Dla piłkarzy Lille obecny sezon jest na tę chwilę nadzwyczaj udany. Po raz drugi z rzędu awansowali z fazy grupowej Ligi Europejskiej, a przede wszystkim „grozi” im pierwsze od pół wieku mistrzostwo Francji. Czy jednak podopieczni Rudiego Garcii są realnym kandydatem do ostatecznego tryumfu? Czy komfortowa sytuacja, w jakiej się znaleźli, nie stanie się przyczynkiem do spuszczenia z tonu?
Nie stawiałbym takich pytań, gdybym nie miał powodu. Moje wątpliwości wzbudziły dwie ostatnie kolejki, które „Les Dogues” mieli okazję rozegrać w lidze. Również istotną w tym rozważaniu może być pucharowa potyczka z Nantes, w której konieczne były karne, by wyłonić zwycięzcę. Wiadomo, iż spotkania w krajowym pucharze nigdy nie należą do łatwych, nawet z przeciwnikami z niższych klas rozgrywkowych. Był to tym bardziej prestiżowy pojedynek, bo Nantes jeszcze do niedawna było istotną siłą w Ligue 1 (zdobyli krajowy tytuł dekadę temu) i dziś zmaga się, by powrócić do dawnej świetności. Nie można jednak nie zauważyć problemów, jakie sprawili obecnie jednej z najlepszych ekip we Francji. Najlepszy atak L1 zaliczył zaledwie jedno trafienie w 42. minucie (przy której asystował reprezentant Polski – Ludovic Obraniak), a przez następne 78 minut bramka gości stała jak zaczarowana. Doprowadziło to do rzutów karnych. W nich bohaterem okazał się Mickael Landreau – bramkarz Lille i była gwiazda „Kanarków” znad Atlantyku.
Zimowa przerwa w sezonie piłkarskim jest zawsze wielką zagadką. Nigdy nie wiadomo, jak wpłynie ona na formę drużyny, która w tym czasie może ulec diametralnej zmianie. Nie było więc pewne, w którym miejscu w szeregu trzeba postawić Lille. Czy dość zaskakujące przodownictwo w tabeli będzie dobrym startem w walce o mistrzostwo, czy też kolejne mecze udowodnią, iż ambicje i potencjał klubu nie sięgają tak wysoko?
Wraz z pierwszymi potyczkami „Les Dogues” wszystko miało się wyjaśnić. Przyszły dwa ligowe zwycięstwa, najpierw 2:0 w Nicei, a potem 3:0 z Nancy w zaległym spotkaniu, i cała Francja oniemiała. Każdy był zachwycony grą i wynikami piłkarzy z północy, którzy nie dość, że prezentowali astronomicznie lepszy poziom od swoich rywali, to przez całe 90 minut dążyli do zdobycia kolejnych bramek niezależnie od wyniku. W prasie rozpisywano się nad wspaniałą grą tria Gervinho – Sow – Hazard, przyrównując ich nawet do wielkiej Barcelony. Oczywiście, Barcelony we francuskim wymiarze.
Po tych wspaniałych zwycięstwach przyszedł czas na pierwsze stracone punkty. Jeszcze w derbach północnej Francji zespół ugrał pełną pulę, lecz tydzień później przeszkodą nie do przejścia okazało się być słabiutkie Auxerre (1:1 na wyjeździe). Patrząc na zdobycz punktową, trudno przyczepić się o coś do lidera. W końcu rywale za ich plecami równie łatwo gubią pewne punkty. Jednak nie efekt, lecz styl prowadzenia piłki może napawać sympatyków Lille niepewnością. Gdy Paris Saint-Germain i Olympique Lyon tracą w swoich meczach punkty, ale prezentują interesujący futbol, podopieczni Rudiego Garcii po bardzo marnej grze – z obu stron – dają sobie wydrzeć wygraną w ostatnich minutach. Przez pełne 90 minut na Stade Abbe Deschamps wiało nudą, a poziom piłkarski wołał o pomstę do nieba. Rodzynkiem w tym nieciekawym daniu była bramka Moussy Sowa, zdobyta strzałem przewrotką. Goście wyglądali tak, jakby byli w pełni usatysfakcjonowani szybkim prowadzeniem i nie kwapili się, by częściej zatrudniać golkipera Auxerre. Zemstą za taką postawę było trafienie Dariusza Dudki.
Bardzo podobną sytuację zaobserwować można było zaledwie tydzień wcześniej. Wtedy mówiliśmy, że derby na północy zawiodły, gdyż przyjezdni z Lens za wszelką cenę chcieli wywieźć bezbramkowy remis, nie marnując sił na konstruowanie ataków. Jasne jest, że tak ustawiony zespół nie sprzyja kreowaniu pięknej gry i Lille musiało wielce się natrudzić, by choć raz wpakować piłkę do siatki rywali. Jednak i tym razem osiągnięte w drugiej połowie prowadzenie pozwoliło gospodarzom kontrolować przebieg gry bez forsowania tempa. Coś, co wcześniej było znakiem firmowym jedenastki Garcii – bezkompromisowa walka o kolejne gole – teraz wyparowało prawie z dnia na dzień. „Przyszły mistrz” zaczął kalkulować…
Sezon ligowy, szczególnie w takich państwach, jak Anglia, Włochy czy Hiszpania, jest wyjątkowo wyczerpujący. Podobnie jest we Francji, w której aż 20 ekip bierze udział w walce o krajowy prymat. Z tego też powodu siłami trzeba mądrze gospodarować, a w odpowiednim czasie odpalić zachowane rezerwy. Najwyraźniej do podobnych wniosków doszli w Lille. Po co eksploatować organizm przez całe spotkanie, jeżeli wystarczy grać ze znacznie mniejszym natężeniem? W podobnym tempie, w jakim wprowadzili tę taktykę, zostali skarceni. Miał w tym udział nie tylko polski obrońca, ale również i sędzia, który nie dopatrzył się spalonego Dariusza Dudki. Fakt jest jednak faktem – słabo prezentujące się Lille, choć kontrolujące przebieg wydarzeń na boisku, dało się użądlić. Dlaczego zatem taka taktyka została wdrożona?
Oba krajowe tytuły klub spod belgijskiej granicy osiągnął w pierwszej dekadzie po II wojnie światowej (1946 i 1954), gdy dopiero rodziła się potęga Stade Reims. Czas odległy, a kibice stęsknieni sukcesów. Ostatnie lata były dla ich pupili bardzo obiecujące. Klub coraz prężniej funkcjonuje, a drużyna staje się nową siłą we francuskim futbolu. Lada dzień (2012 rok) pojawić się ma nowy obiekt w mieście, który pomieści 50 tysięcy widzów. Dziś często bywa, że nie wszyscy zainteresowani mogą oglądać swoich ulubieńców na żywo. Czas ku temu, by pojawił się sukces sportowy, wydaje się idealny. Zatem trudno zaprzepaścić okazję, która nadarza się w obecnym sezonie. Stąd też wynikać może zachowawcza taktyka. Gdy po zakończonych rozgrywkach zespół opuści prawdopodobnie kilku znaczących graczy (Adil Rami już podpisał kontrakt z Valencią), trudno będzie szybko odbudować siłę drużyny.
Innym powodem takiej gry Lille mogą być ich złe doświadczenia z jesiennej rundy. Wtedy to w dwóch wielce istotnych spotkaniach z Marsylią i Lyonem piłkarze Garcii musieli przerzyć gorzkie porażki. Szczególnie potyczka z obrońcą mistrzowskiego tytułu była wymowna. „Les Dogues” objęli prowadzenie po świetnej, pełnej polotu pierwszej połowie, po przerwie zaś uszło z nich powietrze i skończyło się na 1:3. Również z Lyonem zagrali ofensywny, otwarty futbol, a wynik był identyczny. Teraz nie chcą popełnić tego samego błędu. Kontrola nad boiskowymi wydarzeniami może być kluczem w najważniejszych potyczkach. W niedługim zaś czasie, bo na przełomie lutego i marca, czeka ich trudna seria: rewanżowe mecze z OL i OM, dwumecz z PSV Eindhoven w Lidze Europejskiej, a także walka w Pucharze Francji z Lorient. Będzie to właściwy sprawdzian dla obecnego lidera Ligue 1 i wtedy okaże się, jaką taktykę dla swoich podopiecznych przygotuje Rudii Garcia i czy będzie ona skuteczna.
Na zakończenie chciałem się wytłumaczyć z przedstawionej w tytule oceny poczynań Lille. Nie chcę stawiać piłkarskiego pragmatyzmu niżej w hierarchii różnorodności taktyk. Jednak w tym przypadku poczułem się nieco zawiedziony, gdy zobaczyłem nowe podejście piłkarzy „Les Dogues”. Nad Sekwaną zaistniała w końcu inna jakość gry, w której pełno jest futbolowej wirtuozerii, a brak miejsca na jakiekolwiek kalkulacje. Żywię jednak głęboką nadzieję, iż nie zniknie ona zbyt prędko, a Lille dalej będzie zachwycało kibiców w całej Europie.