Raków budzi się powoli, ale zmierza po hattricka


Obrońcy Pucharu Polski planowo zameldowali się w finale rozgrywek

6 kwietnia 2023 Raków budzi się powoli, ale zmierza po hattricka
Jakub Ziemianin/Raków Częstochowa

Raków Częstochowa pokonał Górnika Łęczna 1:0 po bramce Bartosza Nowaka w półfinale krajowego pucharu. Ekipa trenera Marka Papszuna wykonała plan minimum, choć wzorem drużyny Legii Warszawa ze spotkania z KKS-em Kalisz, nie zachwyciła stylem.


Udostępnij na Udostępnij na

Śmiało możemy stwierdzić, że za Rakowem jedno z najsłabszych spotkań w tym sezonie. Utwierdza to fakt, że odmieniona ekipa Ireneusza Mamrota pierwszymi fragmentami naprawdę zwietrzyła szansę na niespodziankę. Częstochowski Raków, który przyzwyczaił do poziomu nad najwyższą klasę rozgrywkową, mógł być stroną bardziej zawodzącą postronnego widza.

W bólach

Pierwszoligowiec od początku meczu zaskakiwał organizacją gry i wysokim doskokiem. Kłopoty lidera ekstraklasy zaczynały się już w tercji obronnej. Wielokrotnie Tomas Petrasek z Zoranem Arseniciem nie radzili sobie z wprowadzeniem piłki do drugiej linii. Czech potwierdził swoje ograniczenia i zdecydowanie zbyt często w prostych sytuacjach oddawał futbolówkę rywalom za darmo. Z kolei Chorwat, który pierwszy raz od dłuższego czasu był ustawiony na lewej stronie, nie potrafił wychodzić dryblingiem spod podwojonego pressingu w charakterystyczny dla siebie sposób.

W pierwszej odsłonie meczu to gospodarze stworzyli większe zagrożenie pod bramką Kacpra Trelowskiego. Odważne próby indywidualnych akcji i groźne wstrzeliwania w pole karne doprowadziły do paru obiecujących uderzeń, jednak czujny między słupkami pozostawał młodzieżowiec  Czerwono-Niebieskich”. W środku pola zupełnie nie dogadywali się Giannis Papanikolaou z Gustavem Berggrenem, więc Szwed przedwcześnie zakończył spotkanie. Ale dużo lepiej nie funkcjonowała formacja dziesiątek. Zgodnie z oczekiwaniami najwięcej gry brał na siebie Ivi Lopez, lecz razem z Bartoszem Nowakiem bywali w swoich poczynaniach dość przewidywalni.

Swojego dnia, po raz kolejny, nie miał Vladislavs Gutkovskis, którego każde zagranie kończyło się źle. Niewiele miejsca „Zielono-Czarni” zostawiali również na skrzydłach, współpraca Frana Tudora i Stratosa Svarnasa nie układała się, bo duet odpowiedzialny za prawą stronę częstochowian zostawał skutecznie spychany do środkowej strefy. Nikomu nie pomagała także odbijająca się od nierównej murawy piłka. Nawierzchnia lubiła sprawiać psikusy przed próbami diagonalnych podań lub przed samym przyjmowaniem futbolówki.

Skuteczny budzik w przerwie

Było wiadome, że w szatni będzie potrzebny kwadrans wstrząsu. Agresywny Górnik wystarczająco mocno postraszył zrelaksowany, wyłączony Raków. Na boisku pojawił się zatem Vladyslav Kochergin, który znany jest z usprawniania przepływu piłki między liniami. Medaliki” ruszyły do roboty i od samego wznowienia podkręciły tempo, co całkiem szczęśliwie i błyskawicznie przyniosło skutek. Kluczową rolę odegrał ten, który od pierwszej minuty szarpał najwięcej, czyli Jean Carlos Silva. Były piłkarz Pogoni Szczecin już w pierwszej akcji po rozpoczęciu drugiej połowy zapisał sobie asystę po świetnym podaniu w pole karne.

– Mamy trzeci finał z rzędu. Musieliśmy wygrać 16 spotkań, to wielka rzecz. Większość zwycięstw była przekonywująca, może nieobfita, tak jak dzisiaj, ale zasłużona. Marek Papszun po meczu z Górnikiem Łęczna.

Docenić należy również ułożenie i spokój wcześniej wspomnianego strzelca. Można wręcz powiedzieć, że jakie zachowanie w tej sytuacji Bartosza Nowaka, takie całe drugie 45 minut w wykonaniu wicemistrzów Polski. Jednakże o dziwo, znacznie lepiej wychodziło to w ataku pozycyjnym, aniżeli kontratakach i wysokich odbiorach. Dobrą pracę wykonał też następny ze zmienników, Ben Lederman przypomniał wszystkim dlaczego w większości spotkań jest pierwszym wyborem trenera Papszuna i to, że nieprzypadkowo został powołany do reprezentacji Polski.

– To nie był mecz do końca pod naszą kontrolą. Natomiast druga połowa to już nasza pełna dominacja. Drużyna pokazała dojrzałość, odpowiedzialność, ale też dużo jakości. Stworzyliśmy sporo sytuacji i myślę, że zaprzeczyliśmy tym, którzy myśleli że już jest po nas. Jednak jeszcze żyjemy. Marek Papszun po meczu z Górnikiem Łęczna.

Jednak kilka składnych akcji w niedużym stopniu wpłynęło na optykę całego spotkania. Raków tylko chwilami nawiązywał do dyspozycji i błysku sprzed przerwy na kadrę. Podobnie jak w zeszły weekend przy Łazienkowskiej w hicie ekstraklasy. I mimo, iż przy zejściu powietrza z łęcznian następne gole dla „Rakowiaków” wydawały się formalnością, potwierdziło się, że skuteczność zespołu z Limanowskiego nadal w pojedynczych starciach jest do poprawienia.

Rewanż z drugiej strony Wisły

Zawodnicy spod Jasnej Góry nie zapominają o priorytetach. Zdobycie mistrzostwa wciąż jest dla dwukrotnych zdobywców pucharu celem absolutnie nadrzędnym. I cały czas mają oni wszystko w swoich rękach. Spośród ośmiu ostatnich spotkań tego sezonu, aby nie oglądać się na rywala, RKS potrzebuje sześciu zwycięstw. Przy chęci na pierwszy dublet, siódmego zwycięstwa w pojedynku, w którym aktualnie szansę rozłożylibyśmy 50 na 50.

Wyrażenia nie oglądania się na „Legionistów” używamy tutaj w przenośni, ponieważ wiadomo, że stołeczni muszą być poddani dużo lepszej analizie w kontekście majowego finału, niż miało to miejsce przed pięcioma dniami, gdy podopieczni Kosty Runjaicia taktycznie zdominowali i wypunktowali wyżej notowaną drużynę. Potwierdzili tak samo, że są w dużym gazie, a dwumecz na dwóch frontach o trofea będzie dla częstochowian wcale nie małym wyzwaniem. Chociaż personalnie to kadra Rakowa ma nieco większe doświadczenie w tego typu bojach, gdy przed rokiem na finiszu kampanii, wygrała puchar w meczu z Lechem, ale łatwo wypuściła na jego rzecz mistrzostwo.

Teraz „Medaliki” będą chciały, aby losy końcowych rezultatów w lidze wyjaśniły się jeszcze przed ponowną wizytą w Warszawie. Do tego potrzebne są zwycięstwa za wszelką cenę, nawet żaden remis nie urządzi piłkarzy w czerwono-niebieskich strojach, co skrzętnie będą chciały wykorzystać ekipy ze środka tabeli, niepotrzebujące kompletu oczek w znacznym stopniu.

Zadanie utrzymania przewagi sześciu, a właściwie siedmiu punktów w lidze nad Legią i pokonania jej na Stadionie Narodowym jest o tyle utrudnione, że Medaliki” nie posiadają takiej klasy napastnika co „Wojskowi”. Może w kolejnych potyczkach z Radomiakiem oraz Widzewem 50-letni szkoleniowiec zdecyduje się na ustawienie bez typowej dziewiątki, co byłoby logicznym ruchem. Wydaje się, że sprawy otwarcia wyniku, uwolnienia piłkarskiej jakości i niepozostawiania niczego przypadkowi są na ostatnie tygodnie polskich rozgrywek kluczowe w aspekcie wejścia w panowanie Rakowa Częstochowa.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze