Tę karuzelę trzeba zatrzymać, czyli karygodne decyzje w pierwszej lidze


Sędziowie niezwykle często wypaczają wyniki meczów na zapleczu polskiej ekstraklasy

18 listopada 2020 Tę karuzelę trzeba zatrzymać, czyli karygodne decyzje w pierwszej lidze
Pixabay

Odkąd w Polsce wybuchła pandemia koronawirusa, mecze pierwszej ligi oglądać możemy przez internet. Dostęp do spotkań na zapleczu ekstraklasy nagle stał się niezwykle powszechny – te starcia, które nie są pokazywane w telewizji Polsat, możemy nawet oglądać za darmo. Wszyscy mogą nie tylko obejrzeć, jak gra ich ulubiona drużyna. Szerokie grono osób w końcu mogło zobaczyć, na jakim poziomie stoi sędziowanie w pierwszej lidze.


Udostępnij na Udostępnij na

A stoi na poziomie niezwykle niskim. Sędziowie nie mają do pomocy VAR-u i czasem podejmują decyzje… Dziwne to mało powiedziane. Karygodne, absurdalne, oderwane od rzeczywistości. Raczej takich określeń powinniśmy szukać, chcąc ocenić pracę arbitrów. Sędziów zarówno głównych, jak i tych biegających z chorągiewką. Bo gwizdane są nie tylko przedziwne rzuty karne, ale nawet nieistniejące spalone.

Od tego się zaczęło… Czyli spalony widmo w meczu Zagłębie – Odra

Odra do przerwy prowadziła 1:0 po golu Arkadiusza Piecha. W drugiej połowie od razu nacisnęła na ekipę z Sosnowca, której defensywa popełniała błąd za błędem. Kwestią czasu było tylko wykorzystanie potknięć rywali przez opolan. Idealną sytuację ku temu przyniosła 55. minuta – defensor Zagłębia omyłkowo, ale jednak, zagrał piłkę w stronę napastnika Odry. Piech znajdował się wówczas na pozycji spalonej, jednak futbolówka pod jego nogi trafiła po zagraniu rywala. Odra powinna prowadzić 2:0, jednak sędzia…

No właśnie. Co miał w głowie arbiter? Piotr Urban właściwie nigdy nie wytłumaczył się opinii publicznej ze swojej decyzji, a przynajmniej mnie nie udało się takowej informacji znaleźć. Mało tego – w mediach społecznościowych dyskusję o systemie VAR w Fortuna 1 Lidze szybko wyjaśnił Zbigniew Boniek. Według niego nawet system wideoweryfikacji nie mógłby nic zdziałać w tej sytuacji. Sędzia odgwizdał spalonego, jeszcze zanim piłka wpadła do siatki.

To co, chyba można się rozejść? Nie bardzo, bo przecież gdyby w pierwszej lidze działał VAR, na 99% nie doszłoby do takiej sytuacji. Obecnie sędziowie we wszystkich ligach, w których system ten jest używany, działają trochę inaczej niż w czasach przed wprowadzeniem tej inwencji. Bardzo często w takich „spornych” sytuacjach pozwalają grać dalej, aby już po całej akcji – w tym przypadku zdobyciu przez Odrę bramki – odgwizdać przewinienie. Całe szczęście Odra pokonała Zagłębie 3:1.

Jednak oczywiście nie o VAR się tutaj rozchodzi. Decyzję Urbana komentowała wówczas niemalże cała piłkarska Polska. Na chwilę o braku kompetencji wśród sędziów w pierwszej lidze zrobiło się bardzo głośno, ale z dnia na dzień sprawa zwyczajnie odeszła w niepamięć. A problem pozostał.

Nowy sezon, stare demony

Przez długi czas miałem wrażenie, że chyba tak już musi być. Że zwyczajnie pierwsza liga rządzi się obecnie swoimi prawami, że z VAR-em czy bez niego pomyłki sędziowskie to część futbolu. Przecież każdy, kto choć trochę interesuje się piłką, widział chyba, jak kuriozalnie wygląda w angielskiej Premier League ocena tego, czy w danej sytuacji powinno się odgwizdać spalonego. Sędziowie przy ocenianiu fragmentu powtórki mają chyba jakieś trzecie oko, bo dopatrują się przewinień w przedziwnych miejscach.

Ostatnie kolejki musiały jednak przerwać moje milczenie, bo pierwszoligowi arbitrzy powoli przechodzą samych siebie. Od czego by tu zacząć? Może od spotkania GKS-u Jastrzębie z Widzewem Łódź, gdzie sędzia liniowy dopatrzył się spalonego przy drugiej – nieuznanej – bramce dla Widzewa Łódź. O pozycji spalonej oczywiście nie mogło być mowy, ale Paulina Baranowska (tego dnia na linii) myślami był już chyba w domu. To nie była nawet sytuacja stykowa – Krystiana Nowaka od ostatniego defensora GKS-u dzieliło dobre pół metra. Na szczęście jeden gol wystarczył, aby Widzew zdobył trzy punkty.

