Istnieje scenariusz, w którym na mecie sezonu Premiership wszystkie trzy najlepsze drużyny będą mieć 84 punkty, a o tytule zadecyduje bilans bramkowy. Ze statystyk wynika także, że wszystko zależy od Chelsea, która jeżeli w spotkaniach z Tottenhamem i Liverpoolem zdobędzie więcej niż jeden punkt, to z całą pewnością odbierze „Czerwonym Diabłom” tytuł. Do rozegrania w Premier League zostało już tylko pięć kolejek, oto finisz sezonu 2009/2010 według mojej osobistej interpretacji statystyk.
Rozkład jazdy Manchesteru United (w nawiasie przewidywana liczba zdobytych punktów)
Blackburn – Man Utd (3)
Man City – Man Utd (0)
Man Utd – Tottenham (3)
Sunderland – Man Utd (3)
Man Utd – Stoke (3)
Najcięższym meczem dla piłkarzy Fergusona będą bez wątpienia derby Manchesteru. Wprawdzie w optymalnej dyspozycji to „Czerwone Diabły” są zdecydowanie lepszym zespołem, jednak Man Utd w okresie derbów będzie miał na głowie jeszcze Ligę Mistrzów. Ponadto zbyt wiele w drużynie prowadzonej przez Szkota zależy od jednego zawodnika – Wayne’a Rooneya. Zabrakło go w ostatnim szlagierze z Chelsea, a jego drużyna przypłaciła to stratą trzech punktów. Z kolei „Citizens” nie muszą narzekać na braki kadrowe, a ich gra pod wodzą Roberto Manciniego z meczu na mecz wygląda coraz lepiej. Ponadto „Niebiescy” w swoich szeregach mają Carlosa Teveza, który za punkt honoru wyznaczy sobie zatopienie swojego poprzedniego klubu. W tym sezonie już raz mu się to udało, kiedy City wygrało 2:1 z United w ramach Carling Cup, a Argentyńczyk zdobył wszystkie bramki dla swojej drużyny.
W innych spotkaniach „Czerwone Diabły” nie powinny mieć problemu z odniesieniem zwycięstw, nawet w pojedynku z Tottenhamem, który bardzo leży piłkarzom Fergusona. Manchester United wygrał z „Kogutami” ostatnie pięć spotkań, strzelając łącznie aż 16 bramek, tracąc przy tym ledwie pięć.
Rozkład jazdy Chelsea Londyn
Chelsea – Bolton (3)
Tottenham – Chelsea (1/0)
Chelsea – Stoke (3)
Liverpool – Chelsea (1)
Chelsea – Wigan (3)
Na papierze najtrudniejszy finisz sezonu ma Chelsea. Na razie „The Blues” są jednak liderami tabeli i te 74 punkty przez nich uzbierane mogą okazać się decydujące w ostatecznym rozrachunku. Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że Chelsea wygra wszystkie spotkania przed własną publicznością szczególnie, gdy za rywali będzie mieć chłopców do bicia.
Prawdziwe schody zaczynają się jednak w pojedynkach wyjazdowych. Najpierw podopieczni Ancelottiego rozegrają derby Londynu na White Hart Lane, a 1 maja zmierzą się na Anfield Road z Liverpoolem. Jeżeli „The Blues” wygrają którykolwiek z tych dwóch szlagierów, będą mogli się cieszyć z pierwszego od czterech lat mistrzostwa Anglii. Jednak niewiele na to wskazuje. Zarówno Tottenham, jak i Liverpool, to drużyny, które wyraźnie nie leżą „The Blues”. „Koguty” wygrywają u siebie praktycznie wszystko, a rzadko kiedy na White Hart Lane muszą uznawać wyższość Chelsea. Ostatnim razem, kiedy wicemistrzowie Anglii wywieźli z tego gorącego terenu komplet punktów, był mecz w ramach FA Cup rozgrywany ponad trzy lata temu. Niestety, nie potrafię wyprorokować, czy tym razem „The Blues” będą musieli zadowolić się jednym punktem, czy też wrócić do swojej części stolicy w minorowych nastrojach.
Trochę większe szanse dla Chelsea upatruję w pojedynku z Liverpoolem, który w tym sezonie raczej nie radzi sobie najlepiej w meczach z „Wielką Czwórką”. Nie trzeba szukać daleko, ażeby odnaleźć ostatnie zwycięstwo drużyny Ancelottiego na Anfield Road. Rezultatem 1:3 zakończył się pierwszy ubiegłoroczny mecz półfinałowy w ramach Ligi Mistrzów. Próżno jednak doszukać się ostatniego zwycięstwa Chelsea na tym trudnym terenie w lidze, albo chociażby w innych rozgrywkach krajowych (pięć lat temu, 2 października 2005 roku, Chelsea rozgromiła Liverpool na Anfield 4:1). Prawda jest taka, że „The Reds” lubią i potrafią wygrywać z „The Blues”, ale biorąc pod uwagę obecną formę obu drużyn, najbardziej prawdopodobny wydaje się podział punktów.
Rozkład jazdy Arsenalu
Tottenham – Arsenal (1)
Wigan – Arsenal (3)
Arsenal – Man City (3)
Blackburn – Arsenal (3)
Arsenal – Fulham (3)
Teoretycznie najłatwiejszy rozkład jazdy mają “Kanonierzy”, którym po odpadnięciu z Ligi Mistrzów nie pozostało nic innego, jak walczyć o ligowy triumf, który od dawna nie był tak blisko jak teraz. Problemem Arsenalu w ostatnim czasie jest jednak plaga kontuzji, która z kolei prowadzi do tego, że piłkarze z północnego Londynu ostatnimi czasy niebywale meczą się z nawet dużo słabszymi od siebie rywalami. Pomyśleć, że gdyby nie bramki Niklasa Bendtnera regularnie strzelane w doliczonym czasie gry, ten artykuł byłby jedynie porównaniem szans na mistrzostwo Chelsea i Manchesteru United.
Już w następny weekend Wengera i spółkę czeka najtrudniejszy mecz z końcowych, czyli wielkie derby północnego Londynu. Oprócz tego, że w tych spotkaniach przeważnie pada grad goli, wiadomo także, że nigdy na White Hart Lane nie da się wytypować zdecydowanego faworyta. Biorąc pod uwagę ostatnie spotkania ligowe, obie drużyny cierpliwie ciułają kolejne punkty. Wprawdzie „Kogutom” w ostatniej kolejce zdarzyła się wpadka z Sunderlandem, ale przed tym meczem Tottenham mógł poszczycić się passą czterech zwycięstw z rzędu. Z kolei Arsenal nie przegrał w lidze od lutego, kiedy to poległ w innych derbach Londynu – przeciwko Chelsea. Jeżeli chodzi o bezpośrednie pojedynki, wszyscy mają w pamięci tęgie lanie (5:1), które „Koguty” spuściły ekipie Wengera dwa lata temu w ramach Carling Cup. Warto jednak pamiętać, że tamtego dnia goście, swoim już zwyczajem, przystąpili do pojedynku w dość mocno rezerwowym składzie. Co jednak najciekawsze, w samej Premier League Tottenham ostatni raz na White Hart Lane pokonał Arsenal… 11 lat temu, kiedy 7 listopada 1999 roku padł wynik 2:1 dla gospodarzy. I też od tego czasu „Koguty” już nigdy więcej nie potrafiły wygrać z „Kanonierami” w ramach Premiership. W interesie Wengera jest więc to, aby piłkarze Harry’ego Redknappa nie przełamali tej niechlubnej serii już w najbliższy weekend.
Końcowa matematyka
Nawet nie biorąc kalkulatora do ręki, można łatwo wywnioskować, że w razie porażki Chelsea z Tottenhamem wszystkie trzy drużyny walczące o końcowy triumf w lidze solidarnie uzbierają po 84 punkty. Czyżby o wszystkim miał więc zadecydować bilans bramkowy? Jeżeli tak, to już teraz z wyścigu o mistrzostwo można skreślić Arsenal. „Kanonierzy” przez świetną większość sezonu legitymowali się najlepszym bilansem, ale w pewnym momencie, gdy oni zaczęli się męczyć z rywalami, Rooney, Drogba i Lampard zamienili się w prawdziwe maszynki do strzelania goli.
Mocno prawdopodobny jest też scenariusz, w którym „The Blues” wyprzedzą obie wspomniane ekipy zaledwie jednym punktem, dlatego też w końcowym rozrachunku Chelsea należy dać 45% szans, Manchesterowi United 35%, a Arsenalowi zaledwie pozostałe 20%.
Najśmieszniejsze w całym tym liczeniu i przewidywaniu jest oczywiście to, że wszystkie te drużyny grają w piłkę nożną, w jeden z najbardziej nieprzewidywalnych sportów drużynowych. Jest to prawie pewne, że w ciągu tych pięciu najbliższych kolejek zdarzy się chociaż jedna niespodzianka która sprawi, że całą moją powyższą matematykę trafi szlag. Oby tak było!