Surinam – najwspanialsza drużyna, która… nigdy nie powstała


Surinam i jego wpływ na holenderski futbol

12 lutego 2020 Surinam – najwspanialsza drużyna, która… nigdy nie powstała
footchampion.com

Reprezentacja Surinamu zajmuje 141. miejsce w rankingu FIFA (stan na 19 grudnia 2019). Nigdy nie zagrała w mistrzostwach świata, dwukrotnie wystąpiła w Złotym Pucharze CONCACAF (zdobywając w 9 meczach jeden punkt). Tamtejsza liga jest całkowicie amatorska, stadion narodowy jest kompletną ruderą i mieści imponujące 7000 kibiców, a przeciętny kibic zapytany o surinamskich piłkarzy pewnie wzruszy ramionami i zapyta: a gdzie to niby jest? Dlaczego ktokolwiek w świecie piłki miałby zajmować się Surinamem? Jeśli przekopiemy się przez biografie kilkudziesięciu piłkarzy światowej klasy – odpowiedź będzie oczywista. Jeśli do tego kiedyś prawo w Surinamie się zmieni, to być może będziemy świadkami narodzin nowej siły w światowym futbolu. O co więc chodzi i dlaczego powinniśmy zawracać sobie głowę tym całym Surinamem?


Udostępnij na Udostępnij na

Surinam to piękny kraj położony w Ameryce Południowej, wciśnięty między Gujanę, Brazylię i Gujanę Francuską. Jego powierzchnia to nieco ponad połowa powierzchni Polski. Zamieszkuje go niecałe 600 tysięcy ludzi, a jego kompozycja etniczna jest niesamowicie zróżnicowana – mamy Hindusów, Maronów (potomków niewolników), Jawajczyków, plemiona indiańskie, Chińczyków czy Europejczyków oraz oczywiście wszelkie mieszanki tych grup. Na początku XVI wieku Surinam stał się częścią Imperium Brytyjskiego, ale w 1667 doszło do transakcji. Królestwo Niderlandów otrzymało kontrolę nad Surinamem, a Brytyjczykom przypadł Nowy Amsterdam, szybko przemianowany przez nich na Nowy Jork (tak, ten Nowy Jork).

Holendrzy mieli w Surinamie plantacje – kawy, kakao, trzciny cukrowej czy bawełny – a lokalni mieszkańcy na tych plantacjach pracowali. Nietrudno domyślić się, że nie była to praca ochotnicza, a niewolnicza. Niewolnictwo w Surinamie zostało zniesione w 1863, ale koloniści pozostali w kraju do 1975, kiedy to Surinam uzyskał od Holandii niepodległość. Wzajemne wpływy do dzisiaj są nie do zignorowania, ale jedna rzecz łączy Holandię i Surinam w wyjątkowy sposób – futbol. Nie jest to jednak relacja obopólnie korzystna, choć niewykluczone, że w przyszłości się to zmieni.

Surinam z medalem MŚ? Czemu nie?

W latach 60. i 70., kiedy niepodległość Surinamu była już nieunikniona, do Holandii w obliczu politycznego niepokoju w swoim kraju emigrowało tysiące Surinamczyków. Wśród nich Herman Rijkaard i Kenneth Kluivert. Obaj byli piłkarzami. Kenneth Kluivert (rocznik 1941) został legendą najlepszego surinamskiego klubu – SV Robinhood – zdobywając w 345 spotkaniach aż 366 goli. Starszy o sześć lat Herman Rijkaard również grał w barwach Robinhood, ale tylko przez dwa lata.

Po emigracji występował do 1962 roku w Blauw-Wit i Stormvogels. Po zakończeniu przygody z piłką Rijkaard został w Amsterdamie, wziął ślub z Holenderką i doczekał się narodzin dwóch synów – Hermana juniora i Franklina Edmundo, którego znamy dziś jako Franka – legendę Ajaksu, Milanu i reprezentacji Holandii. Ojciec Franka Rijkaarda był zaangażowany w pomoc przy aklimatyzacji swoich rodaków w nowym kraju, m.in. poprzez organizowanie meczów piłkarskich. Herman Rijkaard zmarł w 2010 roku.

Z kolei Kenneth Kluivert pierwszego syna i córki doczekał się jeszcze w Surinamie. Patrick, trzeci i najmłodszy z rodzeństwa, przyszedł na świat już w Amsterdamie w 1976 i został jednym z najwybitniejszych piłkarzy w historii holenderskiego futbolu. Razem z Hermanem Rijkaardem przybyli do Holandii George Gullit i Ria Dil – rodzice prawdopodobnie największej gwiazdy holenderskiej piłki – Ruuda Gullita.

Gullit i Rijkaard znali się od dziecka – najpierw wspólnie rządzili w piaskownicy, a potem na murawie. Obaj urodzili się we wrześniu 1962, obaj zadebiutowali w drużynie „Oranje” w 1981, obaj zakończyli reprezentacyjną karierę w 1994. Nie byłoby tych wspaniałych piłkarzy, gdyby ich rodziny nie zdecydowały się na opuszczenie Surinamu. To jednak zaledwie trzy przypadki, a było ich o wiele więcej.

Spójrzmy na obecnych i byłych piłkarzy o surinamskich korzeniach. Edgar Davids – urodzony w Paramaribo (stolica Surinamu), Clarence Seedorf – to samo, Michael Reiziger – matka i ojciec z Surinamu, Aron Winter – urodzony w Paramaribo, Nigel de Jong – ojciec pochodzi z Surinamu, Virgil van Dijk – surinamska matka, Georginio Wijnaldum – rodzice z Surinamu, Jimmy Floyd Hasselbaink – urodzony w Paramaribo, Urby Emanuelson – rodzice z Surinamu.

Kojarzycie Roystona Drenthe? To ten utalentowany chłopak, który – jak się w pewnym momencie okazało – nie potrafił prawidłowo biegać, przez co ciągle łapał kontuzje kolana (z niepiłkarskich ciekawostek: nagrał też całkiem udany utwór pt. „Tak takie” ze swoim przyjacielem o ksywie U-Niq). Jego rodzice też są z Surinamu. Surinamskie korzenie mają też Romeo Castelen, Edson Braafheid, Luciano Narsingh czy Jeremain Lens. Ten ostatni zagrał nawet dla Surinamu w trzech meczach (strzelając dwa gole), ale w nieoficjalnych rozgrywkach.

Wyliczać można w nieskończoność, liczba choćby częściowo surinamskich piłkarzy w kraju tulipanów idzie w setki, jeśli nie tysiące. Ich najbardziej utalentowane pokolenie prawdopodobnie przypada na lata 90. i pierwszą dekadę XXI wieku. Pobawmy się więc w football fiction i zastanówmy, jak mogłaby wyglądać reprezentacja Surinamu podczas mistrzostw świata we Francji w 1998, gdyby w jej barwach zechcieli wystąpić piłkarze mający korzenie w byłej holenderskiej kolonii.

W bramce wylądowałby Stanley Menzo (Girondins Bordeaux, wcześniej przez siedem lat grał w Ajaksie) urodzony, oczywiście, w Paramaribo. Podczas mundialu miałby 34 lata. W reprezentacji Holandii wystąpił w sumie sześć razy.

W defensywie z całą pewnością znaleźliby się:

  • Michael Reiziger, 25 lat, ówczesny gracz Barcelony i zdobywca Ligi Mistrzów z Ajaksem w 1995. 72 mecze w kadrze „Oranje”,
  • Winston Bogarde, 27 lat (Barcelona, wcześniej Sparta Rotterdam i Ajax), 20 meczów,
  • Ulrich van Gobbel, 27 lat (Feyenoord, wcześniej Southampton, Galatasaray i Willem II), 8 meczów,
  • Ken Monkou, 33 lata (Southampton, wcześniej Chelsea i Feyenoord), bez występów dla Holandii.

Linię pomocy mogliby tworzyć:

  • Edgar Davids, 25 lat (Juventus, wcześniej Milan i Ajax), 74 mecze,
  • Aron Winter, 31 lat (Inter, wcześniej Lazio i Ajax), 84 mecze,
  • Clarence Seedorf, 22 lata (Real Madryt, wcześniej Sampdoria i Ajax), 87 meczów.

W ataku z kolei widzielibyśmy takie trio:

  • Patrick Kluivert, 21 lat (Milan, wcześniej Ajax), 79 meczów,
  • Jimmy Floyd Hasselbaink, 26 lat (Leeds, wcześniej Boavista, Campomaiorense, AZ Alkmaar i Telstar), 23 mecze,
  • Regi Blinker, 29 lat (Celtic, wcześniej Sheffield Wednesday, Den Bosch i Feyenoord), 3 mecze.

Ich zmiennikami mogliby być między innymi Fabian de Freitas z Osasuny, Dean Gorré z Ajaksu czy Nordin Wooter z Realu Saragossa. Bądźmy poważni – to nie jest na siłę sklecona zbieranina przypadkowych zawodników. To ekipa, która śmiało mogłaby powalczyć o medal światowego czempionatu. Cofnijmy się jednak trochę w czasie i pomyślmy, jak wyglądałyby kwalifikacje do mistrzostwa świata?

Surinam, co zostało już wspomniane, należy do strefy CONCACAF (Ameryka Północna, Środkowa i Karaiby) pomimo swojego położenia w Ameryce Południowej. To czyni ich drogę do finałów tak naprawdę jeszcze łatwiejszą. W 1998 do Francji pojechało trzech przedstawicieli CONCACAF: Meksyk, USA i Jamajka. Tylko Meksyk awansował do fazy pucharowej, w której okazał się słabszy od Niemców. Czy Surinam, z Seedorfem, Davidsem i Kluivertem, okazałby się lepszy od chociaż jednej z tych trzech drużyn? Z wielką dozą prawdopodobieństwa – tak.

Wróćmy teraz do rzeczywistości. 7 lipca 1998 roku „Oranje” zagrali w półfinale francuskich mistrzostw świata. Starli się w nim z późniejszym wicemistrzem, Brazylią. W pierwszym składzie Guus Hidink postawił na Kluiverta, Davidsa i Reizigera. Na ławce usiedli Seedorf, Winter, Hasselbaink i Bogarde. Robi wrażenie? To, że Surinamczycy lub ich potomkowie wybierają karierę w Holandii i grę w drużynie „Oranje”, nie dziwi ani trochę i nawet gdyby mogli grać dla Surinamu, ci najlepsi zapewne wybieraliby grę dla „Pomarańczowych”, a nie dla „Suriboys”, jak nazywani są piłkarze z Ameryki Południowej.

I tu dochodzimy do najważniejszego pytania: dlaczego nie mogą? Dlaczego ci, którzy byli za słabi na reprezentację Holandii, a wychowani w szkółkach Ajaksu czy Feyenoordu, nie reprezentują barw Surinamu, tak jak to dzieje się w przypadku wielu graczy byłych kolonii, którzy wylądowali w Europie?

Bo do tanga trzeba dwojga

Z pomocą, a raczej z kłodą pod nogi, przychodzi polityka. W latach 80. XX wieku do władzy w kraju doszedł dyktator Desiré Delano Bouterse, który krajem rządzi do dziś. W grudniu 1982 piętnastu młodych mężczyzn otwarcie protestujących przeciw dyktaturze zostało zamordowanych. Wśród nich był André Kamperveen, pierwszy zawodowy piłkarz z Surinamu (grał w Paysandu SC w Brazylii i HFC Haarlem w Holandii), kapitan reprezentacji w latach 40. i człowiek, którego imieniem został nazwany stadion narodowy. Niderlandzki ciągle jest językiem urzędowym Surinamu, używa się go w rządzie, mediach i edukacji, większość społeczeństwa używa go w domu (zamiennie z kreolskim językiem Sranan Tongo). Surinamczycy wciąż emigrują do Holandii, ale trudna przeszłość i antykolonialne sentymenty dają czasem o sobie znać.

Władze Surinamu nie pozwalają na posiadanie podwójnego obywatelstwa i jest to w dużej mierze kwestia narodowej dumy i urazy do Holendrów. Tym samym każdy, kto przyjmie holenderskie obywatelstwo, zamyka sobie drogę do gry w reprezentacji Surinamu. Zapis o zakazie posiadania podwójnego obywatelstwa znajduje się w surinamskiej konstytucji i jego zmiana jest możliwa, ale do tej pory nic takiego się nie stało.

Toczy się co prawda dyskusja, aby pewne grupy z tego zakazu zwolnić (wśród nich wymienia się piłkarzy czy naukowców), jednak status quo utrzymuje się od dnia odzyskania niepodległości. Holandia nie ma tu nic do ugrania, Surinam natomiast, zmieniając przepisy, stworzyłby szansę swojej reprezentacji na zaistnienie na arenie międzynarodowej. Więcej niż oczywiste jest, że najlepsi i tak trafialiby do drużyny „Oranje”, ale piłkarze ze średniej półki z powodzeniem mogliby reprezentować kraj przodków.

Kto mógłby dostąpić takiego zaszczytu? Pamiętacie Marciano Brumę, który w latach 2010–2012 kopał w polskiej ekstraklasie? On też ma surinamskie korzenie. Kto oprócz niego? Gino Coutinho (młodzieżowy reprezentant Holandii, piłkarz m.in. ADO Den Haag, Excelsioru czy AZ), Rajiv van la Parra (również młodzieżowy reprezentant Holandii, obecnie piłkarz Crvenej zvezdy Belgrad), Lorenzo Ebecilio (17 spotkań w holenderskich młodzieżówkach, dzisiaj gracz Jubilo Iwata), Ryan Donk (Galatasaray, 16 spotkań w kategoriach młodzieżowych), Serginho Greene (6 występów w drużynach juniorskich, dziś kończy karierę w FC Lienden, kiedyś stanowił o sile Feyenoordu czy Lewskiego Sofia) czy Diego Biseswar (15 występów w młodzieżówkach, dzisiaj w PAOK-u, w przeszłości strzelał dla Feyenoordu czy Kayserisporu).

Graczy ze średniej półki można wymieniać jeszcze dłużej, więc na tym poprzestaniemy. Skalę możliwości widać jednak gołym okiem. Jeden z wyżej wymienionych, Ryan Donk, doczekał się nawet powołania do drużyny „Suriboys”, ale na razie nie wystąpił w żadnym spotkaniu. Jeżeli to kiedyś zrobi, będzie się to wiązało ze zrzeczeniem się holenderskiego obywatelstwa.

Surinam więc tanga (raczej) nie zatańczy

W Holandii co roku, od 1993, organizowany jest mecz, w którym po jednej stronie stają właśnie piłkarze z surinamskimi korzeniami („De Suriprofs”), będący symbolicznym pokazem dumy surinamskiej diaspory w Holandii. W 2014 roku pojawiło się światełko w tunelu dla reprezentacji Surinamu. Tamtejszy rząd rzekomo poważnie rozważał zniesienie zakazu podwójnego obywatelstwa. Zapowiedzią rychłych zmian miał być towarzyski mecz przeciw drużynie W Connection z Trynidadu i Tobago, na który powołanie otrzymało 100 piłkarzy z Holandii. 85 z nich wyraziło gotowość do reprezentowania kraju przodków, jeśli tylko planowane zmiany wejdą w życie.

Pozwolenia na udział w spotkaniu nie dostali m.in. Marvin Emnes ze Swansea czy Ryan Donk, który wtedy grał w Betisie (zabroniły im tego ich kluby), ale sukces można było odtrąbić – w ekipie Surinamu zagrał m.in. Lorenzo Davids, kuzyn Edgara, stadion narodowy zapełnił się do ostatniego miejsca (po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat), a „Suriboys” zremisowali 1:1, następnie przegrywając w karnych, co i tak nie miało żadnego znaczenia. Surinam wierzył wtedy mocno, że ich reprezentację czekają piękne dni. Na planach i marzeniach się skończyło – prawo się nie zmieniło i kraj, który wydał na świat tak wielką liczbę talentów piłkarskich, ciągle obchodzi się smakiem na futbolowych arenach.

Jak dzisiaj wyglądają „Suriboys i co niesie dla nich przyszłość? Selekcjonerem reprezentacji jest… wspomniany już Dean Gorré, członek fikcyjnej kadry Surinamu na MŚ 1998. Na mecze w ramach Ligi Narodów CONCACAF (listopad 2019) Gorré powołał 17 zawodników z ligi surinamskiej, jednego gającego na Jamajce, jednego w lidze Trynidadu i Tobago oraz trzech „Europejczyków” – Ivenzo Comvaliusa z AS Trenczyn, Gleofilo Vlijtera z Arisu Limassol i Nigela Hasselbainka z Hapoelu Beer Szewa. Ten ostatni, który również zagrał w meczu przeciw W Connection, jest bratankiem Jimmy’ego Floyda.

Mecze z Dominiką i Nikaraguą zakończyły się zwycięstwami odpowiednio 4:0 i 2:1. Comvalius i Hasselbaink zdobyli po jednym golu, Vlijter i Dimitrie Apai (piłkarz W Connection) ustrzelili dublet. Jeśli ktoś więc dla Surinamu strzela, to raczej gra poza jego granicami. Cała czwórka stanowi obecnie o sile „Suriboys”, ale tylko jeden z nich – Hasselbaink – piłkarską edukację otrzymał w Holandii. W przeszłości dla Surinamu grał też Giovanni Drenthe – młodszy brat Roystona, który jednak nigdy nie kopał w Holandii.

Na dzisiaj mamy zatem jednego zawodnika, który piłkarskie szlify zbierał pod okiem holenderskich trenerów. Mało. Kropla w morzu potencjału. Surinam wygrał swoją grupę Ligi Narodów, czym zapewnił sobie występ w Złotym Pucharze w 2021. W czerwcu bieżącego roku „Suriboys” poznają też swoich pierwszych rywali w kwalifikacjach do mistrzostw świata w Katarze. Prawdopodobnie rozpoczną je od drugiej rundy, a potencjalnymi rywalami są np. Nikaragua, Gwatemala czy Salwador. Najbardziej realny scenariusz to odpadnięcie już na tym etapie. O awansie do pierwszej rundy grupowej (bo będą dwie) nie ma co marzyć. Surinam znajduje się więc obecnie na futbolowych peryferiach i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze