– Stoimy na skraju urwiska. Musimy się cofnąć i znaleźć inny kierunek. To proste – powiedział w pierwszym wywiadzie po objęciu Sunderlandu w listopadzie ubiegłego roku Chris Coleman. Po czterech miesiącach nie zmieniło się nic. „Black Cats” nadal stoją nad przepaścią, a każdy kolejny przegrany mecz pcha ich w stronę otchłani zwanej degradacja.
Od momentu powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii w sezonie 2006/2007 szczęście nie opuszczało Sunderlandu. „Black Cats” mimo corocznych rokowań ekspertów o rychłym spadku klubu z Premier League zawsze spadały na cztery łapy, zajmując bezpieczną lokatę w tabeli.
Limit szczęścia został wyczerpany wraz z przybyciem na Stadium of Light Davida Moyesa. Szkocki menedżer nie potrafił wykonać planu minimum, jakim było utrzymanie zespołu w Premier League. Po dziesięciu latach Sunderland kolejny raz pożegnał się najwyższą klasą rozgrywkową w Anglii. Jak to bywa w przypadku zdegradowanego klubu, wszystkie wartościowe jednostki zaczęły szukać nowego pracodawcy.
Exodus
Zgodnie z przewidywania minione lato stało pod znakiem exodusu z Sunderlandu. Transfer Jordana Pickforda, za którego Everton zapłacił 30 milionów funtów, wzbudził największe zainteresowanie, gdyż kwota odstępnego uczyniła z Anglika trzeciego najdroższego bramkarza na świecie. Oprócz golkipera z Sunderlandu odeszło jeszcze kilku ważnych graczy, choć już nie za tak wielkie pieniądze.
Kontynuować kariery w nowych klubach zdecydowali się Steven Pienaar oraz Sebastian Larsson. Ze Stadium of Light pożegnała się także praktycznie cała linia ofensywna „Black Cats” w osobach Victora Anichebe, Fabio Boriniego oraz Jermaina Defoe.
Bilans strat był ogromny, a olbrzymie fundusze zarobione ze sprzedaży Pickforda nie zostały zainwestowane w skład. Dlaczego? Głównym zajęciem właściciela klubu Ellisa Shorta po spadku Sunderlandu z Premier League było szukanie chętnego na kupno „Black Cats”. Ostatecznie amerykańskiemu biznesmenowi nie udało się sprzedać klubu za oczekiwaną sumę 100 milionów funtów. Short postanowił więc jak najbardziej zacisnąć pasa, co zniszczyło ostatecznie marzenia kibiców „Black Cats” o szybkim powrocie do Premier League.
Wolne miejsca w kadrze Sunderlandu zostały więc uzupełnione jak najniższym kosztem – przez wychowanków oraz doświadczonych graczy po trzydziestce kupionych za znikome sumy jak Aiden McGeady. Na Stadium of Light nadchodziły trudne czasy.
Kapitanem dziurawej łajby, jaką z Sunderlandu zrobiły letnie transfery, Ellis Short uczynił Simona Graysona, szkoleniowca szytego na miarę minimalnych oczekiwań właściciela klubu. Cel był jasny – utrzymać klub na zapleczu Premier League.
Tylko jedno zwycięstwo i siedem remisów w piętnastu spotkaniach sprawiły, iż Sunderland zawitał do strefy spadkowej. Marne rezultaty odnoszone przez „Black Cats” spowodowały, że Simona Graysona zwolniono, a w jego miejsce przez niemal dwa tygodnie szukano kogoś, kto uratuje Sunderland przed kolejnym spadkiem.
Coleman to nie Superman
Nowym menadżerem Sunderlandu ogłoszono ku zaskoczeniu wszystkich Chrisa Colemana. Szkoleniowiec zrezygnował z prowadzenia walijskiej kadry, by podjąć się walki o uratowanie „Black Cats”. Nadzieja fanów z północno-wschodniej Anglii momentalnie odżyła, widząc optymizm, z jakim Coleman zapatruje się na pracę na Stadium of Light.
– Stoimy na skraju urwiska. Musimy się cofnąć i znaleźć inny kierunek. To proste – powiedział Chris Coleman.
– To dla mnie okazja do pracowania w wielkim klubie i nie zamierzałem jej odrzucić. Nie mam złudzeń [że będzie łatwo – dop. red.], ale chciałem tu przyjechać i spróbować zbudować coś, co pozwoli nam uciec od pozycji, w jakiej się znajdujemy – kontynuował Walijczyk.
– Musimy znaleźć ten magiczny czynnik [który pozwoli nam się utrzymać – dop. red.], bo jeżeli nie zrobię tego ja, to zrobi to ktoś inny. Jednak uważam, że fajnie byłoby, gdybym był to ja – zakończył.
Optymizm związany z objęciem przez Colemana posady menadżera Sunderlandu zwiększył się jeszcze bardziej po wyjazdowym zwycięstwie nad Burton Albion 2:0. Co prawda zespół pod wodzą Walijczyka grał w kratkę, ale porażki i remisy przeplatał zwycięstwami, co dawało szansę na utrzymanie. By ją zwiększyć, konieczne były działania na rynku podczas zimowego okna transferowego.
Polityka zaciskania pasa uniemożliwiła Colemanowi solidne wzmocnienie zespołu. Menedżer musiał więc oprzeć się na wypożyczeniach, a jego głównym celem został Ben Woodburn z Liverpoolu. Jednak odejście Philippe Coutinho do Barcelony uniemożliwiło transakcję. Zamiast Walijczyka na Stadium of Light zawitali Kazenga LuaLua wypożyczony z Brighton, a także m.in. Ovie Ejaria pozyskany z Liverpoolu na tej samej zasadzie.
Wzmocnienia nie zmieniły jednak znacząco sytuacji Sunderlandu. Dodać jednak należy, że drużyna nie pracowała w komfortowych warunkach, gdyż pod koniec lutego właściciel „Black Cats” wszem wobec głosił, że chce sprzedać klub – tym razem za 50 milionów funtów.
Po wyjazdowej porażce z Boltonem 0:1 w 33. kolejce Sunderland osunął się na ostatnie miejsce w tabeli i tkwi tam już od sześciu spotkań. Zespół Colemana nie może się przełamać, zanotował serię dziesięciu meczów bez zwycięstwa. Każda porażka, każdy zgubiony punkt pcha go w stronę degradacji.
Zamknięty spadochron
Sytuacja w tabeli oraz terminarz nie działają na korzyść Sunderlandu. Choć pięć punktów do bezpiecznego miejsca nie czyni z walki o utrzymanie misji niemożliwej, to jednak spoglądając na rozkład gier, fani „Black Cats” nie emanują optymizmem. W ośmiu ostatnich meczach podopieczni Colemana zmierzą się m.in. z Derby, Fulham oraz Wolverhamptonem, czyli klubami walczącymi o awans do Premier League. O punkty w tych spotkaniach może być bardzo trudno.
Wszystko wskazuje na to, że Sunderland dotknie syndrom „zamkniętego spadochronu”. Jeżeli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego, klub w ciągu dwóch sezonów przeleci przez dwie najwyższe klasy rozgrywkowe, by znaleźć się w League One. Fanom „Black Cats” pozostanie żyć historią i wierzyć, że kiedyś będzie lepiej.
1⃣3⃣years ago today…
Chris Brown scored the game's only goal as #SAFC defeated @Coventry_City. pic.twitter.com/FEtPN3US2J
— Sunderland AFC (@SunderlandAFC) March 19, 2018
Spadek sześciokrotnego mistrza Anglii do League One może spowodować wieloletni rozbrat kibiców Sunderlandu z futbolem na najwyższym poziomie, jak było to w przypadku Southamptonu. Jedyną nadzieją dla „Black Cats” jest zmiana właściciela. Ellisa Shorta musi zastąpić ktoś, kto będzie regularnie inwestował w skład oraz infrastrukturę, by przywrócić Sunderland na swoje miejsce. Do Premier League.