec Juventusu, dzisiaj cierpiący przez cały mecz na krwotok z nosa, miał pomysł na to spotkanie. I z chirurgiczną precyzją wprowadził go w życie. Jasne, nie był to piękny futbol, finezyjny, ale Conte zawsze należał raczej do typu zadaniowca. Człowieka, który w pierwszej kolejności stawia na wynik. Dziś udowodnił, że w takiej roli po prostu najlepiej się odnajduje. Nos nam podpowiada, że w przyszłym sezonie napsuje on krwi niejednemu Guardioli czy Mourinho.

Mówiono, że dziś ujrzymy trzeci garnitur Italii. Tyle że są to słowa wprost obraźliwe, za które na maturze egzaminator mógłby spokojnie oblać ucznia za wypracowanie z języka polskiego. Przecież jak można tak mówić o ekipie, której defensywa po prostu aż kipi od profesury. Bonucci, Chielini, Barzagli…dziś cała trójka czapką przykryła gwiazdy „Czerwonych Diabłów”. Jeden z naszych kolegów stwierdził, że to być może najlepsze zestawienie obrony na świecie. I wiecie co? Tak na logikę, ta teza ma swoje ręce i nogi.

Żeby nie być gołosłownym, pokrótce spójrzmy, jak to faktycznie wyglądało z pracą defensywy. Po pierwsze, Włosi skutecznie zneutralizowali dziś gwiazdy Belgów. Hazard? Przeciętny. De Bruyne? Wyłączony z gry. Mertens? Porażka. O Fellainim to już w ogóle nie mówmy. Podsumowaniem niech będzie fakt, że w pierwszej połowie graczy Wilmotsa stać było tylko na kilka nędznych strzałów z dystansu, poza jednym niezłym uderzeniem Nainggolana. Wymowne. W drugiej połowie wyglądało to już lepiej, ale raczej wynikało to po części ze zmęczenia Włochów.

Obrona obroną, ale czym byłyby te starania, gdyby nie próby skutecznych ataków. Także i tutaj podopieczni Conte mieli kilka mocnych kart w talii. Jednego z pokerowych układów, powiedzmy takiego mocnego fulla, wyłożyli pod koniec pierwszej odsłony. A zrobił to konkretnie Bonucci. Cóż to był za pass!

https://twitter.com/SerieAchannel/status/742441058685063168

 

Sporo do zarzucenia można mieć jednak do drugiej strony. Jeśli to miał być poważny test dla podopiecznych Wilmotsa, to za cały mecz możemy im przyznać taką mocną trójkę. Trochę za mało jak na aspiracje zespołu z takimi nazwiskami.

Belgia przypomina trochę Argentynę. Niby nazwiska wręcz porażają, potencjał paki, zwłaszcza z przodu, jest ogromny, ale jakoś nie może się to wszystko ze sobą zgrać. Weźmy pod lupę takiego Lukaku. W całym meczu oddał tylko dwa strzały i to by było wszystko. Niewiele lepiej wyglądała również przez długi czas druga linia. Trudno nie było odnieść wrażenia, że gracze Wilmotsa zbyt długo pozwolili sobie grać zbyt asekuracyjnie. Mając przecież chociażby takiego Hazarda czy De Bruyne, aż się prosiło o szybszą grę w celu rozmontowania Włochów. Tymczasem to wszystko było co najmniej o jeden stopień za wolne. Brakowało przyspieszenia, czegoś ekstra. A z Italią inaczej grać się po prostu nie da. Druga stracona bramka była już raczej konsekwencją ryzykownych ataków, które Belgom nie przyniosły nic poza kolejnym gongiem ze strony podopiecznych Conte.

Tak, świetnie się dziś Italię oglądało.

Męczarnie Hiszpanii, Irlandia na remis

Grali też na innych stadionach. Najpierw na boisko wybiegli Hiszpanie i w zasadzie jedyne, co możemy powiedzieć, to to, że po prostu wygrali to spotkanie, pokonując Czechów jedną bramką. Niestety jednak nie pokazali niczego, co wskazywałoby na większe przebudzenie, jakiś dodatkowy impuls. Dziś do zwycięstwa uzyskanego w bólach potrzebny był błysk Iniesty po kilkudziesięciu minutach, który dograł kapitalną piłkę do Pique. A ten już zrobił swoje. 1:0, które może i daje nadzieję dla kibiców, ale raczej na dzień dzisiejszy nie stawialibyśmy większej kwoty na podopiecznych Del Bosque.

Słówko o naszych arbitrach, którzy dziś sędziowali ten pojedynek. Trzeba przyznać, że Szymon Marciniak i spółka dostali na dzień dobry bardzo ciekawy sprawdzian, za który można im przyznać solidną piątkę.

Ciekawiej na pewno było w drugi meczu dnia, w którym Irlandia zremisowała z drużyną króla i legendy Paryża, Zlatana Ibrahimovicia. Interesujące jest jednak to, że z tego podziału punktów bardziej niezadowoleni powinni być podopieczni Martina O’Neilla. A to już niekoniecznie przed pierwszym gwizdkiem było takie oczywiste. Lecz takie są fakty. W pierwszych 45 minutach nasi grupowi rywale z eliminacji nie dali większych szans Skandynawom. Dopiero w drugiej połowie Szwedzi wrócili do gry i zdołali po swojaku Clarka doprowadzić do wyrównania. Później już sam mecz toczył się falami, po których równie dobrze bramka mogła paść zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Tak się jednak nie stało i oba zespoły zainkasowały po jednym oczku.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze