Przerwanie złej passy i fajerwerki Filipa Raicevicia. Śląsk Wrocław zwycięża 2:1


Śląsk Wrocław miał zrobić coś, czego nie potrafił zrobić od pięciu lat. Udało się. Dzięki „Wrocławskiemu Ibrze” i ciężkiej pracy zespołowej

21 lutego 2020 Przerwanie złej passy i fajerwerki Filipa Raicevicia. Śląsk Wrocław zwycięża 2:1
Mateusz Porzucek / PressFocus

– Od kilku lat nie pokonaliśmy tego przeciwnika. To dla nas spore wyzwanie, ale nie będziemy wystraszeni – zapowiadał trener Vitezslav Lavicka. Śląsk Wrocław ostatni mecz z Górnikiem Zabrze wygrał w sezonie 2014/2015. Od tamtej pory – czy to w roli gospodarza, czy w delegacji – trwa seria 11 spotkań impasu, który w końcu należało przełamać. Bo kiedy, jak nie teraz? Warunki ku temu były naprawdę niezłe, ponieważ wrocławianie od lat nie byli w tak dobrej sytuacji w ekstraklasie, a goście z Zabrza mają problemy kadrowe. Patrząc na ligową tabelę, można było wręcz zaryzykować stwierdzenie, że WKS jest faworytem spotkania, a zwycięstwo? Czymś naturalnie wyczekiwanym.


Udostępnij na Udostępnij na

Co ważne, zarówno Marcin Brosz – choć bardziej z przymusu niż własnej decyzji, ale jednak – jak i Vitezslav Lavicka sprawili, że w meczowych dwudziestkach pojawiło się aż dziewięciu młodzieżowców. Pod tym kątem warto było zwrócić szczególną uwagę na ławkę rezerwowych gospodarzy, na której zasiadał 18-letni Marcin Szpakowski. Niedawna rewelacja CLJ, a ostatnio ważny punkt III-ligowych rezerw Śląska Wrocław.

Jeśli chodzi o składy, te były czymś innym niż dotychczas w przypadku obu zespołów. Po stronie gospodarzy debiut w pierwszej jedenastce zaliczył bowiem Filip Raicević, a po stronie gości niespodziewany występ od 1. minuty zanotował choćby Piotr Krawczyk, który do tej pory rozegrał jedynie 12 minut w PKO BP Ekstraklasie.

Filip Raicević już oficjalnie: „Wrocławski Ibra”

Już w 1. minucie spotkania Górnik Zabrze miał doskonałą okazję, by wyjść na prowadzenie. Igor Angulo otrzymał świetne prostopadłe podanie w pole karne, ale zmarnował okazję, mając futbolówkę na swojej lepszej lewej nodze. A jak stare i dobrze znane porzekadło piłkarskie dowodzi, niewykorzystane sytuacje się mszczą. W tym przypadku aż podwójnie. Wynik spotkania otworzył Dino Stiglec, strzelając swoją trzecią bramkę w tym sezonie. Co warte odnotowania, w tej sytuacji w bardzo przytomny sposób zachował się nie tylko asystujący Michał Chrapek (czwarta asysta w sezonie), lecz także Filip Raicević, który wcześniejszym zagraniem piętką zaliczył asystę drugiego stopnia.

Jak się okazało, nie były to ostatnie fajerwerki wystrzelone na wrocławskie niebo przez Czarnogórca. Nie minęło kilka minut, nim Przemysław Płacheta w idealny sposób dośrodkował piłkę w pole karne (czwarta asysta w lidze), w którym stał nie kto inny jak napastnik Śląska. Nienaganne wykończenie, wykorzystanie bierności obrońców, gol. Tym samym prawdopodobnie nic w najbliższym czasie nie uratuje spadających akcji Erika Exposito, który nie dość, że stracił zaufanie w oczach kibiców, to jeszcze najprawdopodobniej w oczach trenera Lavicki. Dzisiejszy występ Filipa Raicevicia od 1. minuty był do przewidzenia, ale tak skuteczna gra podczas meczu już niekoniecznie. Nowy piłkarz WKS-u nie rozegrał łącznie nawet 90 minut w ekstraklasie, by zdążyć w zanotowaniu bramki, asysty i kilku ważnych zagrań w kontekście strzelonych goli całego zespołu.

W międzyczasie swoją pracę w myśl odrobienia strat próbował wykonywać Górnik, ale do końca pierwszej połowy bezskutecznie. Często podchodził pod bramkę wrocławian, ale jego strzały były najczęściej niecelne. Gorzej było w defensywie. Tam podopieczni trenera Lavicki mieli niemal autostradę w pole karne, ale trudno się dziwić, jeśli na prawej stronie linii defensywnej mecz musiał rozgrywać Mateusz Matras, czyli nominalnie defensywny pomocnik. Po jego stronie stwarzało się największe zagrożenie, co Marcin Brosz powinien zapamiętać i wziąć sobie do serca na przyszłość.

Fajerwerki skończyły się w pierwszej połowie. Śląsk Wrocław przełamał impas

Druga część spotkania przebiegała pod znakiem nijakości. Podopieczni trenera Brosza wciąż nie potrafili stworzyć większego zagrożenia pod bramką Matusa Putnockiego, a Śląsk Wrocław leniwie czekał na swoje okazje. I tutaj trzeba zaznaczyć: bardzo leniwie. Co prawda wrocławska ekipa prezentowała się lepiej przez niemal całe 90 minut, kontrolując przebieg meczu, jednak zabrakło pewnego rodzaju kropki nad i.

Nie licząc sytuacji z 1. minuty widowiska, defensywa WKS-u rozegrała bardzo solidne spotkanie. Na jej czele stał Israel Puerto, który nie dość, że skutecznie dyrygował swoimi kolegami, to jeszcze zaliczył świetny indywidualny występ. Niech nie zamazuje tego faktu niefortunnie trafiona bramka samobójcza. Wśród ogólnie panującej nijakości pod kątem piłkarskim w drugiej części meczu dobrze odnajdowali się także Lubambo Musonda, Michał Chrapek i – można by rzec, że nareszcie – Przemysław Płacheta, który po tym meczu nie musi martwić się o porównania do Miłosza Przybeckiego. Zaliczył straty i złe zagrania, ale nie było ich na tyle, by mówić o słabym występie.

Ze strony przyjezdnych trudno kogokolwiek wyróżnić. Jimenez czy Angulo byli z meczu właściwie wyłączeni, a jeśli już o kimś można wspomnieć w pozytywnym kontekście, to tymi postaciami byliby Erik Janża i Roman Prochazka. I oczywiście to było za mało, żeby odrobić straty i tym samym nie pozwolić Śląskowi na przełamanie niemocy trwającej pięć lat. Goście podłączyli się jeszcze do prądu dzięki bramce kontaktowej z rzutu rożnego (swoją drogą kornery były bardzo groźne), ale zabrakło czasu i zapewne sił, aby realnie pomyśleć o wyrwaniu choćby jednego punktu.

Co istotne dla Śląska, bardziej niż zwycięstwo nad Górnikiem ważne były pierwsze trzy punkty od pięciu spotkań w ekstraklasie. Podopieczni trenera Lavicki przełamali zatem dwie niechlubne passy, co pozwoliło na zbliżenie się do strefy europejskich pucharów na tylko jeden punkt.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze