Wspaniały lider


Od tego jednego meczu zależało bardzo dużo - przy ewentualnej wygranej Legia nadal liczyłaby się w walce o mistrzowski tytuł, a GKS straciłby nie tylko pierwsze miejsce na rzecz Zagłębia, ale również pokaźną przewagę punktową. Bełchatów był tym razem jednak niegościnny i pożegnał swoich rywali z bagażem 3 goli i 0 kontem punktowym. Tym samym zespół Dariusza Wdowczyka może powoli przestać marzyć nie tylko o obronie tytułu mistrzowskiego, ale również o występach w przyszłym roku na arenie międzynarodowej.


Udostępnij na Udostępnij na

„Pozamiatane”

Do Krakowa na mecz przyjechało lubińskie Zagłębie, które chciało podtrzymać passe meczów bez porażki i chociaż na 24 godziny wyjść na pierwsze miejsce w ligowej tabeli. Gospodarze mieli o wiele mniejsze aspiracje, ponieważ… drużynę „Pasów” w trakcie minionego tygodnie nawiedziła infekcja wirusowa, która „rozłożyła” zespół „na łopatki”. Działacze z Krakowa wystosowali stosowne pismo do Ekstraklasa S.A., jednak włodarze naszej ligi nie zezwolili na rozegranie tego meczu w innym terminie. Mimo dużych braków kadrowych i ogólnego osłabienia organizmów piłkarze Stefana Majewskiego po bramkach Pawlusińskiego i Wiśniewskiego prowadzili już na samym początku 2:0, jednak z każdą upływającą minutą opadali z sił i do głosu dochodzili zawodnicy Zagłebia. Najbardziej aktywny był Iwański, strzelec dwóch bramek, który oprócz dobrej skuteczności wykazał się dużym sprytem wywalczając dla swojej drużyny rzut karny. Na bramkę nie zamienił go jednak Michał Chałbiński, który nie zdołał pokonać Marcina Cabaja. Oprócz Iwańskiego do siatki rywali trafił jeszcze Łukasz Piszczek oraz Robert Kolendowicz, dla którego był to również oficjalny debiut w meczu ligowym w barwach Zagłębia.

O połowę mniej goli padło w Poznaniu, gdzie Lech po najlepszym meczu w tej rundzie w swoim wykonaniu pokonał Kolportera Koronę 3:0. Drużyna prowadzona przez Franciszka Smudę w końcu zagrała na swoim wysokim poziomie i pokazała, że drzemie w niej nadal duży potencjał, który trzeba zacząć wykorzystywać. Dodatkową motywacją do wspaniałej gry były również obchody 85-lecia „Kolejorza” – lepszego prezentu niż zwycięstwo nad jednym z pretendentów do mistrzowskiego tytułu nie można sobie było wymarzyć.

Spotkaniem, które wzbudzało jednak najwięcej zainteresowania, był mecz obecnego lidera rozgrywek z Legią Warszawa, dla której był to mecz praktycznie ostatniej szansy na nawiązanie walki z ligową czołówką. Był to zapewne również mecz ostatniej szansy dla trenera „Wojskowych”, który pomimo bardzo dużych nakładów finansowych nie potrafił stworzyć zespołu, który będzie w stanie obronić zdobyty rok temu mistrzowski tytuł. Kolejne minuty na boiskowym zegarze upływały, Dariusz Wdowczyk stawał się powoli coraz bardziej czerwony ze zdenerwowania, aż przyszło wstrząsające całą Warszawą 180 sekund. Najpierw po rzucie rożnym do bramki gości trafił będący w życiowej formie Dawid Nowak, a chwile później kapitalnym strzałem głową popisał się niechciany w Legii Tomasz Jarzębowski. Zaczerwienienie momentalnie zostało zastąpiona na twarzy Wdowczyka przez niespotykaną w dzisiejszych czasach bladość. Trochę nadziei w serce trochę już pogrążonego trenera gości wlała bramka Hugo na początku drugiej połowy, jednak kilka minut później po trafieniu Boguskiego „Wdowiec” wyglądał na człowieka pogodzonego ze swoim losem. Dobrze wiedział, że tego meczu już nie będzie w stanie wygrać, a oznacza to niechybne pożegnanie się z piastowaną przez niego obecnie posadą.

To nie tak miało być

Tak jak i w każdej kolejce, tak i w tej co już za nami, nie obyło się bez kilku ciekawych, zaskakujących wyników. Do takich należy zaliczyć remis krakowskiej Wisły z jej imienniczką z Płocka. Dobrych okazji nie wykorzystali Paulista i Brożek, a przed kompromitacją jaką byłaby porażka z ostatnią drużyną naszej ligi „Białą Gwiazdę” uratował Emilian Dolha. Gospodarzom animuszu dodała z pewnością informacja, że Orlen jednak postanowił nie wycofywać się ze sponsorowania zespołu i utrzyma nakłady finansowe na takim samym poziomie, jak do tej pory (około 11 mln. złotych na sezon).

Dość nieoczekiwana na własnym boisku przegrał Górnik Zabrze, który podejmował innego Górnika, tego z Łęcznej. Spotkanie w Zabrzu należało do tych, w których każdy wynik byłby sprawiedliwy i nikt po zejściu z boiska nie mógł czuć się oszukany. Fakt faktem, że gospodarze zapewne wywalczyliby trzy punkty, jednak fatalnie w bramce spisywał się Sławik, który najpierw „wypluł” przed siebie piłkę czym ułatwił rywalom zdobycie bramki, a następnie przepuścił strzał z bardzo ostrego konta.

Do grona niespodzianek zaliczyć też można remis Groclinu z Odrą Wodzisław. Goście pomimo osłabień kadrowych potrafili wydrzeć punkty grającemu zdecydowanie lepiej i ładniej Groclinowi po fantastycznej bramce Malinowskiego z końcowych fragmentów meczu. Największym problemem podopiecznych Skorży był brak wykończenia stwarzanych sobie sytuacji, a co za tym idzie, brak goli. Pomimo znacznej przewagi Groclin musiał zadowolić się zaledwie jednym punktem. W ten sposób Dyskobolia odnotowała 12 remis w tym sezonie.

Wszyscy kibice szykowali się na wielkie derby Łodzi, które rozgrywane były po raz 56 w długoletniej historii naszej rodzimej ekstraklasy. Wielkie oczekiwania nie zostały jednak chociaż w połowie spełnione – sam mecz mógł znudzić nawet najbardziej wytrwałego obserwatora, a kilka sytuacji przez cały czas trwania meczu, które w dodatku ani raz nie kończą się zdobyciem bramki, nie świadczy o pojedynku ŁKS-u z Widzewem zbyt dobrze. Jeszcze gorzej przedstawia się ten mecz w świetle wtargnięcia na płytę boiska pseudokibiców – efektem tego czynu jest wzrost cen biletów zarówno na mecze ŁKS-u (o 5zł) jak i Widzewa (o 3 zł).

Okiem statystyka

W Orange Ekstraklasie rozegrano do tej pory 144 spotkania (59 zwycięstw gospodarzy, 35 zwycięstwa gości i 50 remisów), strzelono w nich 364 gole (208 gospodarze, 156 goście) co daje średnią 2,53 bramki na mecz. Wykonywano również 28 rzutów karnych, z czego sześć nie zostało wykorzystanych (Jacek Dembiński, Maciej Iwański, Łukasz Garguła, Andrzej Szczypkowski, Michał Chałbiński oraz Marcin Bojarski). Sędziowie zdecydowali się pokazać 624 żółtych kartek (najwięcej Jarosław Żyro – 46) oraz 30 czerwonych (najwięcej Hubert Siejewicz – 5).

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze