Bilans Górnika Zabrze od momentu objęcia funkcji trenera tego klubu przez Henryka Kasperczaka jest zatrważający: remis i trzy porażki. Henri, choć głośno tego nie powiedział, z pewnością powoli zaczyna żałować, że zgodził się na pracę przy Roosevelta.
Mogłem się o tym przekonać, obserwując z wysokości trybun mecz zabrzan z Lechią Gdańsk. Górnik przegrał 0:1, choć w drugiej połowie zepchnął do rozpaczliwej wręcz obrony biało-zielonych. Kapitalne zawody rozgrywał jednak Mateusz Bąk, który wspaniałymi paradami sprawił, że trzy punkty pozostały przy Traugutta. – Był niesamowity – powiedział o grze Bączka pełen podziwu Przemysław Pitry.
Jednak to nie obraz bramkarza biało-zielonych, praktycznie w pojedynkę powstrzymującego piłkarzy Górnika, zapadł mi najmocniej w pamięci lecz Henryka Kasperczaka, powoli zmierzającego ku ławce trenerskiej. Dochodziła 50. minuta spotkania, piłkarze obu ekip już dawno rozpoczęli drugą połowę, ale na ławce wciąż nie było Kasperczaka. Asystent Henriego, Jerzy Kowalik, nerwowo zaczął rozglądać się, gdzie też jest jego przełożony. Ten jednak wolnym krokiem szedł w stronę ławki, nie patrząc nawet na boisko, w nadziei, że a nuż jego gracze wyrównali. Przypominał małego chłopca, który ze smutkiem i przerażeniem szedł, jak najwolniej, do szkoły. Gdyby mógł, jak najszybciej zmieniłby kierunek marszu i poszedł gdzie indziej, ale wiedział, że to jego obowiązek i nie może sobie pozwolić na żadną ucieczkę. Dla innych może to mało znaczący obrazek, ale dla mnie ten widok był wstrząsający i jednocześnie doskonale pokazujący, jak ciężka i stresująca jest dla Kasperczaka praca w Zabrzu.
Pierwszą rzeczą, którą Henryk K. zrobił tuż po objęciu funkcji szkoleniowca Górnika, była prośba skierowana do kibiców i dziennikarzy, by nie robili z niego cudotwórcy i nie oczekiwali, że jego nowy zespół od razu rozpocznie marsz w górę tabeli. Co niektórzy jednak o tym zapomnieli, wciąż licząc, że 14-krotny mistrz Polski nie tylko szybko wygrzebie się ze strefy spadkowej, ale także jeszcze przed końcem rundy jesiennej zdoła przedostać się do pierwszej szóstki. Po meczu w Gdańsku Kasperczak nie tylko po raz kolejny zakomunikował, że nie jest cudotwórcą, ale też wyznał, że przedsezonowe plany trzeba szybko zweryfikować.
– Nie ma się co oszukiwać: walczymy o utrzymanie – powiedział na pomeczowej konferencji prasowej. – Musimy zacząć wygrywać, nieważne w jakim stylu. Wiem, że każde spotkanie jest trudne, inne, więc nie będzie liczyć się futbol przyjemny dla oka, ale tylko i wyłącznie skuteczny. Gdy Jacek Zieliński później z wypiekami na twarzy opowiadał o drugim z rzędu zwycięstwie Lechii, a Maciej Rogalski opisywał dokładnie, klatka po klatce, jak zdobył zwycięską bramkę, Kasperczak siedział cicho, błądząc gdzieś wzrokiem. Nie miał później również ochoty rozmawiać z dziennikarzami. Gdy wywiad chciało z nim zrobić Radio Gdańsk, Henri odmówił, tłumacząc się potrzebą rozmów z piłkarzami. Tylko stacji nSport udało się go namówić na pogawędkę, ale nie należała ona do tych z gatunku najdłuższych.
Przekonałem się również, że los Henryka Kasperczaka i jego Górnika nie jest obojętny piłkarskiej Polsce. Jacek Zieliński przyznał, że zabrzanie z Lechią zagrali na bardzo wysokim poziomie, a do szczęścia zabrakło im jedynie skuteczności. Wyznał również, że wiele wskazuje na to, że porażka w Gdańsku była chyba już ostatnią Górnika, bo, grając tak jak z biało-zielonymi w drugiej połowie, zabrzanie powinni już zdobywać komplet punktów w kolejnych meczach. Kasperczak po spotkaniu rozmawiał również z Bogusławem Kaczmarkiem. Bobo uważnie analizował grę zespołu Henriego, komentując ten mecz dla stacji Orange Sport. Pogawędka zakończyła się przyjacielskim uściskiem, a odchodzącego Kasperczaka były asystent Leo Beenhakkera pożegnał słowami: – Nie przejmuj się, Heniu, teraz może być już tylko lepiej. Powodzenia! Przed wejściem do autokaru Henri spytał jeszcze dziennikarzy, jaki był wynik starcia Ruchu z Lechem. Gdy usłyszał, że Niebiescy wygrali 2:0, nieco się zdziwił, ale też i ożywił. Tak jakby ten rezultat był dobrym omenem: skoro może Ruch, to wkrótce będzie mógł i Górnik.
W czasie gdy Kasperczak rozmawiał z Kaczmarkiem, wraz z innymi dziennikarzami udałem się w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: co z tym Górnikiem? Nie było to zadaniem łatwym, bo większość graczy z Zabrza szybko udała się do autokaru. Jako jeden z ostatnich szatnię opuścił Tomasz Zahorski, który nie bał się stawić czoła trudnym pytaniom o obecną sytuację Górnika. – Jestem zdegustowany. Całą drugą połowę „przesiedzieliśmy” na połowie Lechii, mieliśmy wiele dobrych okazji, a jednak nic nie wpadło – powiedział w rozmowie z iGolem Zahorski. – Nasza sytuacja jest coraz trudniejsza i doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Gramy dobrze, ale punktów mimo to nie ma. Teraz styl już nie będzie ważny, najważniejsze będą zwycięstwa, ponieważ chcemy zdobywać punkty i wydostać się ze strefy spadkowej. Na razie bowiem jesteśmy na samym dnie. Gdy wraz z innymi dziennikarzami, chciałem poruszyć jeszcze parę innych kwestii dotyczących Górnika, pojawił się obok nas jeden z zabrzańskich działaczy, który klepnął w ramię Zahorskiego i powiedział: – Chodź Zahor, odjeżdżamy. Nie ma o czym rozmawiać…