W spotkaniu rozgrywanym w ramach szóstej kolejki polskiej ekstraklasy Cracovia zremisowała z Arką Gdynia. Jak na mecz przyjaźni przystało, piłkarze obu drużyn podzielili się punktami. Na Stadionie Ludowym oglądaliśmy dwa gole, wszystkie zdobywane po rzutach wolnych.
Po raz pierwszy drużynę Arki Gdynia poprowadził w tym spotkaniu Dariusz Pasieka. Nie jest to żadna pomyłka, choć trenera „Żółto-niebieskich” widzieliśmy już dwukrotnie w roli opiekuna gdynian, najpierw w konfrontacji z Wisłą, potem zaś na Dialog Arena w starciu z Zagłębiem. Tak było, mimo że dopiero teraz Pasieka otrzymał licencje, umożliwiającą mu występowanie w Ekstraklasie w roli pierwszego szkoleniowca.

Od początku meczu gra toczyła się w środku pola, bez zagrożeń pod żadną z bramek. Cracovia jakby czekała na to, co zrobią goście, ponieważ to właśnie „Arkowcy” stworzyli sobie pierwsze groźne sytuacje sobotniego popołudnia. Najpierw po dośrodkowaniu w pole karne Ławy futbolówkę wybili gracze gospodarzy. Chwilę później po centrze z rzutu rożnego niecelnie główkował Mrowiec.
Widać było, że Arka w okolicach jedenastki szuka będącego ostatnio w dobrej formie Trytki. W 15. minucie został on jednak powstrzymany przez odważnie wychodzącego Cabaja. Krakowianie, ku zaskoczeniu miejscowych kibiców, zostali zepchnięci do defensywny. Próbowali co prawda swojego szczęścia pod bramką gości, lecz te szanse spaliły na panewce.
Najwidoczniej jednak Cracovia najlepsze zostawiła na kolejne momenty spotkania. W 28. minucie fantastycznym uderzeniem ze stałego fragmentu popisał się nie kto inny, tylko Dariusz Pawlusiński. Idealnie uderzona nad murem futbolówka wpadła do siatki, obok bezradnego Bledzewskiego.
Dwie minuty później powinno być 2:0 dla „Pasów”. W sytuacji sam na sam stanął Matusiak, ale za daleko wypuścił sobie piłkę i golkiper Arki skutecznie interweniował. Pięć minut przed końcem pierwszej części gry stuprocentową okazje zmarnował także Tomasz Moskała. Zawodnik Cracovii stanął na dziewiątym metrze, gdzie żaden z piłkarzy gości go nie atakował. Fatalnie się jednak zachował, bo jego strzał obronił Bledzewski. Drugie 45 minut Arka rozpoczęła od wysokiego pressingu. Widać było, że zależy jej na wyrównaniu. Okazję na to gdynianie mieli już w 55. minucie, kiedy to na 20. metrze faulowany był aktywny tego dnia Kowalski. Jak w Cracovii wiadome jest, że wolne bije Pawlusiński, tak i w Arce najczęściej robi to Bartosz Ława. Gracz oznaczony numerem 20 na żółtej koszulce, przepięknym, a zarazem technicznym uderzeniem trafił między aluminiowe słupki i było 1:1. Widowisko zatem rozpoczęło się na nowo.

Wydawało się, że po tym trafieniu mecz nam się otworzy. Rzeczywistość była inna. To podopieczni Dariusza Pasieki zamknęli „Pasy” na ich połowie, a ci nie mogli skonstruować żadnej sensownej akcji. Choć gdynianie nie stwarzali groźnych sytuacji, to kontrolowali spotkanie.
Gospodarze nie mogąc wejść w pole karne Arki postanowili próbować strzałów z dystansu. Dziesięć minut przed końcem z 30 metrów huknął Pawlusiński, zmuszając do interwencji Bledzewskiego, który z trudem wypiąstkował piłkę.
Ostatecznie konfrontacja rozgrywana w Sosnowcu zakończyła nam się remisem 1:1. Dla „Żółto-niebieskich” jest to z pewnością dobry rezultat, patrząc na wyniki Cracovii, osiągane pod wodzą Oresta Lenczyka. Analizując jednak mecz na Stadionie Ludowym to właśnie krakowianie z boiska powinni schodzić z podniesionymi głowami. Druga połowa, co prawda nie obfitowała w bramkowe okazje, ale to goście mieli niekiedy zdecydowaną przewagę.