Przy ulicy Traugutta w Gdańsku rozegrany został ostatni mecz w ramach 11. kolejki polskiej Ekstraklasy. Nieoczekiwanie doszło do bardzo wyrównanego boju, który w ostateczności zakończył się bezbramkowym remisem.
Trener gospodarzy, Tomasz Kafarski, zdecydowanie postawił na ofensywę w niedzielnym spotkaniu. Przedmeczowe prognostyki mówiły o planach strzelenia szybkiej bramki przez Lechię i grę w defensywie do 90. minuty w celu obrony wyniku. Piłka nożna ma to do siebie, że często jest zaskakująca i nie da się napisać scenariusza każdej potyczki. Obydwie ekipy zajmują miejsce w środku ligowej tabeli. Faworytem wskazywano piłkarzy poznańskiego „Kolejorza”, który jako pierwszy zespół w tym sezonie pokonał Wisłę Kraków, a mecz w Gdańsku miał pokazać, że Lech w końcu zaczął grać.
Pierwsze minuty były głównie rozgrywane w środku pola. Jednak częściej w akcjach podbramkowych znajdowali się piłkarze z Poznania. Warto odnotować sytuację z czwartej minuty, kiedy to Lewandowski zgrał piłkę głową w pole karne do Peszki, ale ten przegrał pojedynek szybkości z bramkarzem gospodarzy. Przez kolejne 20. minut piłkę prowadzili przyjezdni, którzy próbowali swoich sił z ataków pozycyjnych. Piłkarze Lechii zamknięci byli na swojej połowie i liczyć mogli tylko i wyłącznie na grę z kontrataku. Tak też w 25. minucie po pierwszym gwizdku arbitra w pole karne z prawego skrzydła dograł Zabłocki, a tam Buzała nie popisał się talentem strzeleckim, nie trafiając z dziesięciu metrów od bramki rywala. Po tym koszmarnym strzale Lechici przycisnęli jeszcze bardziej. Na pięć minut przed końcem pierwszej odsłony meczu wynik otworzyć mógł Robert Lewandowski, który po strzale Gancarczyka przestrzelił z kilkumetrowej dobitki. Mimo wyraźnej przewagi Lecha, wynik do połowy nie uległ zmianie. Zespoły miały po jednej dogodnej sytuacji do objęcia prowadzenia.
Po wyjściu z szatni zawodnicy Lechii Gdańsk ruszyli do ataku. Przez pierwsze kilkanaście minut stwarzali świetne sytuacje, którym brakowało tylko dobrego dogrania czy strzału. Goście pierwszą sensowną akcję w drugiej połowie przeprowadzili w 60. minucie, wtedy na strzał zza pola karnego zdecydował się Lewandowski. Po chwili dominacja podopiecznych Tomasza Kafarskiego zmalała, gra się wyrównała. Niestety do końca meczu nic się nie zmieniło. Ostatnim wydarzeniem godnym odnotowania była czerwona kartka z 80. minuty podarowana Ivanowi Djurdjeviciowi.
Wygrana Lecha ze świetnie dysponowaną Wisłą Kraków sprzed tygodnia miała sprawić, że piłkarze z Poznania będą pewniejsi siebie i skutecznie wskoczą do czołówki ligi. Z przykrością musimy poinformować, że mecz z „Białą Gwiazdą” był chwilowym przebudzeniem podopiecznych Jacka Zielińskiego.