W wieku zaledwie 19 lat mógł uważać się za piłkarza spełnionego. W końcu zdobył trofeum, o którym inni marzą latami, najczęściej kończąc kariery nie mając go w CV, czyli Puchar Mistrzów. Clarence Seedorf ani myślał jednak z tego powodu wieszać buty na kołku. Postanowił sobie, że triumf z Ajaxem Amsterdam w 1995 r. nie będzie ostatnim. I słowa dotrzymał.
Trzy lata później wygrał LM z Realem Madryt, a pięć lat później z Milanem, stając się pierwszym w historii Ligi Mistrzów piłkarzem, który wygrał te rozgrywki z trzema różnymi klubami.
Trzy Puchary Mistrzów zdobyte w zaledwie osiem lat- trudno będzie komukolwiek powtórzyć ten wyczyn. Sukcesy jednak wyraźnie zmieniły Clarence`a Seedorf`a. Sodówka Holendrowi może nie odbiła, ale na pewno nie do wszystkich meczów przykładał się tak, jak powinien. Nagle stracił ochotę do gry, często można było odnieść wrażenie, że jest dwunastym zawodnikiem przeciwnika Rossonerich. W mgnieniu oka z idola, stał się najbardziej nie lubianym graczem kibiców Milanu. Kiedy drużynie nie szło- winny był Seedorf. Kiedy zespół wygrywał- wszystkich wychwalano ponad niebiosa, poza Seedorf`em. Holender jednak sam na taki los sobie zapracował, dlatego do nikogo nie mógł mieć pretensji.
Zawsze mówił to, co mu ślina na język przyniesie. Ileż to razy kłócił się z Fabio Capello, kiedy obaj pracowali w Realu Madryt. Włoch nawet zaproponował mu prowadzenie Królewskich, skoro Seedorf na wszystkie problemy klubu ma rozwiązanie. Kolegów z zespołu też nie traktował nigdy poważnie. Bezczelnie potrafił zabrać piłkę zawodnikowi z drużyny, który sposobił się do wykonania rzutu karnego, by samemu za chwilę zmarnować jedenastkę. Ze względu na swój kolor skóry, zawsze wszędzie widział rasistów. A zwłaszcza w reprezentacji Holandii, gdzie sam siebie uważał, za adwokata innych czarnoskórych piłkarzy, którzy są prześladowani przez „białych” kolegów. Tak przynajmniej uważał sam zawodnik, bo w rzeczywistości, coś takiego jak podział w drużynie na czarnych i białych nie istniał. A jeśli już, to zawodnicy z pewnością takiego mecenasa sobie nie życzyli.
M.in. z tego powodu stracił miejsce w drużynie Oranje. Po nieudanych dla Pomarańczowych EURO 2000, aż 81% kibiców w specjalnej sondzie opowiedziało się za tym, by Clarence`a S. nie powoływać więcej do reprezentacji. Miejsce w kadrze stracił jednak dopiero w czerwcu 2004 r., mimo, że poza holenderskimi kibicami, o rezygnacje z gry w drużynie narodowej bardzo prosili go rodzice, nie mogący znieść psychicznie nagonki na swojego syna. Gdy wydawało się, że Seedorf pomarańczowej koszulki już nigdy nie przywdzieje, niespodziewanie w listopadzie, powołanie wysłał mu Marco van Basten. Jakież było wówczas zdziwienie, bo przecież van Basten od początku swojej selekcjonerskiej kadencji nie miał w zwyczaju stawiać na graczy doświadczonych, szansę gry dając młodzieży. Dla Seedorf`a zrobił jednak wyjątek.
Nie tylko jednak trudny charakter sprawił, że Seedorf przystał grać jak dawniej. Futbol w jego osobistej hierarchii niespodziewanie przestał być najważniejszy. Ważniejsze stały się zupełnie inne rzeczy. Piłkarz stał się właścicielem restauracji Finger`s, czasopisma o tematyce motoryzacyjnej „Auto-Moto-Sport”, w które od razu wpompował 600 tys. euro. Nabył również prawa do teamu motocyklowego, startującego w klasie 125ccm. Założył również w rodzinnym Paramaribo szkółkę piłkarską. Czy przy takim natłoku zajęć, możliwe było jeszcze by piłkarz koncentrował się na futbolu?
I gdy wydawało się, że Seedorf raczej już nie nawiąże do dobrych występów z przeszłości, zadowalając się sukcesami z 1995, 1998 i 2003 r. niespodziewanie powstał z martwych, niczym feniks z popiołów. I znów tylko sobie zawdzięcza to niespodziewane odrodzenie. Holendrowi strasznie nie podobało się, że na jego ulubionej pozycji- ofensywnego pomocnika gra Kaka, zaś on sam co chwilę musi występować w innym sektorze boiska. Nie bał się zaapelować do szkoleniowca Carlo Ancelottiego, by z Brazylijczyka zrobił napastnika, zaś jemu powierzył rolę playmakera. Gdyby Seedorf z takim samym pytaniem poszedł do byłego pryncypała- Capello, z ten z pewnością po raz drugi zbył by go słowami: „a może sam poprowadzisz zespół?”. Jose Mourinho pewnie by go wyśmiał i zaproponował test na inteligencje, jak swego czasu radził Ricardo Carvalho, gdy ten nie mógł zrozumieć dlaczego nie gra w pierwszym składzie Chelsea Londyn. Arsene Wenger, być może nawet posadziłby Seedorf`a na ławce, za to, że ten podważa jego autorytet i wchodzi w jego kompetencje. A co zrobił Carletto? Posłuchał podopiecznego i dziś pewnie tą decyzję, uważa za jedną z najlepszych w życiu.
Wystarczyła zmiana pozycji dwójki piłkarzy, by ci zaczęli grać jak bogowie! Kaka w Lidze Mistrzów, z 17 goli jakie zdobył Milan, był autorem aż 11 co stanowi 60% całego dorobku zespołu z San Siro. Brazylijczykiem dziś zachwyca się cały świat. Jednak nawet Romana Abramowicza na niego nie stać, z jednego tylko powodu- dla Rossonerich, Kaka jest po prostu bezcenny. A Seedorf? Grzechem byłoby powiedzieć, że gra jak za najlepszych lat, bo rozgrywa w tej chwili najlepszy sezon w życiu! Jak nikt przyczynił się do zwycięstw z Bayernem Monachium i Manchester United w LM. Zwłaszcza spotkanie z Bawarczykami na Allianz-Arena było popisem Holendra. Najpierw strzelił cudownego gola zza pola karnego, a później, mimo asysty kilku obrońców, w fenomenalny sposób odegrał piłkę piętą do Filippo Inzaghiego, który zdobył drugiego gola. Równie wspaniale spisał się kilka tygodni później, w rewanżu z Czerwonymi Diabłami, gdzie zdobył jedną z trzech bramek dla Milanu, które dała Rossonerim prawo gry w finale w Atenach.
Nigdy nie będzie piłkarzem typu Kaki, czy Ronaldinho, którzy z piłką potrafią przejść od własnego pola karnego do pola karnego przeciwnika. Chociaż Holender też mógł spokojnie przedrylować wszystkich graczy drużyny przeciwnej, nie chce tego robić. Znacznie większą frajdę, sprawia mu oddanie piłki koledze, który zamieni jego podanie na bramkę. Nie potrafi błyszczeć w spotkaniach ze słabszymi rywalami. Wówczas trudno dostrzec jego magię. Ale gdy przychodzi czas na poważnego przeciwnika, nie znajdziecie na boisku lepszego piłkarza od tego z numerem 10 na koszulce. – On został stworzony do wielkich wyzwań– komplementuje podopiecznego, Ancelotti. A, kto wie czy nienajlepszy gracz globu w ostatnich dniach, obok Kaki, dodaje: – Zagrałem już w tylu ważnych meczach, że nie boje się żadnego rywala.
Liverpoolu, z którym Milan zmierzy się 23 maja w stolicy Grecji, też się pewnie nie obawia. Czy więc po potyczce z The Reds powiększy swoją kolekcje Pucharów Mistrzów?