Dawno, dawno temu niejaki Juliusz Cezar, przekazując wiadomość senatowi o swoim zwycięstwie nad Farnakesem II w bitwie pod Zelą, wypowiedział te oto słowa: Veni, vidi, vici. Te trzy wyrazy w języku polskim oznaczają: Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Miały one podkreślać błyskawiczne zakończenie wojny w wykonaniu wojsk Cezara. Podobnie mógłby powiedzieć trener 50. sezonu Bundesligi Jupp Heynckes do swoich szefów w Bayernie Monachium po zakończonych rozgrywkach.
Analogia z Cesarstwem Rzymskim w kontekście Bayernu Monachium to nie przypadek. Wszyscy pamiętamy, że Juliusz Cezar władał armią niewyobrażalnie silną. Dzisiaj nie do pomyślenia wydaje się zmobilizowanie takich wojsk i zajęcie takiego obszaru, jaki wówczas należał do Rzymian. Obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją, ponieważ trener Jupp Heynckes stworzył ekipę, która siłą rażenia mogłaby zmieść z powierzchni Ziemi niemały obszar. W minionym sezonie jego drużyna poradziła sobie z całą piłkarską Europą. Na jej drodze stanęli hegemoni europejskiego futbolu, czyli FC Barcelona. Efekt? Wynik dwumeczu to 7:0 dla „Bawarczyków”. Jako ostatni postawili się najwięksi rywale Bayernu, czyli Borussia Dortmund.

Ten przeciwnik wyjątkowo nie leżał przez kilka ostatnich lat drużynie z Monachium. Receptę na szybkich i dobrze zorganizowanych graczy Kloppa znalazł dopiero Heynckes. Zanim jednak udało się rozgryźć BVB, trener Bayernu musiał przełknąć gorycz porażki w sezonie 2011/2012. Wtedy też Borussia dominowała na krajowym podwórku. Wydawało się, że piłkarze Bayernu powetują sobie niepowodzenia w Bundeslidze zwycięstwem w Lidze Mistrzów. Nie udało się również tam. Na drodze stanęła Chelsea Londyn, która w rzutach karnych pokonała Bayern i sięgnęła po największy laur w europejskim futbolu. Żeby tego było mało, Borussia załatwiła Bayern w finale Pucharu Niemiec 5:2. Katem drużyny z Bawarii był sam Robert Lewandowski, który trafiał do bramki strzeżonej przez Manuela Neuera aż trzy razy.
Po sezonie pełnym goryczy w stół uderzył Jupp Heynckes i obiecał sobie, że koniec z upokorzeniami. Nastanie era wielkiego Bayernu. I nastała. Wynik ligowy jego ekipy to coś niewyobrażalnego. Druga Borussia na swoim koncie zgromadziła 66 punktów, podczas gdy Bayern zwyciężył z dorobkiem aż 91 punktów. To już nie dominacja, lecz prawdziwy kosmiczny podbój. We wspomnianym ostatnim finale Ligi Mistrzów z Borussią udało się wygrać 2:1, jednak nie przyszło to łatwo piłkarzom z Allianz Arena. Świetny moment na stworzenie takiego hegemona wybrał sobie Heynckes. Miniony sezon był bowiem pięćdziesiątym w historii Bundesligi. Kiedy więc śrubować tak gigantyczne rekordy, jak nie w takim momencie?
Taki sezon to również okazja, aby zejść ze sceny niepokonanym, jak śpiewał w swoim utworze Grzegorz Markowski. Heynckes nie mógł sobie wymarzyć lepszego końca swojej trenerskiej kariery. Wygrał wszystko, co mógł, i zakończył współpracę z Bayernem, oddając świetnie działającą maszynę do zdobywania sukcesów w ręce Pepa Guardioli. Hiszpański trener został szkoleniowcem Bayernu, aby stworzyć coś w rodzaju Barcelony, a tymczasem okazuje się, że wszyscy marzą tylko, aby nie zepsuł tego, co stworzył Heynckes, ponieważ tam już nic nie trzeba ulepszać. Wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku.
Jak to było w przeszłości? Jupp całą swoją piłkarską karierę poświęcił Bundeslidze. Przez piętnaście lat grał na niemieckich boiskach. Głównie w Borussii M’Gladbach, z trzyletnią przerwą na Hannover. Złoty trener Bayernu był napastnikiem, i to nie byle jakim. Niejeden chciałby mieć takie statystyki, jakimi może poszczycić się Heynckes. W Bundeslidze wystąpił w 385 meczach i strzelił – uwaga! – 226 goli. Jego wynik jest trzecim w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców w historii Bundesligi. Oczywiście zawitał również do reprezentacji Niemiec, w której rozegrał 56 spotkań i 14 razy pakował piłkę do siatki. Zdobył w reprezentacyjnej koszulce mistrzostwo Europy’72 i mistrzostwo świata’74.
W 1978 roku zakończył swą karierę piłkarską. W następnym roku objął stery w Borussii M’Gladbach, dla której zdobywał bramki w czasie swej kariery zawodniczej. Prowadził ją aż do 1987 roku, kiedy został trenerem…Bayernu Monachium, z którym dwukrotnie wygrywał Bundesligę. Później rozpoczął hiszpański rozdział, ponieważ znalazł się w Atleticu Bilbao, Tenerife i w końcu w 1997 roku zasiadł na ławce trenerskiej Realu Madryt. W pierwszym sezonie Heynckes zdobył Puchar Mistrzów z „Królewskimi”. Na Amsterdam Arena jego ekipa pokonała w finale Juventus Turyn 1:0. Mimo dobrych wyników na europejskiej arenie Real był trzecim zespołem w Primera Division i trener został zwolniony.
Dopiero w 2002 roku postanowił wrócić do Niemiec, gdzie został szkoleniowcem Schalke. Tam nie poradził sobie zbyt dobrze i wszyscy spodziewali się, że Heynckes wkrótce na dobre pożegna się z futbolem. I prawie tak się stało. Roczny rozbrat pokazał jednak, że Jupp bez piłki żyć nie może. Powrócił do swego rodzinnego M’Gladbach. W końcu wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu. Nie udał mu się jednak ten powrót. Heynckes prowadził Borussię przez 19 kolejek, po czym podziękowano mu, wręczając jednocześnie wypowiedzenie. Tym bardziej należy mówić o kiepskim powrocie, ponieważ Borussia M’Gladbach spadła wtedy z Bundesligi. Dopiero 1 lipca 2011 roku rozpoczęła się ta lepsza, ostatnia część kariery Heynckesa-trenera. Drużyna Bayernu była rozbita. Przegrała wszystko, co mogła, i wydawało się, że w kolejnym sezonie może być podobnie lub jeszcze gorzej. Plan odbudowy wielkiego Bayernu miał spocząć na jakimś wielkim nazwisku trenerskim. Bynajmniej nie myślano wówczas, że będzie nim Heynckes. Mimo iż jego osobę każdy sympatyk niemieckiego futbolu znał, to ostatnie doświadczenia trenerskie nie były najszczęśliwsze i sądzono raczej, że to trener na chwilę. Jak jednak wcześniej wspomniałem, były już szkoleniowiec Bayernu stworzył zespół niczym legendarne „Galacticos”.
Jupp sprawił, że kilku zawodników, którzy grali pierwsze skrzypce, wykrzesało z siebie więcej, niż się można było po nich spodziewać. Choćby Robben, który słynął z ofensywnego nastawienia, a o obronie ani myślał. Heynckes namówił go na pracę również w defensywie, co zapewne nie było łatwe, jeśli weźmiemy pod uwagę niezbyt łatwy charakter Holendra. To on odkrył talent Davida Alaby, którego przesunął na lewą stronę obrony. Jak sobie radził Austriak? Wszyscy wiemy, jak wiele zależało w ubiegłym sezonie od jego dyspozycji. Ogólnie rzecz biorąc, dzięki atmosferze, którą stworzył w szatni, wyniki musiały przyjść. Pozbył się paraliżującego ciśnienia na wynik. Był to zupełnie inny Bayern, jakby z innego świata.
Miejmy nadzieję, że stworzone przez Heynckesa cesarstwo bawarskie nie zostanie zniszczone przez Guardiolę. Pamiętajmy, że Cesarstwo Rzymskie zakończyło swą historię w kiepskim stylu z powodu słabego zarządzającego. Takim na pewno nie jest były szkoleniowiec Barcelony, więc chyba można być spokojnym. Szkoda byłoby widzieć zgliszcza tak wspaniale poukładanej drużyny. Jedno jest pewne. Heynckes zastał Bayern zniszczony, a zostawił niezwyciężony…
Z tego co mi wiadomo, jedyny obrońca Bayernu o
imieniu Daniel to Van Buyten, a Alaba ma na imię
David
Brawo za docenienie fachu Heynckesa . Jak przed
meczami Bayernu z Barceloną, przeczytałem na waszej
stronie na facebooku coś w stylu - " w Monachium
pojawił się Pep , jak myślicie komu będzie
kibicował ?" myślałem , że zwymiotuję ;p . I
nawet nie chodzi tu o ogromną różnicę pomiędzy
byłym i obecnym klubem Guardioli , ale o kręgosłup
drużyny który w Monachium jest na jeszcze dobrych
kilka lat . Bastian Schweinsteiger , Toni Kroos ,
Thomas Müller , Javi Martínez - można wymieniać i
wymieniać, jaką stosunkowo młodą siłą dysponuje
Bayern w środku pola , a jeszcze Jupp nie zapominał
o wprowadzaniu takich graczy jak Emre Can. Trenerskie
wzloty i upadki pokazują, jak skomplikowany to
zawód . Nie istnieją trenerzy nieomylni , chociaż
splendor jaki spłynie na następce Juppa Heynckesa
pokazuje , że jest chyba cwańszy od reszty . Dobrej
pracy Matthiasowi Sammerowi też nie można
odmówić, w tym niewątpliwie wielkim sukcesie .
Transfery Dantego , Mario Mandžukića , Shaqiriego ,
czy niedocenianego z racji roli na boisku Martineza,
pozwoliły na stworzenie prawdziwej maszynki do
zabijania !
Zwolnienie Juppa po wygraniu ligi mistrzów z Realu
Madryt , ja zaczynam rozpatrywać w kategoriach
socjologicznych . Ostatnio Perez przypomniał
dziennikarzowi , jak skrytykowany był za styl
Vicente del Bosque po zwycięstwie w Champions
League. Ten, kto zajmował się pracą na rzecz
zespołu , a nie brylowaniem w mediach jak
największy szkodnik Realu Madryt ostatnich lat Jorge
Valdano , mógł się narazić na bezpardonowe ataki
nieważne czy był trenerem, czy zawodnikiem tego
klubu ( naszego klubu ) . Heynckes wygrał puchar
europy po długich latach oczekiwania w Madrycie , a
jednak nie sprostał oczekiwaniom podkręcanej przez
dziennikarzy, opinii publicznej z Santiago Bernabeu .
Często w programach publicystycznych w Polsce ( np "
szkło kontaktowe " ) można usłyszeć ironiczne
stwierdzenie , że " pewnie wszystkiemu winni są
dziennikarze ". Może nie wszystkiemu , ale mają
dużą świadomość tego , jak duży wpływ mają
dzisiaj na ukierunkowanie myślenia . Jeśli
największe dzienniki w Hiszpanii nie pójdą po
rozum do głowy , jeszcze nie jeden dobry trener "zje
zęby" na pracy w takich warunkach , a było ich
przecież nie mało hmm.
Interesujące to co piszesz ale mi spodobał się
tylko tytuł artykułu i dlatego tu wszedłem .
Ciekawa analogia Juliusza Cezara do Heyncensa