Nieszczęście GKS-u

Tyle szczęścia, co ekipy Widzewa i Odry, nie miał GKS Tychy. Tyszanie przez cały mecz naciskali ekipę Puszczy Niepołomice, wiele razy byli dosłownie centymetry od zdobycia kolejnego gola… Nie udawało się, kolejne minuty mijały i wszystko wskazywało na skromne zwycięstwo GKS-u Tychy. Nic bardziej mylnego, bo nastroje tyszanom postanowił zepsuć Marek Opaliński, arbiter główny tego spotkania. Na 20 minut przed zakończeniem meczu odgwizdał on zagranie ręką, a w efekcie podyktował „jedenastkę” dla zespołu Puszczy.

Defensor GKS-u oczywiście dopuścił się zagrania ręką. Tyle tylko, że od szesnastego metra dzielił go dobry metr. Z kamery ustawionej, powiedzmy, że na wysokości trybun jak na dłoni było widać, że cała akcja rozgrywa się poza polem karnym, jeszcze zanim sędzia w ogóle zagwizdał. Mało tego, jego reakcja wcale nie była błyskawiczna. Opaliński użył gwizdka dopiero po dłuższej chwili, po głośnych – w dodatku niesłusznych – protestach zawodników Puszczy. Choć domagali się oni raczej rzutu wolnego…

Co gorsza, w tym przypadku tyszanie pozbawieni zostali dwóch punktów. Gdyby nie błąd arbitra, mogliby być o wiele spokojniejsi. Mający o dwa punkty mniej Arka i Radomiak mają do rozegrania jedno zaległe spotkanie – w przypadku zwycięstwa obie ekipy mogą wyprzedzić GKS. Jeśli swój mecz wygra także Odra Opole, wówczas tyszanie wypadną poza pierwszą szóstkę w ligowej tabeli.

Sędziowski hit kolejki

Poprzednia kolejka Fortuna 1 Ligi, mecz nie byle jaki, bo prawdziwy hit na szczycie tabeli. Spotkanie Termaliki z Miedzią Legnica niosło jednak za sobą gorzki posmak fatalnych decyzji arbitra zamiast słodkiej nutki pięknego, pierwszoligowego futbolu. Arbiter podyktował trzy rzuty karne, w tym dwa bardzo wątpliwe. Szczególnie „jedenastka” podyktowana w doliczonym czasie gry na korzyść Miedzi Legnica przy pozytywnym dla Termaliki wyniku.

91. minuta, w pole karne wchodzi Marcin Biernat, cały czas podbijając piłkę. Mateusz Grzybek próbuje interweniować wślizgiem – wydaje się, że dochodzi między nimi do kontaktu. Jednak zawodnik Miedzi biegnie dalej i dopiero, kiedy jest już pewny, że nie opanuje piłki, zanim ta wyjdzie za linię bramkową, przewraca się w iście teatralnym stylu. Arbiter zamiast ukarać piłkarza Miedzi żółtą kartką, dyktuje „jedenastkę”.

Powtórka pokazuje jasno – Grzybek interweniując, musnął piłkę, wybijając ją lekko sprzed nóg Biernata. Obrońca Termaliki nie zahaczył Biernata, a więc o rzucie karnym nie powinno być mowy. Zawodnik zespołu z Legnicy zrobił jeszcze trzy kroki, po czym – jakby porażony prądem – padł na murawę. Wyglądało to dość komicznie. Na szczęście Tomasz Loska obronił strzał byłego kolegi z Górnika Zabrze, Kamila Zapolnika. Można więc powiedzieć, że w tym przypadku sprawiedliwości stało się zadość…

***

Liczba błędów, które przydarzają się arbitrom na poziomie pierwszej ligi, daje do myślenia. Ekipy te walczą przecież o awans do ekstraklasy, a tymczasem sędziowie niezwykle często starają się wypaczyć wynik meczu. Czasy korupcji w polskiej piłce (przynajmniej na masową skalę) już dawno za nami, więc gdzie leży problem? Być może w szkoleniu arbitrów? A może grono sędziowskie jest zwyczajnie zbyt zamknięte, a arbitrzy nie mają konkurencji?

Kiedy jedni sędziowie popełniają karygodne błędy, ich miejsce powinni zajmować kolejni. Natomiast w Polsce mamy obecnie taką sytuację, że nawet kiedy sędzia popełnia „gafę”, za tydzień otrzymuje kolejny ligowy mecz do obstawienia. Tymczasem na niższych poziomach rozgrywkowych sędziują arbitrzy, których spokojnie można by przesunąć o poziom czy dwa wyżej. Oczywiście, arbitrzy w tych ligach także popełniają karygodne błędy, ale nie wszyscy. Sytuacja na pewno musi się szybko zmienić, bo przecież pierwsza liga to już szczebel profesjonalny, a kluby walczące o awans są często krzywdzone, podobnie zresztą jak i te, które walczą o utrzymanie w pierwszej lidze.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze