Drogi Widzewie, może już czas zmienić swoją politykę?


Kolejna wpadka po restarcie ligi. Kibice mają już dość. Co poszło w Łodzi nie tak?

3 lipca 2020 Drogi Widzewie, może już czas zmienić swoją politykę?

Pamiętacie może tę słynną okładkę jednej z gazet po przegranym przez Polskę meczu na mundialu 2006? Widniał tam napis: „Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo. Nie wracajcie do domu”. Hasło to, a przynajmniej to pierwsze zdanie, idealnie pasuje do obecnej sytuacji „Czerwono-biało-czerwonych”. Cierpliwość kibiców Widzewa już chyba się wyczerpała, co można zaobserwować we wpisach w mediach społecznościowych. Generalnie ich zdaniem piłkarze tylko się kompromitują. I trudno się z tym nie zgodzić.


Udostępnij na Udostępnij na

W siedmiu spotkaniach po restarcie 2. ligi trzy razy przegrali, dwa razy zremisowali i dwa razy wygrali. W tym czasie zdobyli i stracili po 12 bramek. O ile taka statystyka po stronie zdobyczy jest jak najbardziej na plus i pokazuje, że w przodzie jest całkiem dobrze, o tyle ta po stronie strat udowadnia, że w obronie panuje istny chaos. Jeśli dobrze pamiętam, to przed przerwą spowodowaną pandemią łodzianie mieli najlepszą obronę w lidze, a dziś?

Patrząc na kluby z czołówki, to defensywa Widzewa jest najgorsza, nikt ostatnimi czasy nie traci tylu goli. Nikt nie popełnia tak prostych błędów w grze obronnej. Jakim cudem „Czerwono-biało-czerwoni” wciąż są na pierwszym miejscu w tabeli? Ano mają szczęście, że pościg za nimi jest równie nieudolny co ich gra w ostatnich tygodniach. Chociaż ostatnio obudził się Górnik Łęczna, który wygrał cztery mecze z rzędu. Tylko pozazdrościć takiej serii.

Jestem przekonany, że po pierwszy dwóch, trzech spotkaniach po tej wymuszonej przerwie wielu kibiców spodziewało się słabszej gry niż w poprzedniej rundzie, to zrozumiałe. Ale rozegrano już siedem kolejek i myślę, że ani ja, ani większość fanów Widzewa nie zauważyło nawet jednego procenta poprawy w grze swoich ulubieńców. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieć deja vu sprzed roku. A to będzie oznaczać kolejną rewolucję.

Era pani Pajączek

Martyna Pajączek całkiem niedawno obchodziła rocznicę swojej prezesury w Widzewie. Na pewno zna się ona na piłce, odnosiła sukcesy w poprzednich miejscach pracy, ale teraz nie do końca jest tak dobrze. Jak zatem można ocenić jej pierwszy rok w klubie z Łodzi? Wydaje mi się, że jak na razie nie widać żadnych efektów jej pracy (przede wszystkim jeśli chodzi o pierwszy zespół). Okej, jest nowy trener (specjalista od awansów), są nowi piłkarze, ale… gra jest taka sama jak przed rokiem. Tam po prostu nie widać progresu.

Przed kampanią wydawało się, że to będzie ten sezon. Widzew z takim budżetem, taką infrastrukturą i takimi zawodnikami powinien, jak to się kolokwialnie mówi, wciągnąć tę ligę nosem. Łodzianie powinni zdystansować, i to o wiele długości, swoich rywali. Nikt nie oczekiwał 34 zwycięstw, ale co najmniej bezpiecznego, na kilka kolejek przed końcem, awansu na zaplecze ekstraklasy. Rzeczywistość jednak brutalnie te plany zweryfikowała.

Na niekorzyść działalności pani prezes przemawia również to całe zamieszanie z kibicami, którzy zakupili karnety na sektory A5 i A8. Decyzja o zmianie regulaminu w czasie gry, tak się po prostu nie robi.

Pierwszy rok do zapomnienia.

Czy Kaczmarek to odpowiedni trener?

Przed sezonem byłem optymistą i zwolennikiem zatrudnienia trenera Kaczmarka. To dobry trener i chyba najlepszy – przynajmniej na papierze – który przyszedł do Widzewa po jego reaktywacji. Nazywają go specjalistą od awansów, udało mu się bowiem w przeszłości awansować z różnymi zespołami na różne poziomy rozgrywkowe. Cenię go, tym bardziej że przyszedł do klubu w trudnym okresie. Przejął drużynę, która była już w czasie okresu przygotowawczego. Nic więc dziwnego, że na efekty jego pracy, jego filozofii gry trzeba było trochę poczekać. Po mniej więcej miesiącu od rozpoczęcia tego sezonu wszystko zaczęło trybić.

Łodzianie kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa, czasem remisując. Może styl nie był przekonujący, ale były wyniki. Jednak coś po tej wymuszonej przerwie się posypało. Dziś nie ma stylu i – co gorsze – nie ma wyników. Piłkarze są katastrofalnie przygotowani pod względem kondycyjnym. To widać gołym okiem i nie trzeba być nie wiadomo jakim znawcą, żeby stwierdzić, że po restarcie ligi piłkarze Widzewa już po kilkudziesięciu minutach nie mają siły biegać. I to nie jest tak, że zadyszka łapie poszczególnych zawodników. Każdy, bez wyjątku jest wypruty z sił. Zupełnie jak polska reprezentacja na mundialu w Rosji.

Być może trener Kaczmarek i jego sztab w czasie tych przygotowań przesadzili z obciążeniami? Tego nie wiem, ale efekty, które widać, są niepokojące. Każdy z rywali łodzian po pandemii wygląda na ich tle jak Usain Bolt albo Mo Farah, którzy zawsze deklasowali swoją konkurencję. Przecież w końcówce ostatniego spotkania z Elaną Toruń obrońcy Widzewa poruszali się jak muchy w smole, a każde wyjście z kontrą ich rywali przyprawiało o palpitacje serca kibiców „Czerwono-biało-czerwonych”. Piłkarze łódzkiego zespołu nie mieli nawet siły, aby dać – jak to się mówi w piłkarskim slangu – z wątroby.

Drugi problem, jaki dostrzegam, to taktyka. Nie posiadam żadnych licencji, nigdy nie prowadziłem zespołu piłkarskiego, chyba że w grze FIFA. Ale nie trzeba być tu wybitym fachowcem, aby stwierdzić, że jedyny pomysł na grę, jaki mają łodzianie, to laga na Robaka. On się zastawi, powalczy, zgra piłkę i wbiegnie tam, gdzie powinien być rasowy napastnik. To może i było dobre, ale na początku tego sezonu. Dziś już wszyscy wiedzą, jak Widzew gra, i nie ma w tym żadnego elementu zaskoczenia.

Przed sezonem pewne były dwie rzeczy. Po pierwsze, że Robak zdobędzie co najmniej 15 goli. Po drugie, że łodzianie będą zmuszeni do gry w ataku pozycyjnym. Czy naprawdę nie można było się do tego przygotować? Jak patrzy się na grę „Czerwono-biało-czerwonych”, to widać, że nie mają oni bladego pojęcia, jak rozegrać taką akcje. Brakuje precyzji, dynamiki, przyspieszenia, gry na jeden, dwa kontakty. W zamian za to są niedokładne podania, statyczna gra i długie, niepotrzebne holowanie piłki.

Czy naprawdę tak to miało wyglądać?

Kasa za doświadczenie

Chciałbym się jeszcze odnieść do jednej kwestii, a mianowicie ściągniętych ostatnimi czasy piłkarzy. Pani Pajączek i trener Kaczmarek postawili na doświadczonych zawodników, z przeszłością m.in. w ekstraklasie, ale też i 1. lidze. Miało to sprawić, że łódzki zespół spokojnie awansuje do Fortuna 1. Ligi. Niestety tak nie jest. W większości przypadków to doświadczenie nie idzie w parze z umiejętnościami i jakością. Na dzień dzisiejszy z tych wszystkich nowych i ogranych w wyższych ligach piłkarzy tylko Pawłowski i Robak dają coś Widzewowi (nie liczę tu Tanżyny, który jest w klubie nieco dłużej, ale akurat on teraz również ma słabszy okres, chociaż w polu karnym przeciwnika piłka go szuka). Gdyby nie ta dwójka, to strach pomyśleć, gdzie byłby dziś Widzew. Może zamiast walczyć o awans, to walczyłby o spadek?

Trzeba przyznać, że w Łodzi zrobiło się całkiem niezłe gniazdko. Duże miasto, ładny stadion, wierni kibice i dobra kasa. Jestem przekonany, że taki Możdżeń czy Ojamaa spokojnie inkasują kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. I niech sobie zarabiają. Nie chcę i nie zamierzam zaglądać im do portfela, ale mogliby chociaż pokazywać na boisku odrobinę zaangażowania. Możdżeń poza kilkoma meczami zupełnie nie przekonuje. Jestem pewien, że stać go na dużo, dużo więcej, niż pokazuje to w zespole Kaczmarka. Często również za długo holuje piłkę i jest nieskoncentrowany i… podaje do przeciwników. Jak w meczu z rezerwami Lecha. Piękna asysta drugiego stopnia.

Ojamaa… ech. Trafił na al. Piłsudskiego 138 w lutym tego roku. Zakładam, że to Marcin Kaczmarek chciał tego zawodnika. Tylko po co? Gość swój prime time ma dawno za sobą. Na boisku porusza się jak skład węgla i nie napiszę czego jeszcze. Ociężały, nieporadny, wolny. Po prostu idealne wzmocnienie. Wróć. Osłabienie. 29-letni Estończyk nie podjął chyba w tym sezonie (w barwach Widzewa, bo wcześniej grał w Miedzi Legnica) ani jednej dobrej decyzji. Jakimś cudem Transfermarkt.de naliczył mu dwie asysty. Powiedzmy, że to błąd statystyczny. Odnoszę wrażenie, że gdy on jest na boisku, to łodzianie grają w dziesięciu, bo Ojamaa potrafi na długie fragmenty meczu po prostu zniknąć.

Swoją drogą „Czerwono-biało-czerwoni” mają fatalne skrzydła. Po drugiej stronie biega sobie Konrad Gutowski. Mam wrażenie, że gra on tylko dlatego, że jest młodzieżowcem. No dobrze, chłopak się stara, biega, coś tam próbuje, ale nic z tego nie wynika. Taki typowy jeździec bez głowy, zawsze zagubiony i uwikłany w taniec z piłką. Czy w Łodzi nie żadnego innego młodego piłkarza, który by go zmienił?

Co z tą młodzieżą?

Jak oglądam ostatnie poczynania zawodników Widzewa, to do głowy przychodzi mi jedna myśl. Czy w Łodzi i w regionie nie ma zdolnej młodzieży, której marzeniem jest gra dla tego klubu? Czy w akademii naprawdę nie ma młodych, ambitnych piłkarzy, którzy gdyby dostali swoją szansę, gryźliby trawę, aby pokazać się z jak najlepszej strony? Którzy utożsamialiby się z klubem w przeciwieństwie do Ojamy i innych „doświadczonych” zawodników?

Niestety ominęły mnie czasy „Wielkiego Widzewa” z lat 90. Jednak od kiedy pamiętam, to kibice z al. Piłsudskiego od zawsze wymagali od swoich ulubieńców zaangażowania, walki, nieustępliwości. W skrócie, chcieli zobaczyć u nich słynny widzewski charakter, nic więcej. Czy u obecnych piłkarzy widać ten błysk w oku? Nie, absolutnie nie. Poza pewnymi wyjątkami oczywiście.

W czym ci nastoletni chłopcy byliby gorsi od tych, którzy dziś stanowią o „sile” pierwszej drużyny, od tych najemników – bo inaczej nie można ich określić? Mieliby mniej „doświadczenia”? Okej, ale ich wymagania finansowe byłyby zdecydowanie mniejsze, a zaangażowanie nieporównywalnie większe. Ponadto wydaje mi się, że kibicom łatwiej byłoby zrozumieć porażki czy przegrane awanse, gdyby w koszulkach ich ukochanej drużyny występowali nastolatkowie, którzy z tym klubem się utożsamiają, jak swego czasu Patryk Wolański. Takich zawodników jak obecnie drugi bramkarz Widzewa pani prezes Pajączek powinna szukać. Takich, którzy mają ten zespół w sercu, którzy się na nim wychowywali. To tylko może zaprocentować w przyszłości.

Dziś po prostu kibice czują złość, smutek i rozgoryczenie. Poniekąd również mogą czuć się oszukani, ponieważ miały być stabilizacja i pewny awans, a będzie nerwówka do końca i kolejna rewolucja. To już chyba znak rozpoznawczy tego „nowego” Widzewa.

Oceny

Wojciech Pawłowski – od kiedy tylko wszedł do gry, robił spore wrażenie. W każdym spotkaniu ratuje kilka swój zespół. Absolutnie jeden z bohaterów Widzewa w tym sezonie.

Łukasz Kosakiewicz – jego gra do przodu jest dobra. Potrafi celnie dośrodkować, ale jest obrońcą i powinno się go rozliczać przede wszystkim z gry w defensywie, a ta jest po prostu na marnym poziomie. Poza tym od początku sezonu jest w słabej dyspozycji fizycznej, często po kilkunastu minutach gry oddycha już rękawami.

Daniel Tażyna – ma teraz słabszy okres, jak cały zespół. Jednak jest jednym z lepszych piłkarzy łódzkiej drużyny. Waleczny, ambitny i z charakterem.

Sebastian Rudol – spodziewałem się po nim zdecydowanie więcej.

Kornel Kordas – wiecznie zagubiony.

Mateusz Możdżeń – dobre mecze przeplata słabymi. Widzi więcej niż koledzy z drużyny, ale często podejmuje złe decyzje.

Bartłomiej Poczobut – walczy, próbuje, ale często źle się ustawia.

Konrad Gutowski – młody, szybki i nieprzewidywalny – nawet dla samego siebie. Patrzy cały czas w dół, na piłkę, często podejmuje złe decyzje.

Christopher Mandiangu – dobry drybling, ale czasami go nadużywa. Jak dla mnie to idealny dżoker, który wejdzie na podmęczonego rywala i da impuls o ataku swojej drużynie. Nie kojarzę ani jednego dobrego meczu w jego wykonaniu, gdy zaczynał od pierwszej minuty.

Rafał Wolsztyński – potrafi odnaleźć się w polu karnym. Potrafi strzelać bramki, co udowodnił w Polkowicach. Jeden problem – nie potrafi współpracować z Robakiem. Są zbyt podobnymi do siebie zawodnikami.

Marcin Robak – klasa sama w sobie. Czasami podejmuje złe decyzje, ale każdemu się one zdarzają. Gdyby nie on, to dziś z Widzewem mogłoby być słabo. Wszystko opiera się na jego barkach.

Henrik Ojamaa – żenada, kompletny niewypał.

Adam Radwański – bardzo krytykowany, jednak ja dostrzegam w nim to coś. Jeśli chodzi o piłkarzy Widzewa po pandemii, to jest on jednym z jaśniejszych punktów.

Marcel Gąsior – przeciętniak.

Hubert Wołąkiewicz – lata swojej „świetności” ma już dawno za sobą. Ściągnięty na szybko w miejsce kontuzjowanego Krystiana Nowaka. Kolejny piłkarz, który miał wnieść doświadczenie, a jedyne, co wniósł, to strach i niepewność w szeregach obronnych Widzewa.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze