Status quo w czołówce, porażka „Miaso”


W niedzielę w Rosji kibice nie mogli narzekać na niedobór bramek, bo w pięciu meczach padło ich szesnaście. Nie brakowało także emocji. Fanów futbolu najbardziej ciekawiły konfrontacje w podmoskiewskich Chimkach oraz na Łużnikach.


Udostępnij na Udostępnij na

Po wczorajszych triumfach Dynama i Rubinu tym razem CSKA znalazł się pod ścianą. Jeśli chciał dotrzymać kroku kazańczykom i zachować cień szansy na powrót po rocznej przerwie na tron, musiał dzisiaj wygrać. Na jego szczęście trudnego zadania nie miał. Niedzielnym przeciwnikiem CSKA był już prawie zdegradowany team z Chimek. Od początku do ataku ruszyli zawodnicy prowadzeni przez Walerego Gazzajewa. Gospodarze starali się jak mogli zażegnywać niebezpieczeństwo pod bramką Romana Bieriezowskiego. Doświadczony golkiper spisywał się bez zarzutu. Za to jego vis-a-vis mógł narzekać na brak pracy. Szczelna defensywa moskwian nie pozwalała słabo dysponowanym miejscowym graczom na zatrudnienie bramkarza reprezentacji Rosji. Tymczasem przyjezdni dopięli swego. Zdobywca jednego z goli w finale Pucharu UEFA z 2005 roku, Aleksiej Bieriezucki, pokonał występującego w reprezentacji Armenii Bieriezowskiego i  wyprowadził „Wojskowych” na prowadzenie, które udało im się utrzymać do konca pierwszej połowy.

Po przerwie trwała dominacja CSKA. Brązowi medaliści poprzedniego sezonu kontrolowali przebieg meczu. Nie atakowali szaleńczo, ale gdy przycisnęli, pod chimczańską bramką robiło się naprawdę gorąco. Defensorzy gospodarzy mieli szczególne problemy z upilnowaniem Vagnera Love i Jurija Żirkowa. Im bardzo rzadko udawało się przedostać w „szensatkę” przyjezdnych. W  68. minucie po raz drugi futbolówka wpadła do siatki miejscowych, a gola dla „Wojskowych” zdobył Paweł Mamajew. Rozbitym podopiecznym Mirosława Romaszczenki pozostała już tylko walka o honorowe trafienie. W doliczonym czasie gry ponownie na listę strzelców wpisał się Aleksiej Bieriezucki. Tym razem po akcji wprowadzonego w drugiej połowie Nastji Ceha pokonał Akinfiejewa. Dzięki temu trafieniu CSKA wygrał tylko 2:1, co nie zmienia faktu, że zaikasował trzy punkty, zachował drugą lokatę i cień szansy na powrót na tron. Jednak karty rozdaje nie CSKA, lecz Rubin, który za tydzień zmierzy się ze słabiutkim Szinnikiem. Gazzajewa i jego podopiecznych czeka trudne starcie z nieobliczalnym Amkarem.

Potyczka na Łużnikach w praktyce definitywnie przekreśliła szanse Spartaka na pierwszy od 2001 roku tytuł mistrzwski. Zawodnicy Michaela Laudrupa zmierzyli się na swoim obiekcie z Krylją Sowietow Samara. Od samego początku meczu wyraźnie było widać, że piłkarze „Miaso” są w kryzysie i bardzo chcą, żeby ten sezon jak najszybciej się skończył. Od początku grali wolno, ospale, nadziewając się na kontry ekipy Słuckiego głodnej udziału w europejskich pucharach, w których po raz ostatni zaprezentowali się przed trzema laty. To właśnie przyjezdni przeprowadzali groźniejsze ataki i to oni byli bliżsi pokonania Stipe Pletikosy. W Spartaku dość łatwo dało się zauważyć wyraźny brak kogoś, kto potrafiłby wziąć ciężar gry na swoje braki. Do końca pierwszych 45 minut utrzymał się rezultat bezbramkowy.

Po przerwie obraz gry zasadniczo się nie zmienił; to Krylja przeważała i częściej gościła w polu karnym „Miaso”. Z czasem „Czerwono-białych” zaczęło irytować to, że wychodzi im mało co i swoich przeciwników zaczęli powstrzymywać w coraz bardziej brutalny sposób, czego efektem był grad żółtych kartek. Zawodnicy Słuckiego nie wdawali się w dyskusje. Starali się grać swoje i dążyli do celu, czyli do pokonania reprezentacyjnego chorwackiego bramkarza. Na 16 minut przed końcem uczynił to nie mający na koncie występu w Sbornej uczestnik Euro 2008, Oleg Iwanow. Ta sytuacja jeszcze bardziej negatywnie wpłynęła na gospodarzy. Jako pierwszy nie wytrzymał Mozart, który za głupi faul dostał drugą żółtą kartkę. 8 minut później w jego ślady poszedł Władimir Bystrow. Ostatecznie Spartak przegrał z samarczykami i definitywnie stracił szansę na mistrzostwo. Musi się pozbierać w końcówce, jeśli liczy jeszcze na występ w pucharach.

Ustępujący mistrzowie Rosji, zawodnicy Zenitu Sankt Petersburg, dali prawdziwą lekcję futbolu już prawie zdegradownym zawodnikom Łucz-Energiji Władywostok. Kibice zgromadzeni na Stadionie Pietrowskim mogą czuć się aż nadto usatysfakcjonowani. Obejrzeli dziewięć goli, z czego aż osiem zdobyli ich ulubieńcy. Hat-trickiem popisał się Fatih Tekke, dwa razy na listę strzelców wpisał się Danny, a po jednym golu dorzucili Roman Szirokow, Alejandro Dominguez i Andriej Arszawin. Ponadto Amkar zremisował u  siebie z Terekiem 0:0, a FK Moskwa wygrał z Szinnikiem 2:1.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze