Wisła Kraków rozegrała kolejne, w przeciągu kilku tygodni, bardzo dobre spotkanie. Tym razem na drodze krakowian stanęła drużyna z Zabrza i to ona musiała przełknąć gorycz porażki. Drugi faworyt do zwycięstwa w pucharze, warszawska Legia, po długich męczarniach uporała się z Jagiellonią Białystok.
Wiślacy od początku spotkania zagrażali bramce Górnika. Tym bardziej zdziwiła ich bramka, którą stracili jako pierwsi. W 5. minucie w całkiem niegroźnej sytuacji Arkadiusz Głowacki sfaulował Przemysława Pitry i sędzia podyktował rzut wolny w okolicach pola karnego. Do piłki podszedł Piotr Madejski i zacentrował na tyle celnie do Leo Markowsky’ego, że ten pewnie umieścił piłkę w siatce. Krakowianie nie podłamali się utratą bramki. Do szczęścia brakowało im tylko strzelenia wyrównującego gola. Inna sprawa, że bardzo dobrze bronił Sebastian Nowak. Bramkarz Górnika był niczym deja vu dla piłkarzy Wisły, którzy w ostatniej kolejce do końca meczu nie mogli uporać się ze świetnie interweniującym Janem Muchą. Do przerwy na stadionie przy ulicy Reymonta pachniało niespodzianką. Gospodarze przegrywali 0:1.
Druga połowa długo nie zapowiadała zmiany wyniku. Dopiero wracający do pełni formy Marek Zieńczuk odmienia losy spotkania. Bramka pada w 70. minucie gry, co oznaczało, że Wisła ma jeszcze sporo czasu na wyjście zwycięsko z tego pojedynku. Niemrawa drużyna Górnika, która w 2 części gry przeprowadziła zaledwie jedną składną akcję, musiała ten mecz przegrać. Do głosu w 80. minucie doszedł Junior Diaz i to on strzałem po ziemii ustalił wynik spotkania. Wisła Kraków – Górnik Zabrze 2:1.
Pogromca Wisły Kraków w ostatniej kolejce Ekstraklasy, warszawska Legia, podejmowała u siebie Jagiellonię Białystok. Kibice drużyny ze stolicy liczyli na łatwe zwycięstwo i się przeliczyli. Legia przez całe spotkanie przeważała, stworzyła więcej sytuacji. Jednak żadna z tych akcji nie była na tyle klarowna by móc umieścić piłkę w siatce. Piłkarzy Jagiellonii trzeba pochwalić za walkę i zaangażowanie w grę.
W pierwszej połowie dwie sytuacje na strzelenie gola po stronie Legii miał Marcin Smoliński. W 28. minucie gry był nawet w sytuacji sam na sam, lecz nie znalazł on drogi do bramki Jagiellonii. Później aktywny był także Mikkel Arrubarrena, lecz osamotniony w ataku nie miał za dużo szans z obrońcami przeciwnika. Po stronie „Jagi” najlepszymi zawodnikami byli Damir Kojasevic i Tomas Pesir, lecz i oni nie potrafili celnie uderzyć.
Po dwóch nudnych połowach przyszła kolej na dogrywkę. W doliczonym czasie gry przed wyborną okazją stanął Maciej Rybus, lecz i on nie potrafił dziś trafić do bramki.
120 minut nie przyniosło oczekiwanego rozstrzygnięcia i obie jedenastki zabrały się do strzelania rzutów karnych. O mało nie doszło do sytuacji, w której naprawdę wszyscy zawodnicy z pola musieliby podchodzić do piłki ustawionej na 11. metrze. Dopiero przy 16. strzale pomylił się jeden z zawodników. Pechowcem był Pesir. Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok 0:0 k. 8:7.